"Moja wizja jest bezkompromisowa"
Fur Coat
| Stasiu Bryś
W najbliższy piątek poznańska Tama wypełni się dźwiękami serwowanymi przez jednego z najciekawszych reprezentantów współczesnej sceny melodic house i techno. Gościem klubu będzie wenezuelski DJ i producent Fur Coat. W związku z nadchodzącym setem porozmawialiśmy z Sergio Mu?ozem o radości płynącej z grania na żywo, niezależności, jaką daje prowadzenie własnej wytwórni i szufladkowaniu muzyki.
Niedawno wydałeś nową EP-kę Time Traveler. W jednym z wywiadów stwierdziłeś, że to bardzo osobisty i głęboki materiał. Opowiesz o tym coś więcej?
To dla mnie szczególna EP-ka, bo jest pierwszym autorskim materiałem wydanym w labelu Oddity po albumie Polyphony. Czuję, że pokazuje szerokie spektrum moich możliwości producenckich. Wiodący utwór Ancient Stories kipi od emocji. Miałem okazję wykonać go po raz pierwszy na amsterdamskim koncercie Hunkering w Gashouder z towarzyszeniem orkiestry. Na krążku są też momenty syntezatorowe, ale i Lost Days przywołujące klimaty wczesnych lat 00. Całość kryje coś bardzo szczególnego.
W przeszłości występowałeś w duecie, ale teraz Fur Coat to solowy projekt. Jak się z tym czujesz? Czy ta zmiana niesie za sobą więcej okazji, a może dodatkowe wyzwań?
Zanim występowałem jako Fur Coat, stawiałem pierwsze kroki w branży muzycznej pod pseudonimem Delete. Już wtedy podróżowałem po świecie i wydawałem muzykę. Później przyszła pora na grę w duecie, ale z biegiem lat ewoluowaliśmy. Moja wizja odbiegała od myśli przewodniej całego projektu, zwłaszcza od 2018 roku, gdy przejąłem kontrolę nad Oddity. Cała ta transformacja jest dla mnie bardzo naturalna. Postrzegam ją jako kolejny krok w mojej karierze, ale i kontynuację osiągania celów, do których dążę. Moja wizja jest teraz bezkompromisowa i ma większy potencjał.
Wspomniałeś o własnym labelu, czyli Oddity Records. Czy tak rozumiana niezależność daje ci większą swobodę?
Platformę Oddity stworzyłem nie tylko dla swojej muzyki. Prezentuję w niej materiały nowych, obiecujących talentów, ale i uznanych postaci, które przybliżam w moich setach. We własnym labelu mogę ucieleśnić swoją wizję w zakresie doboru muzyki, oprawy graficznej i całego konceptu. Daje mi to swobodę w procesie twórczym, ponieważ pracuję równolegle jako A&R, ale równocześnie muszę być bardzo surowy w kwestii utrzymania poziomu wytwórni. Było to wyzwanie, któremu udało się sprostać. Rozpoznałem, jakie brzmienia sprawdzają się w tym projekcie, dzięki czemu stopniowo się rozwijam. W ciągu pierwszego półrocza br. znalazłem się w dziesiątce najpopularniejszych labeli na Beatportcie z pogranicza melodic house’u i techno.
Na Time Traveler znajduje się więcej tanecznych utworów niż na Polyphony. W jakim klimacie elektroniki odnajdujesz się najlepiej? A może w ogóle nie kręci cię szufladkowanie swojej twórczości?
Pomiędzy tą EP-ką a płytą rzeczywiście jest różnica. Polyphony powstawała w 2019 i 2020 roku, a wiele utworów pojawiło się na początku pandemii. Chciałem stworzyć album do słuchania, gdzie jeszcze bardziej mogłem wyrazić siebie. Pokazałem znacznie więcej elektroniki, ambientu, breaków i melodyjnych dźwięków, które mnie charakteryzują. EP-ki są zaś bardziej zorientowane na parkiet. Mówią, że moje brzmienie oscyluje wokół melodic house’u i techno, ale w tym samym czasie wpłynęły na mnie lata doświadczenia w branży i własny gust muzyczny. Myślę więc, że jestem w przeważającej większości skupiony na clubbingu, ale zawsze lubię eksperymentować i posuwać się nieco dalej.
Pandemia koronawirusa jeszcze nie jest za nami, ale życie nocne powoli wraca do łask. Jak się czujesz, powracając na scenę? Co cię najbardziej satysfakcjonuje w graniu na żywo?
Pandemia faktycznie wciąż jest z nami, ale przynajmniej rysuje się lepsza przyszłość. Wraz z coraz szybciej pojawiającymi się szczepionkami i wszelkimi środkami ostrożności, które możemy podjąć, aby czuć się bezpiecznie na imprezach, otwiera się nowy rozdział, po którym będziemy w stanie całkowicie z tym skończyć i wrócić do normalności. Miałem o tyle szczęście, że już od kilku miesięcy mogłem występować. Gdy wróciłem do grania muzyki i słuchania wszystkich produkcji, słowem – do pracy jako DJ i producent, było to dla mnie bardzo kojące uczucie. Wybrałem w swoim życiu to, co kocham robić.
Tak jak mówiłem, ostatnio zagrałem choćby set z orkiestrą, wykonując moje dwa oryginalne utwory. Dużą satysfakcję sprawia mi widok ludzi, którzy wspólnie cieszą się z moich dźwięków. Możliwość zapewnienia tych chwil radości, pozwalających na odłączenie się i zapomnienie o wszelkich problemach, daje mi poczucie, że wnoszę trochę szczęścia do życia innych i swojego własnego. Naszym spoiwem jest jedynie muzyka.