Domowe Melodie
| Piotr Skrzypek
Pod koniec kwietnia, w Eskulapie, wystąpił zespół Domowe Melodie. Byliśmy tam i już spieszymy z relacją!
Są koncerty, o których czesto zapominamy. Są koncerty, na które chodzimy przez przypadek. Są koncerty, których dynamika prowadzi nas tylko do snu. O wiele ważniejsze jest jednak to, że są koncerty, które przyjemnie podnoszą tętno, które pozwalają wyrzucić z siebie zbędne ciśnienie. O pierwszym koncercie Domowych Melodii, po prostu zapomnieć się nie da. Emocje trzymają się przez minimum tydzień niczym brud spod paznokci Zbyszka. I choć Eskulap jest Akademickim Centrum Kultury, na występ Jucho, Kuby i Staszka przychodzą nie tylko studenci. W jednym miejscu spotykają się trzy pokolenia. Od osób w wieku naszych dziadków, przez rodziców po ośmioletnie dzieci. Atmosfera iście domowa, prawie jak na rodzinnym spotkaniu. Może właśnie dlatego zespół przybrał nazwę Domowych Melodii. Sala wypełniona po brzegi była doskonałym dowodem na to,
że zapotrzebowanie na tego rodzaju muzykę jest nie byle jakie,
a przecież apetyt rośnie w miarę jedzenia.
Bramki otwarte półtorej godziny przed koncertem. Super! Będzie czas na przebranie się w piżamkę tygryska! W końcu, trzeba się dopasować do klimatu. Piwo. Czekamy. Napięcie rośnie jak podczas oglądania Wielkiej Gry. Nareszcie wychodzą. Facet z kolczykiem i na pierwszy rzut oka groźną miną. Drugi z uśmiechem, który chyba skradł serca całej publiczności. No i oczywiście drobna blondynka z wielkimi oczami i głosem czarującym wszystko co napotka na swej drodze.
W towarzystwie mają kontrabas, pianino, perkusje i całą gamę innych instrumentów. Brzmienie tych połączeń daje satysfakcje zarówno artystom jak i widowni. Grają. Z obserwacji wynika, że inni czują to samo co ja. Chyba pozapominali gdzie są i tak samo jak ja zamykają oczy, kołyszą się, uśmiechają do siebie pod nosem lub najszerzej jak potrafią. Wydaje mi się, że to właśnie jest ta radość uczestniczenia w czymś tak pięknym. Mijają 4 minuty. Ci, którzy przed chwilą, dzięki Domowym polecieli myślami bardzo daleko teraz już stamtąd wrócili. Ale to dobry powrót a nie żadne gwałtowne lądowanie.
Budzą się w nich koncertowe pantery i skaczą i krzyczą i tańczą.
W pewnym momencie, a dokładnie przez całe półtorej godziny energia w jednej sali jest tak namacalna, że da się jej dotknąć. Prawie tak samo, jak tych baniek mydlanych, które puszcza ktoś kto stoi obok. Śmiech całej sali, gdy Staszek stroi miny, których nie powstydziłby
się najbardziej profesjonalny klown to idealny dowód na to jak wyjątkowy jest ten koncert. Nie pamiętam, kiedy tak duża liczba zgromadzonych obdarzyła artystów (którzy nie są komikami) tak szczerym śmiechem. Jucho coś mówiła o tremie. Z tym, że się stresują to też chyba żart. Chociaż, nie jestem pewna. Głos jej nie drży, ręce na klawiaturze też nie. Wszystko jest perfekcyjne. I ta wspaniała czapka z króliczymi uszami. Justyna zakłada ją na każdym koncercie przy okazji grania Zbyszka. Gdy weszła w niej na scenę, sala po raz kolejny zapełniła się gromkimi brawami i śmiechem.
Nie mogliśmy się doczekać. Był Zbyszek, teraz czas na Grażkę. Ale, ale. Chwila, publiczność śpiewa tak głośno i tak z serca, ze Jucho milczy. Tylko się uśmiecha. I chyba przez sekundę przeszła jej przez głowę myśl, że nie jest tu potrzebna. Uf, zaczęła śpiewać dalej. Jest wzruszona. Chłopaki obok niej najwidoczniej też. Teraz mówi, że to już ostatnia piosenka. Nie do wiary. Jak to, tak szybko? Grają Techno. We wstępie zapewnili, że to zdecydowanie ich porywa i zastanawiają się, czy nie zacząć tworzyć w tym klimacie. Prawdę mówiąc, świetnie
im to wychodzi. Nawet śpiew w ich wykonaniu przy dźwiękach wiertarki był by niezapomnianym przeżyciem. W ramach wdzięczności krzyczymy na bis! Oni ten bis grają. To też w ramach wdzięczności. Jest pięknie.
Powrót z koncertu to tylko krzyki na ulicy: „Grażka! Grażka! Weź przestań bo do nieba nie pójdziesz!”
Nawet w przypadku takich tragedii jak: opanowanie naszego świata przez armię kosmitów, ponowne rozkopanie ronda Kaponiera, czy też zmiana przeświadczenia, że dworzec w Poznaniu to kolorowy chlebak, nie radzę odpuszczać koncertu Domowych Melodii. Gdziekolwiek będą grali. To wciąga niczym uzależnienie, ale z pewnością jest o wiele przyjemniejsze.
fot. Eskulap Akademickie Centrum Kultury