
Miejsca niczyje dziś, miejsca wspólne jutro
Dlaczego miasto powinno (od)dać przestrzeń niezależnej kulturze
| Hubert Grupa
Choć polskim miastom, w tym Poznaniowi, przybywa zrewitalizowanych parków, nowoczesnych biurowców, komfortowych osiedli i zaawansowanych węzłów komunikacyjnych, to gdzieś na drugim planie znika coś innego, lecz równie ważnego. Mowa o przestrzeniach wspólnych, które powinny spełniać funkcje miejsc pozwalających na integrację za pośrednictwem kultury i rozrywki. Miejsc, gdzie nikt nikomu nie przeszkadza. Miejsc, które choć są niczyje, są nas wszystkich. Miejsc, gdzie nie potrzeba biletu wstępu.
W Poznaniu od lat brakuje wolnej przestrzeni do uprawiania niezależnej kultury i rozrywki, czy to tej oddolnej, amatorskiej, kolektywnej, czy tej zorganizowanej, quasi-komercyjnej. Chodzi o przestrzenie, które - jak pokazują przykłady innych miast w Polsce - mogą przyczynić się nie tylko do rozwoju oferty w zakresie wspomnianych już kultury i rozrywki, ale również stać się inkubatorami integracji społecznej na szczeblu lokalnym, źródłami działań twórczych, stymulatorami małych biznesów, a przede wszystkim przywrócić do życia miejsca popadające w zapomnienie i ruinę.
Rozrost tkanki mieszkaniowej
Miasto pęcznieje od kolejnych inwestycji mieszkaniowych - w obrębie większości dzielnic Poznania trwają właśnie prace związane z powstawaniem nowych budynków czy osiedli deweloperskich. Gdy skończą się obecne, zaczną się następne. Plany rozwoju bazy mieszkaniowej są ambitne i stale aktualizowane, gdyż co rusz dowiadujemy się o zakupie kolejnej przestrzeni przez dewelopera, który to ma zamiar wznieść na niej budynek lub osiedle. Rozumiem to. Z jednej strony dostrzegam potrzebę zadbania o porzuconą przez lata politykę mieszkaniową, z drugiej jestem przeciwnikiem tego, jaką formę ona przyjmuje i jakimi zasadami się rządzi.
To, co jest pokłosiem wspomnianej, progresywnej polityki mieszkaniowej, to m.in. zanikanie przestrzeni wspólnych, w tym przestrzeni, które jeszcze chwilę temu tętniły życiem w zupełnie inny sposób niż ma to miejsce na Starym Rynku czy ulicy Wrocławskiej.
Miejsca wymazane
Stara Rzeźnia, OFF Garbary, Poznańskie Zakłady Graficzne - to zaledwie parę przykładów spośród całego mnóstwa miejsc, które zostały wymazane z mapy Poznania, a które jeszcze chwilę temu były (lub miały szansę być) ważnymi ośrodkami aktywności kulturalno-rozrywkowych, w tym również gastronomicznych czy wystawienniczych. Niestety, brakuje ich następców. Lokalni aktywiści i animatorzy kultury nie podejmują działań na rzecz znalezienia nowych przestrzeni do organizacji działań i wydarzeń. Nic dziwnego. Wielu z nich boi się, że lada moment ponownie zostaną zmuszeni do wyniesienia się z powodu wykupienia terenu przez prywatnego inwestora. Niektórzy zapytają “i co ma do tego miasto?”. Odpowiem: “nic, ale mogłoby mieć całkiem sporo”.
Krótki termin przydatności
Wspomniane w poprzednim akapicie przestrzenie do dziś przywoływane są w licznych, spowitych sentymentem wspomnieniach. Wszystkie te miejsca spotkał podobny los - wykupienie terenu przez prywatnego inwestora i przeznaczenie go na zupełnie inne cele. W niektórych przypadkach oznaczało to całkowite zniknięcie z powierzchni. Jednak co istotne, większość osób odpowiadających za odbywające się w tych miejscach działania kulturalne, a nawet prowadzone biznesy, miało świadomość tego, jaka przyszłość czekać będzie owe lokalizacje. Wszak nie były to tereny należące do kogokolwiek, kto był odpowiedzialny za mające tam miejsce aktywności czy lokale. Ot co, miasto ogłosiło przetarg, znalazł się kupiec, a zatem pora się wynosić. Impreza skończona.
Pomimo czasu i możliwości przygotowania się na zmiany, wiele osób czy nazw kojarzonych z takimi miejscami jak przypomniane OFF Garbary czy Stara Rzeźnia, nie odnalazło się w nowej sytuacji i zakończyło swoją działalność lub prowadzi ją na mniejszą skalę. Niech przykładami będą tu takie marki jak Las, Twoja Stara czy Circus Inferno.
W poszukiwaniu adresu obiecanego
Pierwsze dwie to nazwy lokali funkcjonujących w obrębie kulturalnego zagłębia jakim swego czasu był OFF Garbary. Miejsca te każdego weekendu gromadziły tłumy, proponując różnej maści wydarzenia, od koncertów, przez pokazy, po imprezy. Nowa rzeczywistość sprawiła, że wspomniane lokale zaczęły tułaczkę po mieście, co chwilę zmieniając lokalizację, jednocześnie nie mogąc ani na moment powrócić do świetności z czasów działalności pod pierwotnym adresem.
Z kolei Circus Inferno - komercyjne wydarzenie, cieszące się ogromną popularnością wśród fanów i fanek muzyki elektronicznej w czasach, gdy odbywało się w Starej Rzeźni - próbowało znaleźć nową przystań m.in. w budynku dawnego Dworca Głównego przy ulicy Dworcowej. Niestety, pomimo frekwencyjnego sukcesu, miejsce to okazało się feralne (zresztą nie tylko dla organizatorów Circus Inferno) i po dwóch próbach odpuszczono organizacji kolejnych edycji pod tym adresem. Jak mówią sami organizatorzy, “trzeba było stawać na rzęsach”, by scenografią, nagłośnieniem i oświetleniem spróbować wygrać z licznymi mankamentami dworca, w tym z fatalną akustyką (pomimo najwyższej klasy sprzętu i fachowców), pozbawionym charakteru wnętrzem (w stosunku do Starej Rzeźni) i ogólną infrastrukturą, będącą samą w sobie gigantyczną przeszkodą w przygotowaniu jakiegokolwiek wydarzenia z udziałem większej liczby ludzi.
Stara Rzeźnia, fot. Jagoda Waśko
Nieco innym przykładem są Poznańskie Zakłady Graficzne, a dokładniej kompleks budynków przy ulicy Wawrzyniaka, w których znajdowała się ich siedziba. To tutaj odbywał się Otwarty Market Jeżyce - wydarzenie, które od pierwszej edycji zdobyło serca lokalnej społeczności i stało się doskonałym miejscem dla twórców i twórczyń z całego miasta. Prezentowanie rękodzieła, twórczości artystycznej, wyrobów rzemieślniczych, a do tego pokazy, muzyka na żywo i domowa gastronomia - Otwarty Market Jeżyce przetarł szlaki wielu podobnym inicjatywom organizowanym później w innych miejscach, próbujących stworzyć wydarzenia o zbliżonym charakterze, m.in. poprzez zapraszanie do współpracy miejscowych twórców. To, co wyróżniało inicjatywę-protoplastę, to właśnie swego rodzaju oddolność działania, po poznańsku rzeklibyśmy “działania u podstaw”. Otwarty Market Jeżyce był zjawiskiem w duchu DIY, dość spontanicznym, a zarazem kolektywnie zorganizowanym przez ludzi, bez udziału większych nakładów finansowych czy zaangażowania dużych podmiotów. Inicjatorzy otrzymali od zarządcy zielone światło na wykorzystanie opuszczonej, popadającej w ruinę przestrzeni i zorganizowali serię wydarzeń, jakie nigdy wcześniej czy później nie miały już miejsca w Poznaniu.
Schemat, według którego napisano historię końca tego miejsca, znajdziecie parę akapitów wcześniej. Szukajcie w okolicy słowa “inwestor”.
Otwarty Market, fot. Mikołaj Winter
Co może miasto?
Wróćmy do pytania, które padło na początku: “i co ma do tego miasto?”. Owszem, nic. Ktoś powie, że włodarze mają ważniejsze problemy na głowie i będzie mieć rację. Prawdą jest też, że tworzenie odpowiednich warunków zachęcających inwestorów do działania w obrębie Poznania, jest nie tylko istotniejsze, ale i korzystniejsze z punktu widzenia zarówno miasta, jak i samych mieszkańców. Jeden z najprostszych czynników to czynnik ludzki, a zatem - ponownie chwytając się polityki mieszkaniowej - więcej mieszkań to więcej mieszkańców, a więcej mieszkańców to więcej podatników. Z kolei więcej wpływów z podatków to więcej pieniędzy na inwestycje, w tym na kulturę i rozrywkę. Ten schemat - choć maksymalnie uproszczony, a w pewnym stopniu także nieprecyzyjny, naiwny i utopijny - pokazuje brutalną hierarchię priorytetów. Jednak jeśli spojrzymy na przykłady innych miast, być może wówczas nasz punkt widzenia ulegnie drobnej korekcji.
Postindustrialne, popadające w ruinę przestrzenie są obecne w niemal każdym większym ośrodku miejskim w Polsce. Transformacja ustrojowa pozostawiła po sobie sieroty w postaci opuszczonych miejsc, nierzadko będących kiedyś zakładami produkcyjnymi prężnie działających przedsiębiorstw. Takie lokacje - często o niemałej powierzchni - straszą, niszczeją, tracą na wartości i czekają na inwestora z odpowiednio zasobnym portfelem. Nie brakuje przykładów, gdzie miasta od lat organizują przetargi, by sprzedać tego typu miejsca i nie mogą liczyć na zainteresowanie potencjalnych kupców. Tymczasem “uwolnienie” tych miejsc i przeznaczenie ich na kreatywną działalność może przynieść więcej korzyści niż najlepiej przygotowywana kampania PRowa.
Księga dobrych przykładów
Znajdująca się w obrębie Stoczni Gdańskiej Ulica Elektryków dziś jest chlubą Trójmiasta i jedną z najpopularniejszych letnich miejscówek w całej Polsce. Postępująca od ponad dekady rewitalizacja, a raczej reinkarnacja poprzemysłowej przestrzeni przyniosła efekty, których nie spodziewali się nawet ci, którzy zainicjowali te przemiany. Dziś miejsce to pełni rolę centrum życia kulturalnego, rozrywkowego, ale i społecznego Gdańska. Festiwale, koncerty, imprezy, pokazy, gastronomia, spotkania tematyczne i nie tylko - Ulica Elektryków to dowód na to, że koniec jednego, może oznaczać początek drugiego, a wtłoczenie świeżego powietrza i współpraca na linii środowisko kreatywne-miasto może przynieść obiecujące rezultaty. Rozwój Ulicy Elektryków pociągnął za sobą godne uwagi następstwa - wokół przybyło kolejnych lokali o charakterze rozrywkowym, najbliższa okolica została wyrwana z objęć zapomnienia i potransformacyjnego regresu oraz stała się doskonałym wabikiem na ciut młodszych turystów, którzy po zwiedzeniu najważniejszych punktów na mapie Trójmiasta, pragną spędzić popołudnie i wieczór gdzieś, gdzie wszystkie atrakcje będą na wyciągnięcie ręki.
Ulica Elektryków, fot. FB/ulicaelektrykow
Śląskie metamorfozy
Kolejnym godnym docenienia przykładem inicjatywy, która dzięki kulturze i rozrywce przywraca życie miejscom zapomnianym, jest ASID Global. Projekt ten, skupiony wokół muzyki elektronicznej, powstał z myślą, by przedstawiać ją na żywo w nietypowych lokalizacjach. Jego inicjatorzy szukali wyjątkowych miejsc, które swoim klimatem będą możliwie najlepiej korelować z prezentowanym w nich brzmieniem. Tym samym ekipa ASID Global zajrzała do zakątków, do których dostęp mieli nieliczni. Mowa tu o poprzemysłowych budynkach znajdujących się na Śląsku.
ASID Global, fot. Kacper Samsonowski
Sukces projektu odbił się szerokim echem i zainteresował ludzi oraz podmioty niemające nic wspólnego ze sceną klubową. Jednak by cokolwiek mogło się wydarzyć, potrzebne były dialogi i chęć współpracy z obu stron, czyli organizatorów wydarzeń i zarządców przestrzeni. - Rozmowy, które prowadzimy z zarządcą terenu - samorządem lub właścicielem prywatnym - są najważniejszym czynnikiem sukcesu naszych wydarzeń. Bez zgody, którą bardzo często ciężko uzyskać ze względu na specyfikacje wydarzenia (trwającego całą noc), nie moglibyśmy nic zrobić - mówi Dominik Sielski, jeden z pomysłodawców ASID Global.
- Zazwyczaj kontakt z zarządcą terenu przebiega sprawnie, a same wydarzenia są tematem, o którym słyszymy bardzo często, że są super pomysłem i możemy liczyć na pomoc ze strony właściciela. Oczywiście napotykamy na niechęć do zrobienia czegokolwiek w miejscach opuszczonych, ale najczęściej w tym przypadku jest to własność prywatna - dobrym przykładem jest tutaj Elektrociepłownia Szombierki, która marzeniem właściciela powinna się zapaść pod ziemię kilka lat temu - dodaje nasz rozmówca.
ASID Global, fot. Kacper Samsonowski
To, co często budzi najwięcej wątpliwości w przypadku organizacji wydarzeń w nieużytkowanych, często niszczejących miejscach, to kwestia bezpieczeństwa osób, które mają w nich przebywać. Sielski uspokaja: - Bezpieczeństwo uczestników jest dla nas najważniejsze. Jeśli chodzi o pozwolenia takie jak zgoda na imprezę masową, nigdy nie było problemem. Czy równie pozytywna jest ocena działań samorządów, które często jako instytucje zarządzające tego typu przestrzeniami, powinny dbać o ich atrakcyjność lub przynajmniej o to, by nie popadały w coraz większą ruinę i zapomnienie? W tym temacie Dominik ma dość wyraźne zdanie:
- Niestety w Polsce, większość samorządów pod złymi władzami traktują te miejsca jako coś niechcianego. Ucieknę znów do tematu Elektrociepłowni Szombierki, uważam że to bardzo dobry przykład. Miejsce to zostało sprzedane za śmieszne pieniądze prywatnemu właścicielowi, na którym ciążą wyroki. Każdy, kto zagłębi się w ten temat, zauważy jak ogromny proces korupcyjny zaistniał przy przekazaniu tego miejsca. Aktualnie - po zmianie władzy - rozpoczęła się walka o to miejsce i inne podobne. Miasto, konserwator zabytków powinny prowadzić ciągle kontrole takich miejsc, jak inwestować w nie pieniądze na rewitalizację oraz rozwój. Są to piękne przestrzenie o wielkich możliwościach zagospodarowania, na pewno lepszych niż poświęcenie tego terenu dla dewelopera.
Życie wróciło nad rzekę
A co w Poznaniu? Z jednej strony na przestrzeni ostatnich lat zaszły godne pochwały zmiany. Życie wróciło nad Wartę, nie tylko za sprawą zniesienia zakazu spożywania alkoholu na nadrzecznych terenach, lecz również dzięki Wartostradzie, generalnej rewitalizacji i coraz większej liczbie ciekawych miejsc, w których na gości czeka rozrywka, muzyka, jedzenie i nie tylko. Poznań idzie przykładem innych miast Polski i Europy Zachodniej, i tworzy warunki do tego, by jak najwięcej mogło dziać się w bliskim sąsiedztwie koryta rzeki, czyli w miejscu, gdzie - w założeniu - nikt nikomu nie powinien przeszkadzać.
Niestety, nie wszyscy mieszkają nieopodal Warty, a co za tym idzie, nie mogą liczyć na bliskość podobnych atrakcji. Tutaj pojawia się największy problem.
Wiele miejsc, które ukierunkowane są na przyciąganie ludzi po to, by spędzali w ich obrębie jak najwięcej czasu, a zatem organizujących wydarzenia kulturalno-rozrywkowe nierzadko trwające od wczesnych godzin popołudniowych aż do nocy, musi liczyć się ze znacznie trudniejszymi warunkami egzystencji. Jak pokazują przykłady tego typu przestrzeni w Poznaniu - dajmy na to Nocnego Targu Towarzyskiego czy Pleneru Promienista - jakkolwiek ich oferta przyciąga tłumy i dodaje kolorytu dzielnicom, w których od lat nic się nie działo, to lokalnej społeczności niekoniecznie takie inicjatywy muszą się podobać.
Szacunek i spokój prawem wszystkich
Permanentny hałas, a niekiedy także zaśmiecanie okolicy czy akty wandalizmu to jedynie wycinek niedogodności, na które najmocniej uskarżają się mieszkańcy sąsiadujących z tego typu miejscami osiedli. Niestety, taki zestaw dokuczliwości serwowany niemal w każdy weekend, może doprowadzić co najmniej do frustracji, a niekiedy i do grupowego sprzeciwu, którego efektem jest wstąpienie na wojenną ścieżkę (prawną?). Dlatego w poszanowaniu dla życia społecznego i wspólnej przestrzeni, potrzebujemy miejsc, które będą łączyć, a nie dzielić. Miejsc dziś niczyich, które mogą stać się miejscami nas wszystkich. W tym punkcie potrzebujemy ingerencji miasta.
Nie chodzi tu o wielomilionowe inwestycje czy przygotowywanie kompletnie nowej infrastruktury - chodzi o “uwolnienie” przestrzeni, które mogą stać się miejscami, gdzie odbywać się mogą wszystkie wspomniane wyżej aktywności - kulturalne, rozrywkowe, wystawiennicze, gastronomiczne, itd.
Jak wspierać animatorów kultury
Tu do głosu powinna dojść druga strona - wspomniani już wcześniej animatorzy kultury, którzy być może zdecydowaliby się na śmielsze działania, gdyby tylko mieli ku temu możliwości i należyte wsparcie. Michał Plis, poznański booker i promotor, założyciel Be Kolektiv - grupy z powodzeniem organizującej wydarzenia w całej Polsce, ma wiele do powiedzenia na temat tego, czego brakuje, by w stolicy Wielkopolski mogła rozwijać się niezależna kultura i rozrywka. - Przede wszystkim brakuje mi wsparcia miasta i nie mówię tu tylko o finansowym. Robienie wydarzeń plenerowych często wiąże się ze skargami sąsiadów, zwykle władze stoją po ich stronie, nie próbując dążyć do kompromisów i mediacji. W ten sposób „straciłem” co najmniej 3 lokalizacje.
Fort Fest Carnaval, fot. Be Kolektiv
Miasto jako mediator, ale i ambasador oddolnych inicjatyw kulturalnych? Jak najbardziej. Niestety, coś, co brzmi tak entuzjastycznie i wzniośle, dość znacząco rozmija się z rzeczywistością - Włodarze miasta mogliby stworzyć oddzielną komórkę eventową w radzie miasta, złożoną z ludzi, którzy rozumieją branżę, w której działamy - kontynuuje Plis. Wspomniana “komórka" mogłaby zająć się m.in. zagospodarowaniem miejsc, które mogłyby stać się przestrzeniami kulturotwórczymi, tak jak wspomniana Ulica Elektryków w Gdańsku czy niegdyś tutejsza Stara Rzeźnia. Michał Plis zna więcej takich lokalizacji wartych zaadaptowania na użytek ludziom: - Mógłbym tak wymieniać… pierwsze, co przychodzi mi na myśl, to kilkanaście fortów w Poznaniu, perełki na skalę światową, w dużej mierze w rękach miasta bądź fundacji, które z tymże miastem mają głównie pod górkę….
Sam, jako promotor i organizator wydarzeń, miał doświadczenie z paroma lokalizacjami, które okazały się wdzięcznymi przestrzeniami dla masowych imprez. - Wspomnę o dwóch swoich inicjatywach, czyli Fort Fest Carnaval, odbywającym się kolejno na Forcie VI i II, oraz Las Palace (w Chociczy - przyp. red.), który ratujemy z ruiny i chętnie oddajemy artystom. Warto wspomnieć również o Koszarach Kultury, które są inicjatywą i w dużej mierze finansowane przez dewelopera - kontynuuje Michał.
Uwagi osób takich jak Plis, mogłyby stać się bezcennym źródłem wiedzy, której być może brakuje urzędnikom, a która mogłaby dać miastu ogromne korzyści w zakresie pomysłu na wykorzystanie nieużytków.
Las Palace, fot. Be Kolektiv
Co może miasto?
Rolą miasta powinno być znalezienie takich przestrzeni i wykonanie minimum wysiłku, by można było je zaadaptować do nowych, prospołecznych lub prokulturalnych funkcji. Przygotowanie miejsc, by spełniały odpowiednie warunki techniczne i sanitarne, a także by były po prostu bezpieczne to jedno. Drugie to konsultacje, zarówno z mieszkańcami najbliższej okolicy, jak i specjalistami z różnych dziedzin, którzy będą mogli fachowo ocenić jakie przestrzenie nadają się na tego typu przedsięwzięcia, a jakie nie. Z terenami nadrzecza Warty się udało, może uda się w innych częściach miasta? Bardzo chciałbym w to wierzyć i za jakiś czas przekonać się, że ta wiara nie była jedynie naiwnym marzeniem.