| Dawid Balcerek
Wczoraj, przy ul. Bułgarskiej, odbyła się 25 kolejka Lotto Ekstraklasy, gdzie Lech Poznań podejmował Śląsk Wrocław. Na Inea Stadion zjawiło się ok 4700 osób. Ta frekwencja z pewnością nie była spowodowana tylko minusowymi temperaturami, ale i fatalną grą w ostatnich meczach Kolejorza. Ostatnia kolejka to porażka 0-1 z Koroną Kielce. Kibiców nie boli sama porażka, ale jej fatalny styl. Wczoraj miało być inaczej. Lech miał się przełamać, pokazać nową jakość. W końcu grał u siebie, gdzie w tym sezonie jeszcze nie przegrał. Warto wspomnieć, że jest jedyną drużyną w lidze, której ta sztuka cały czas się udaje.
Sytuacja była przed meczem bardzo nerwowa. Trener Bjelica był po rozmowie z zarządem, której ponoć towarzyszyła bardzo gorąca atmosfera. Oliwy do ognia dolał prezes Karol Klimczak w programie Liga Ekstra Plus, gdzie został zapytany o dalsze losy trenera Lecha Poznań, a jego odpowiedź „pomidor” dała kibicom wiele do myślenia. Tak samo, jak i pewnie trenerowi, który musiał liczyć się ze stratą posady już najbliższym tygodniu. Przegrana lub remis ze Śląskiem przekreślała praktycznie walkę o mistrzostwo kraju. Trener również zaszedł za skórę poznańskim dziennikarzom. Dzień wcześniej na konferencji prasowej nie bardzo widział winę w słabych wynikach we własnej osobie. Nie wiedział też z czego wynika słaba postawa zespołu oraz z czego wynikała w zeszłym roku, kiedy wygrywał mecz za meczem. Po czym obraził się na ostatniego dziennikarza za jego pytanie i wyszedł.
Atmosfera przed meczem bardzo mizerna, a trzeb było zagrać poważny, pewny mecz, żeby jechać do Warszawy w dobrym humorze. Niestety po 45 minutach nie można było powiedzieć nic dobrego. Jedynie, że o wiernych kibicach w tym strasznym mrozie którzy dopingowali cały czas piłkarzy. Lech wyglądał identycznie jak w meczu z Koroną, a przecież grał u siebie! A jeszcze mogli stracić bramkę, bo obrona popełniała straszne błędy. Na szczęście w drugiej połowie coś drgnęło. Z dobrej strony pokazał się Gajos, który prowadził grę w środku pola oraz po prawej stronie Gumny i Radut, którzy sprawiali spory problem Śląskowi w tej części boiska. W ostatnich 10 minutach rozegrał się prawdziwy dramat. Ołeksij Chobłenko strzelił bramkę z główki, po czym, kilka minut później, wyrównał były snajper Lecha, Marcin Robak. W tym momencie Bjelica był w piekle. Z klubu wyrzuciłby go zawodnik, którego sam wcześniej pozbył się z Lecha. Na szczęście w 90 minucie gola na 2-1 strzelił Gytkjaer. Sędzia uznał, że był spalony, ale VAR uratował wynik i trenera. VAR, który tak był przez niego wcześniej krytykowany. Cóż za ironia losu…
Kolejne dwa mecze odpowiedzą nam czy Lech będzie się liczył w walce o mistrza. W najbliższą niedzielę mecz z Legią w Warszawie, później w Poznaniu z Jagą. Bedzie ciężko.