
Dziewczyny i tatuaże
Co zmieniło się w ciągu 10 lat?
| Joanna Hała
Zestawienia najbardziej instagramowych tatuatorek cieszą się sporą popularnością, a dostęp do mnogości stylów i prac jest nieograniczony. Wystarczy kilka hasztagów i odkrywasz setki inspiracji. Kiedy zaczęłam poszukiwać bohaterek do mojego tekstu, okazało się, że mogę znaleźć je w każdym poznańskim studiu. Jednak jeszcze 10 lat temu w naszym mieście nie było to tak oczywiste.
Od Lady Gagi, przez Quebonafide, po panią w twoim lokalnym warzywniaku. Dziś wydziarani są prawie wszyscy. Nie pytamy już „czy mogę zrobić sobie tatuaż?”, a raczej zastanawiamy się „kto wykona go najlepiej?”. To już element popkultury, moda, pewien wizualny kod, mówiący o naszym guście czy podejściu do życia. Powszechność i dostępność tatuażu sprawia, że niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, że w swojej profesjonalniej formie istnieje on w Polsce dopiero od lat 90-tych.
Aby wyzwolona z uprzedzeń i przesądów sztuka tatuażu mogła pojawić się w naszym kraju, musiały zaistnieć wszystkie potrzebne przemiany ekonomicze, kulturowe i świadomościowe. Na samym początku sceny wiedza na temat tej sztuki była bardzo mała. W czasach PRL dziary powstawały w warunkach amatorskich, najczęściej kojarzyły się z kręgami przestępczymi albo subkulturami. Kojarzycie tribale i plecionki, prawda? To właśnie pochodne początków sceny i lat 90-tych, bo nawet tym bardziej wykształconym artystom trudno było odnaleźć klientów, którzy chcieli realizować projekty autorskie. Ciężka praca pionierów tego zawodu sprawiła, że po roku 2000 tatuaż bardzo powoli zaczął wyzwalać się z stereotypów. Ojcowie polskiej sceny uczyli się od zagranicznych kolegów, zaczęli pojawiać się na konwentach w Europie Zachodniej, co było niezbędnym etapem do profesjonalizacji zawodu.
Ile może zmienić się w 10 lat?
Pierwsze w Polsce profesjonalne studio As-Pik pojawiło się w Warszawie w 1991 roku. W Poznaniu pionierem był Sławek Frączek – w 1992 roku założył Tattoo.pl. To właśnie tutaj spotykam Agnieszkę Agrypę Rypińską, która w branży jest już ponad 16 lat, a tatuuje od 13. To jedna z kilku kobiet, które były w tym zawodzie, kiedy scena przechodziła swoją przemianę.
- W dzielnicy na obrzeżach Melbourne, w której zaczynałam swoją przygodę z tatuażem, byłam jedyną tatuującą dziewczyną. Często pojawiały się dziwne komentarze oraz dużo nieufności ze strony klientów. Szczerze mówiąc, na początku nie chciałam wykonywać tatuaży, bo byłam świadoma odpowiedzialności oraz presji, która za tym stoi. Zarabiałam na siebie kolczykowaniem i prowadzeniem studia, ale po trzech latach dotarło do mnie, że jeśli tego nie zrobię, stracę ogromną szansę. Zaczęłam naukę od technicznych podstaw: rozbierania maszynek, składania ich z powrotem, a także lutowania igieł. Teraz młode pokolenia są bardzo rozpieszczone dobrocią, która przyszła z popularnością tatuażu i Internetu. Można iść bardziej na skróty – twierdzi Agnieszka.
W 2008 roku Agrypa wróciła z Melbourne do Polski. Pojawiło się wtedy wielu artystów tworzących artystyczne i autorskie wzory, zmieniała się świadomość społeczna. Jednak – co ciekawe – w naszym kraju tatuowała wtedy garstka kobiet. Oprócz mojej rozmówczyni, były to: Marta z poznańskiego Monster Tattoo, Dagmara Nawikas-Misiuk z Gdańska, Ania Kudi z Krakowa i Aldona z warszawskiego Szery Tattoo.
– Branża była bardzo zdominowana przez mężczyzn, nie tylko z perspektywy tatuatorów, ale również klientów. Boom, który nastąpił po 2008 roku, był konsekwencją wszystkich poprzednich lat działań pasjonatów tego zjawiska. Kiedy 10 lat temu jeździłam na konwencje, z kobiet wystawiała się oprócz mnie tylko Aldona z Szery Tattoo, a Dagmara Nawikas-Misiuk przewijała się w jury. Wyrożnienie sie od reszty było znacznie łatwiejsze. Teraz jedziesz na konwencję i jest masa kobiet, które tatuują, można sie w tym pogubić. Osobiście nad tym nie nadążam!
I rzeczywiście – 10 lat później, w pozbawionych ograniczeń czasach Internetu, dziewczyny, które przenoszą swoje projekty na skórę, nie są niczym zaskakującym. Wchodzą w ten świat zupełnie naturalnie. Jak Julia, którą na co dzień możecie spotkać w Baba Na Rowerze Tattoo. Shikari zaczęła pracę w studiu, kiedy miała 20 lat. Lubi duże formaty i mocne mroczne wzory.
- Zawsze chciałam tatuować. Zaczęłam mieć taki pomysł w wieku 6 lat, gdy mój tata zabrał mnie po raz pierwszy do studia na swoją czterogodzinną sesję. Czekając na niego oglądałam albumy z tribalami i jednorożcami. Dla takiej małej dziewczynki był to zupełnie fascynujący świat. Co ciekawe, to moja mama namawiała, żebym zajęła się tatuowaniem profesjonalnie. Zaczęłam uczyć się właśnie w Babie Na Rowerze. Nigdy nie czułam dyskomfortu „bycia tatuującą dziewczyną”, nie ma dla mnie żadnych różnic – mówi mi Julia.
Matki, bajki i maszynki
Co powiecie na wydziaraną mamę, która po trzydziestce rzuca ciepłą posadę grafika i zakłada własne studio tatuażu? To nie szalony scenariusz, tylko historia Matuszka Tattoo. Złożycielka, Jagoda Matuła, podjęła taką decyzję trzy lata temu.
– Kiedy zmęczyło mnie życie agencyjne, postanowiłam zacząć robić nowe rzeczy. Mniej się ryzykuje mając 20 lat, ja jednak nie mogłam myśleć tylko o sobie, ponieważ w tamtym czasie miałam już rodzinę. Tatuowanie to nigdy nie była dla mnie jedynie fajna zabawa, ale przede wszystkim ważna i wyjątkowa decyzja. Osoba, która oddaje mi kawałek swojej skóry, może mieć świadomość tego, że mam do niej spory szacunek. Nie jest to materia do „porysowania sobie”. Od samego początku mocno angażuję się w każdą swoją pracę – mówi mi Jagoda.
Jej decyzja zaowocowała powstaniem gromadzącego barwne artystki miejsca. W Poznaniu są zupełnie wyjątkowe. Oprócz Jagody w Matuszka Tatto znajdziecie: Hiacyntę, Ewę Dobrochnę, MoBo i Sweter. Bardzo długo do tego teamu należała Olga Handpoke. Oglądając wzory dziewczyn wchodzi się w świat fantastycznych snów i baśni – ale tylko tych z dobrymi zakończeniami. Koszmary i okropieństwa fabuł Braci Grimm należy zostawić za progiem.
– Już sama nazwa Matuszka Tattoo ma w sobie matczyny element. Ludzie, którzy do nas przychodzą, powinni czuć się zaopiekowani. Jesteśmy studiem budzącym ciepłe skojarzenia. Wśród moich klientek jest sporo młodych mam, które szukają w tatuażu między innymi wyrażenia miłości do swoich dzieci. To właśnie dlatego temat rodziny tak bardzo się w moich projektach rozbudowuje. Do dziewczyn przychodzą też w dużej mierze kobiety, więc nawet jeśli chciałby wkroczyć do naszego grona jakiś dziarający facet, musiałby się przyzwyczaić do babińca – śmieje się Jagoda.
Na skórze jest najprościej!
Zastanawiałam się: czy Jagodzie trudno było zmienić materię i przejść z kartki i płótna na skórę? W końcu jej przygoda z maszynką i ozdabianiem ludzkiego ciała trwa zaledwie trzy lata.
– Na czym człowiek by się nie uczył – na człowieku jest najprościej. Wszystko inne ma się nijak do ludzkiej skóry. Świńska, pomijając kwestie etyczne, ma masę wad. Sztucznej nie da się porównać do prawdziwej. Na początku tatuowania chodzi przede wszystkim o to, by przyzwyczaić rękę do maszynki. Jeśli już ręka nie trzęsie się ze strachu, należy zacząć próbować na ochotnikach, którzy są w stanie oddać kawałek skóry za nową dziarkę. I uwierz mi, nie jest trudno znaleźć takie osoby - śmieje się Jagoda.
Jeśli robisz autorskie wzory, nikt nie jest konkurencją
Dziewczęce i minimalistyczne tatuaże w Poznaniu? Pierwsze skojarzenie – Ciotka Zu! Tak samo jak Jagoda Matuła, Zuzanna Kacprzak weszła do branży mocnym krokiem. Po prostu założyła własne studio. Po trzech latach swojej tatuatorskiej kariery Zuza ma na koncie setki popularnych w Internecie wzorów i długie kolejki osób oczekujących na jej pracę. Wchodzę do Dziarczyńców w gorącym momencie, kiedy wraz z managerką Zuza próbuje ustalić terminy dla konkrentych klientów. List wiadomości się nie kończy.
- Z powstaniem studia wiąże się szalona historia. Tatuuję około 4 lata, wliczam w to też okres nauki. Nie miałam żadnych kontaktów i znajomości w branży, z prośbą o praktyki napisałam do wszystkich studiów w Poznaniu. Odpisało mi tylko jedno, z odmową. I dlatego postanowiłam stworzyć własną przestrzeń. Wszyscy znajomi mówili mi, że to zupełnie wariacki pomysł. Kiedy pojechałam na pierwszy konwent, żeby kupić sprzęt, czułam się, jakbym pomyliła imprezy – kiedy mi to mówi, do pokoju, w którym rozmawiamy, cały czas wchodzą nowe osoby. Ostatni klienci finiszują swoje sesje, artyści kończą pracę. Jak w trakcie trzech lat, zaczynając zupełnie od podstaw, Ciotka Zu zgromadziła taką ekipę? – Żaden poważny werbunek się nie odbył. To kwestia szczęśliwych przypadków. Pierwszy dołączył Wujek Waszek, właśnie od niego wziął się mój pseudonim. Zawsze myślałam, że będę po prostu funkcjonowała jako Dziarczyńcy, jednak kiedy pojawił się Wujek, naturalne było to, że ten duet potrzebuje Ciotki Zu. Drożaka zaprosiłam na spota. Po spocie nadszedł czas na squota, który trwał miesiąc. Przerodził się w stałą współpracę. Potem trafiła do nas Kamila Barwin i zaczęło się robić coraz ciaśniej – mówi mi, po czym opowiada o starej lokalizacji, która mieściła się na Garbarach. Kiedy przestali się tam mieścić, wyremontowali mieszkanie w starej kamienicy na Wronieckiej, dołączyła do nich robiąca przesłodkie i fantastyczne wzory Entala, bardziej oldschoolowa Karolina Cecot i Kajetan. Organizacyjnie spina wszystko uśmiechnięta managerka Keszi.
Podczas tej wizyty przypomina mi się rozmowa z Agrypą. U Dziarczyńców – jak w każdym innym studiu, które odwiedzam – wita Was managerka (lub recepcjonista), jest miejsce z wygodnymi kanapami i kawą, klient czuje się w pełni komfortowo. Agrypa wspominała czasy, kiedy rynek dopiero się rozwijał. Wtedy to tatuator był wszystkim: organizował grafik, zamawiał sprzęt, witał gości i prowadził wszystkie konsultacje. Dziś tatuator pełni tylko – i aż – rolę artysty.
#poznantattoo
Czy poznańscy tatuatorzy ze sobą konkurują? Ciotka Zu, uważa, że byłaby to głupota. – My jesteśmy z boomu nowych studiów i czasów, w których ludzie powszechnie łapią się za maszyny. W czasach Youtube łatwiej nauczyć się to robić w domu, jest wielu dobrych tatuatorów, prace są dostępne na instagramie. Wychodzę z założenia, że jeśli robisz autorskie wzory, to nikt nie jest dla Ciebie konkurencją. Lepiej jest się wspierać – mówi Ciotka Zu. Rynek quest spotów (gościnnych wizyt tatuatorów w studiach) jest bardzo rozwinięty. Wystarczy śledzić social media, aby znaleźć liczne kolaboracje. Gdyby artykuł miał się nazywać, tak jak pierwotnie planowałam, czyli „Najciekawsze poznańskie tatuatorki”, być może musielibyśmy poświęcić im numer specjalny, bo dziś, w przeciwieństwie do tej sceny w naszym mieście sprzed 10 lat, wiele kobiet tworzy autorską sztukę na skórach innych. I coraz liczniejsze rzesze dziewczyn chcą ozdobić w ten sposób swoje ciało. Jeśli w tak krótkim czasie w Poznaniu dokonała się taka rewolucja, jestem bardzo ciekawa, jak scena i nasze ulice będą wyglądały za kolejną dekadę!
Galeria







