
Gastronomiczna puszka pandory. Czy ryba psuje się od głowy?
| Karolina Bachorowicz
Pandemiczna kapsuła ograniczeń w jakiej zostaliśmy zamknięci zmusiła nas do skonfrontowania się z tym do czego czujemy prawdziwą miłość. Uszy tęsknią za akustyką sali koncertowych, globtroterzy za gubieniem się w kolejnej podróży a kubki smakowe po prostu za … smacznym jedzeniem. W poznańskiej gastronomii ostatnio zawrzało. I to nie za sprawą pysznych potraw.
Gdzie się podziały tamte knajpy?
Tęsknota za ulubionymi pancake’ami, wołowym burgerem, czy zupą Pho to nie tylko ukochane potrawy przyniesione w steropianowym pudełku pod same drzwi przez dostawcę Uber Eats. To także tęsknota za uśmiechem ulubionego kelnera, alternatywna interpretacja receptury koktajlu podanego przez rozgadaną barmankę. Narzekamy na brak lokali, w których nie tylko chętnie wydawaliśmy lekką ręką pieniądze, jakie miały być przeznaczone na tzw. ‘’czarną godzinę’’. Dla niektórych był to codzienny lunch break w asyście ulubionej kuchni i aromatycznych przypraw. Dla innych zapach świeżo zmielonej kawy i płyta indie rockowej kapeli, która stricte kojarzy się z daną miejscówą. Jeszcze inni w towarzystwie ekipy przyjaciół przaśnie rozpoczynali weekend degustując kraftowe piwa, które polecił im właściciel przytulnego baru, ukrytego głęboko w bramie. Tego wszystkiego zostaliśmy pozbawieni wraz z pakietem pandemicznych restrykcji. Nie tylko wspaniałych smaków, ale przede wszystkim atmosfery, którą tworzymy my sami, muzyka, design oraz obsługa. W tworzeniu opinii na funpage’u lokalu nie stronimy od oceny atmosfery, jakości obsługi oraz kuchni. A czy zastanawiamy się czasami co dzieje się w lokalu … od kuchni?
Ryba psuje się od głowy?
Social media potrafią być doskonałym kompasem, które odpowiadają na nasze spersonalizowane poszukiwania i potrzeby. Okazuje się również, że doskonale sprawdzają się jako przestrzeń do dzielenia się opiniami, wylewania wiadra pomyj na restauratorów, co nierzadko owocuje niekończącymi się gówno - burzami. Ostatnio w Poznaniu, kiedy gastronomiczne lokale czekają w pandemicznym letargu do otwarcia, na ich fanpage’ach następuje efekt kuli śnieżnej w postaci nieprzychylnych komentarzy. Głos zawierają nie tylko byli pracownicy, ale i uświadomieni komentarzami goście, którzy nie przebierają w słowach. Czytający to odbiorca ma prawo odnieść wrażenie, że coś ewidentnie się tutaj wylało, otwarła się puszka Pandory. Z tą różnicą, że nie lano tutaj ukochanej zupy, a wylała się spora porcja jadu. Pole dyskusyjne rośnie niczym placek drożdżowy, a poszkodowani zwierzają się publicznie z coraz to bardziej budzących ogromne współczucie czy też cringe, przeżyć.
‘’Nie zna życia ten, kto nie pracował w gastro’’
Powie to każdy kto walczył w pocie czoła w trakcie niedzielnej tabaki biegając dwanaście godzin na pełnym słońcu między stolikami i tłumacząc poirytowanym gościom, że kuchnia nie daje rady i panuje totalny chaos a na dania trzeba czekać kolejne trzydzieści minut. Wszystko po to, aby później zostać zdemaskowanym za papierową opaskę z nocnego klubu, której zapomniało ściągnąć się podczas porannej toalety. ‘’Już wiemy skąd ten chaos’’ - można było usłyszeć od głodnego, poirytowanego gościa. W międzyczasie kłótnie z kucharzami o pomylone bony z daniami, powylewane w pośpiechu napoje, żarciki, zatkane kible, które trzeba odetkać zanim któryś z gości popuści w majty. Bez dwóch zdań jest to praca ciężka, ale wyżej wymienione okoliczności uważam za wpisane w życie gastronomii. To co większość młodych ludzi konsekwentnie trzyma przy pracy w gastro to fakt, że można tam zarobić szybki pieniądz, oraz stoczyć walkę z różnymi przeciwnościami losu ramię w ramię z wyluzowaną ekipą, bez przysłowiowego ‘’kija w tyłku’’. Wartością dodaną jest także ludzkie szefostwo, które potrafi traktować pracowników z szacunkiem, pamiętając o tym, że kelner to także człowiek, który czasami musi coś przegryźć. A co, jeśli atmosfera jest patowa a na samą myśl o pojawieniu się na zmianie dostaje się palpitacji serca, bo twój pracodawca akurat gra w bingo ze swoimi humorkami i deficytami psychicznymi?
Efekt domino
Niepochlebne komentarze w kierunku restauratorów to nie tylko zastrzeżenia co do warunków zatrudnienia załogi, ale także lament pokrzywdzonych psychicznie ludzi. Zarzuty dotyczą przede wszystkim nieludzkiego traktowania, gdzie pokazanie zwolnienia lekarskiego z diagnozą choroby psychicznej jaką jest depresja, zostaje skwitowane oschłym ‘’depresja to przecież nie choroba’’. Jak się okazuje, jest to zaledwie wierzchołek góry ludowej. Dowiadujemy się również o pseudo – szerokich horyzontach myślowych biznesmenów, którzy zwiedzając świat wzdłóż i wszerz, najwyraźniej zapomnieli także odwiedzić po drodze gabient psychiatryczny, lub zdać egzamin z empatii, która nie jest tylko zupą z Azji, a podstawą do tego, aby zarządzać grupą ludzi. Ale przecież oni wiedzą najlepiej. Wiedzą, jak powinna być podana kawa, a jeśli ty, zwykły zjadaczu chleba śmiesz skarżyć się na zimne latte to wiedz, że w dupie byłeś i gówno wiesz. Na instagramowym profilu poświęconym przestrzeni do dzielenia się nieprzyjemnymi doświadczeniami dowiadujemy się także o przypadkach, gdzie szefowa restauracji chwali się osiągnięciami medialnymi w dziedzinie kulinarnej na forum znajomych, gdzie każdy spija sobie z ust śmietanki sukcesów, po czym gdy znajomi opuszczają lokal zamienia się w niezrównoważoną psychicznie osobę ubliżającą swoim pracownikom od skończonych idiotów, którzy nie szanują pracy. Uśmieszki na pokaz, wielka omnipotencja, a … pracownicy odesłani z kwitkiem, że ‘’za przepracowane godziny pieniędzy nie otrzymają’’. Toksyczny ferment w postaci angażowania pracowników w sprawy prywatne, czy też … proszenie kelnerki o zrobienie masażu pleców. O tego typu nadużyciach mogliśmy czytać zaledwie przez kilka godzin. Gdy wrzawa internetowa osiągnęła punkt krytyczny restauratorzy skasowali swoje fanpage’e zamykając tym samym pole do toczącej się dyskusji. Czy to oznacza, że ów dyskurs został zamknięty raz na zawsze, czy może jego kontynuacja będzie miała miejsce w tzw. realu? Czy ryba psuje się od głowy? To już od nas zależy, jak odpowiemy sobie na te pytania i czy dalej będziemy dalej tolerowali zapach śmierdzącej ryby.