Emocje ponad podziałami
Decadent Fun Club
| Joanna Gruszczyńska | fot. Patrycja Kotecka
O festiwalu Castle Party w Bolkowie, debiutanckiej płycie i o rzeczach, które nie są takie, jakimi wydają się być, opowiada nam Paveu Ostrovsky z zespołu Decadent Fun Club.
Spotykamy się kilka dni po koncercie Decadentów na festiwalu Castle Party. To kultowa impreza, więc nie mogę nie zapytać o Wasze wrażenia.
Nasz debiut w Bolkowie będziemy wspominać jako wydarzenie wyjątkowe, ekscytujące i wzruszające. Przede wszystkim zaskoczyła nas frekwencja podczas naszego koncertu. Jako początkujący zespół graliśmy w czwartek, w środku tygodnia, jeszcze przed otwarciem dużej sceny festiwalowej. Spodziewaliśmy się więc, że zagramy dla garstki osób. Tymczasem okazało się, że namiot, w którym graliśmy, nie pomieścił wszystkich zainteresowanych. Publiczność przyjęła nas bardzo entuzjastycznie. Takie momenty dodają wiary w to, że to, co robimy, ma sens. Szczególnie teraz, kiedy sytuacja całej branży koncertowej jest niepewna.
Czy estetyka tego wydarzenia jest Wam bliska, czy na Castle Party czuliście się trochę jak na innej planecie?
Najpiękniejsze w tym festiwalu jest to, że oprócz ciekawej oferty muzycznej, stanowi on coś w rodzaju oazy dla wszystkich, którzy w pewnym sensie idą pod prąd, żyją marzeniami. Możesz być kim chcesz - Alicją w krainie czarów, elfem, wampirem, psem - i nikt nie będzie tego oceniał. Oczywiście dominującym motywem, zarówno estetycznym jak i muzycznym, jest pewien rodzaj mrocznego romantyzmu, ale w moim odczuciu nie jest to w żadnym stopniu przytłaczające. Pełen luz.
Dekadenci zagrają w tym roku również na festiwalu Pol’n’Rock i w Jarocinie. W Poznaniu występowaliście m.in. z Rebeką czy razem z Siksą na Beneficie na Manifę. Mam wrażenie, że Wasza muzyka sprawdzi się wszędzie.
Muzyka, która płynie prosto z serca, nie musi podobać się wszystkim, ale może spodobać się wszędzie. Przede wszystkim dlatego, że jest oparta na emocjach, a emocje są ponad wszelkimi podziałami. Może zabrzmi to trochę patetycznie, ale mam poczucie misji, dlatego nie uznaję zasady, że w pewnych miejscach należy grać, a w innych nie wypada. Oczywiście z drobnymi wyjątkami. Poza tym tworząc muzykę i teksty, nie zamykamy się na jeden kierunek, tylko czerpiemy z całego spektrum. Może również dlatego to, co robimy, jest dobrze przyjmowane w różnych środowiskach i sprawdza się w różnych okolicznościach.
Czy Wasze koncerty, które - z tego, co mówisz - wiążą się z dużym obciążeniem emocjonalnym, prowadzą do tego, że po występnie czujesz “emocjonalnego kaca”?
Tak i muszę przyznać, że czasami jest to bardzo kłopotliwe, bo zmęczenie emocjonalne i fizyczne bywa tak wielkie, że najbardziej chciałbym zniknąć i nie wychodzić z domu przez tydzień. Z czasem nauczyłem się to racjonalizować, dzięki czemu coraz lepiej radzę sobie z tego typu odbiciami.
Czy dostajesz feedback od swoich słuchaczy i słuchaczek, w jaki sposób oni przeżywają Wasze koncerty?
Tak. Dostaję piękne listy, ale też rozmawiam z ludźmi po koncertach. Kiedyś wydawało mi się, że jeśli publiczność nie bawi się zbyt żywiołowo podczas naszych koncertów, to może coś jest nie tak. Jednak coraz częściej słyszę od ludzi, że ten brak ekstatycznych reakcji wcale nie wynika z obojętności, tylko z głębokiego zasłuchania. Być może więc nasza muzyka jest bardziej refleksyjna niż czysto rozrywkowa. Cieszy mnie również, gdy odbiorcy zwracają uwagę na moje teksty, bo sam przykładam do nich dużą wagę, nie ma w nich ani jednego przypadkowego słowa, więc kiedy ktoś je docenia lub identyfikuje się z nimi, jestem wzruszony.
A Ty gdzie poszukujesz wzruszeń?
Tak właściwie to nie muszę ich specjalnie poszukiwać, bo zazwyczaj przychodzą do mnie same. Potrafię znaleźć wzruszenie nawet w najprostszych, codziennych sytuacjach. Nie chcę podawać konkretnych przykładów, bo mógłbym je wymieniać w nieskończoność. Wzruszają mnie ludzie, których kocham. Wzrusza mnie empatia i bezinteresowność. Oczywiście wzrusza mnie także sztuka - muzyka, film, taniec, obrazy.
Czy Twoje teksty powstają pod wpływem Twoich emocji, czy żeby coś napisać, musisz uruchomić wyobraźnię i - trochę jak aktor - wcielić się w rolę?
Nie potrafię wywołać w sobie konkretnego nastroju ani emocji, dlatego też nie nazwałbym się tekściarzem. Póki co nie potrafię działać w tej dziedzinie zadaniowo, nie piszę piosenek na zawołanie. Tworzę, kiedy czuję, że coś do mnie przychodzi. A czasami nie przychodzi nic...
Czy to jest dla Ciebie frustrujące?
Nie, bo jak dotąd nigdy nie byłem w sytuacji, w której musiałem napisać coś „na już”. Nad debiutanckim albumem pracujemy od trzech lat, więc miałem czas i przestrzeń do tego, aby pozwolić sobie na taki swobodny sposób pracy. W zapasie mam już kolejne teksty, które być może trafią na drugi album.
Czy na koniec możesz powiedzieć kilka słów o nadchodzącej płycie?
Tak właściwie, to album powinien być już dawno gotowy, ale niestety w połowie musieliśmy wstrzymać pracę z powodu pandemii. Poza tym doszliśmy do wniosku, że w kwestii produkcji albumu nie chcemy iść na kompromisy, w związku z czym cały projekt okazał się dużo bardziej wymagający finansowo, niż zakładaliśmy na początku. Na razie dajemy radę sami, ale być może zwrócimy się także do naszych sympatyków z prośbą o wsparcie, tzw. crowdfunding. Jeśli chodzi o sam album, to nie chciałbym zdradzać zbyt wiele, aby nie psuć niespodzianki. Powiem tylko, że będzie nosił tytuł „Oko”. Współpracujemy z Leszkiem Biolikiem w roli producenta, co samo w sobie jest spełnieniem jednego z moich marzeń. To będzie nasz właściwy debiut, bo choć wydaliśmy już sporo utworów singlowych, to nigdy nie ukazał się pełny album. Poza tym istotne jest to, że wszystkie utwory będą zaśpiewane po polsku, co jest dużym krokiem naprzód w stosunku do naszych wczesnych dokonań, które miały anglojęzyczne teksty. Muzycznie i lirycznie płyta będzie emocjonalną karuzelą, przejściem przez całe spektrum uczuć w poszukiwaniu wiary, nadziei i miłości. Trzymajcie za nas kciuki.