
Jak poznaniacy i poznanianki bawili się na pierwszych imprezach techno?
Historia Malty, Eskulapa, Fabryki, Post Dali, Zeza i MO
| Joanna Gruszczyńska | fot. Marlen Bangiel
Wszystko ma swój początek - także techno w Poznaniu. Pierwsze gramofony, pierwsze płyty, i pierwsze imprezy kojarzą się poznaniakom i poznaniankom nieodłącznie z klubami Malta, Eskulap, Fabryka, Post Dali, ZEZ i MO. To tam odbywały się pierwsze imprezy z niszową muzyką elektroniczną i tam narodziła się scena techno w Poznaniu. Co jeszcze wiemy o tych czasach?
Powrót do źródeł
Historia poznańskiego techno już została opowiedziana. Zrobił to Piotr Kędziora w tekście „30 lat techno w Poznaniu”, który ukazał się w książce pod redakcją Łukasza Krajewskiego, Radka Tereszczuka i Artura Wojtczaka „30 lat polskiej sceny techno”, przepastnej antologii dokumentującej historię sceny techno i muzyki elektronicznej w Polsce. Książkę wydano dzięki zbiórce crowdfundingowej. Mało jednak brakowało, by przeglądowego tekstu o Poznaniu w książce by nie było. Gdyby nie osobista inicjatywa i zaangażowanie jego autora, publikacja mająca ambicję być kompleksową panoramą kultury techno w Polsce, byłaby wybrakowana. Jak twierdzi sam Kędziora: „wydarłem u redaktorów i wydawcy kilkanaście stron dla Poznania”. Dzięki niemu rozważono zmianę redakcyjnych planów i tekst o Poznaniu znalazł się w części poświęconej geografii techno.
Piotr Kędziora to nie tylko poznaniak, pasjonat muzyki i bywalec wydarzeń kulturalnych, czyli człowiek „z wewnątrz”, lecz także kulturoznawca robiący dobry użytek ze swojego akademickiego doświadczenia. Dzięki temu tekst „30 lat techno w Poznaniu” nie jest tylko zbiorem anegdot, chronologiczną układanką i zapisem wspomnień i rozmów z kolegami (jego tekst powstawał przy udziale Pete Bulla, Wookiego, Moi, Wagara, Mik Synca i Feelaza). Jest też wyjątkowym, bo wielowątkowym, wielowymiarowym i osobistym spojrzeniem na historię, na którą składają się zarówno perspektywa badacza, jak i uczestnika muzycznych i towarzyskich wydarzeń z przełomu milenium. Z tej historii postanowiliśmy wyselekcjonować kilka wątków dotyczących klubów i wrócić do tematu miejsc, które kiedyś rozpalały poznaniaków do czerwoności, a których dziś niestety już nie ma. Do rozmowy zaprosiliśmy także wspomnianych już Łukasza Leśniewicza (Wookiego) i Filipa Weymanna (Feelaza), aby podzielili się wspomnieniami z muzycznych początków i poszukiwań (często bardzo prozaicznych, jak np. poszukiwanie najlepszej skrzynki pod gramofon). Ich wypowiedzi uzupełniły opowieść Kędziory o nowe anegdoty. W naszym magazynie pisaliśmy już o kompleksie Off Garbary, klubie 8Bitów, Alcatraz, Piwnicy 21 i Cafe Mięsnej. Teraz przyszedł czas, żeby cofnąć się jeszcze bardziej, do miejsc, które były ich inspiracją.
Dyskoteki vs Techno Party
Początek lat 90. w Poznaniu był klubową posuchą. Rządziły domówki, ewentualnie kluby studenckie, wokół których kręcili się ludzie poszukujący undergroundu, czy - oczywiście - dyskoteki, choć jeśli niekoniecznie chciało ci się tańczyć do bitu Dr Albana czy Haddawaya, omijałeś je z daleka. Alternatywą dla „Rhythm is the dancer”, było siedzenie u kumpli lub kumpelek na mieszkaniu i słuchanie płyt zakupionych w DJ Shopie na Świętym Marcinie lub przywiezionych z zagranicy.
Wszystko zaczęło się zmieniać, kiedy w klubie Malta, zlokalizowanym na szczycie Jeziora Maltańskiego od strony ulicy Baraniaka, ruszył cykl imprez Techno Party, organizowany przez Macieja Ostoję Zagórskiego z Radia S. Dziś nikt do końca nie wie, jak Zagórskiemu udało się przekonać właściciela nadmaltańskiej dyskoteki, by w każdy czwartek z głośników puszczał tam nowe, odjechane i futurystyczne brzmienia. Fakt jest jednak taki, że dzięki niemu muzyka elektroniczna wreszcie zaczęła wychodzić z kuluarów i stała się alternatywą dla dyskotek i muzyki rockowej. Jak czytamy: pierwsze wydarzenia w Malcie mają silny oddźwięk, na parkiecie spotyka się coraz więcej ludzi, którzy „gdzieś już to słyszeli” lub podążają szlakiem naszej dwójki DJ-ów z Piątkowa. Chodzi tu o Łukasza Leśniewicza (DJ-a Tripa, później DJ-a Wookiego) i Kubę Kosickiego (Moi), których Ostoja Zagórski zaprosił do współpracy. Ten pierwszy zasłynął imprezami urodzinowymi, które organizował w zakładzie poligraficznym swojego ojca i które przeszły do historii i położyły podwaliny pod rozwój sceny klubowej w Poznaniu.
Maszyny poligraficzne przykryliśmy posprejowanymi prześcieradłami, zamontowaliśmy ultrafioletową jarzeniówkę i wypożyczyliśmy maszynę do dymu i stroboskop. Zaprosiłem 30 osób, a przyszło 60. Znajomi byli zachwyceni, bo serwowaliśmy muzykę, której nikt wcześniej nie słyszał. Później nie miałem wyboru i musiałem robić reedycje - wspomina Leśniewicz.
Razem z Heyne byli oni pierwszymi rezydentami Malty i grali w niej co drugi czwartek.
DJ Wookie, Post Dali, 1999
fot. zbiory własne
Wookie, zagorzały metalowiec, pierwszą styczność z niszową muzyką elektroniczną miał w Holandii, do której jeździł z kumplami pracować. Tam trafił na acid house’ową imprezę i totalnie się zakochał. Przejście z metalu na elektronikę nie było u niego radykalne i następowało powoli - przez funkujące brzmienia Faith No More czy Beastie Boys, których płyty miał w swojej obszernej kolekcji. Tak bogatą płytoteką mogli w tych czasach pochwalić się tylko nieliczni poznaniacy, nic więc dziwnego, że Ostoja Zagórski, promotor nowych brzmień, wyłapał Łukasza i zaproponował mu wspólne granie.
Techno Party w Malcie zyskiwały coraz większą popularność, przyciągając pełen przekrój osobowości - od przyszłych lekarzy i architektów, aż po Manuelę (późniejszą gwiazdę Big Brothera) i Shady’ego z Just 5. W pewnym momencie rozrosły się do organizowanych raz w miesiącu weekendowych Techno Maratonów. Zaplecze techniczne pierwszych w mieście techno potańcówek budowane było metodą „na sklejkę” i „coś z niczego”. DJ-e grali, korzystając z domowych odtwarzaczy CD, prostych mikserów i magnetofonów kasetowych. Królowała prowizorka, ale także nieskrępowana wyobraźnia.
Miałem jakieś tam pojęcie, jak miksować utwory, ale musiałem rozpracować to praktycznie. Robiłem sobie rozpiski, na przykład w kolejnym numerze bit wchodził w 16 sekundzie, więc - kiedy poprzedni numer miał 16 sekund do końca - wrzucałem PLAY. Działałem według schematu: stopa się kończy, stopa zaczyna - tak swoje pierwsze doświadczenia sceniczne opisuje Wookie.
Latem ‘95 Ostoja-Zagórski i Paweł Czaplicki z Radia S dogadali się ze „starym Eskulapem”. Wookie z Moi zaczęli teraz grać na Przybyszewskiego, a stery w Malcie przejął Wagar (obecnie Audiorotrax). Moi i Wookie grali na dolnej sali Eskulapa, a piętro wyżej, w tym samym czasie, ludzie tańczyli do dyskotekowych hitów.
Ci z góry patrzyli na tych z dołu jak na kosmitów - wspomina Łukasz.
Fani nowych brzmień wyglądali jak z innej planety - nosili antypyłowe maseczki, laboratoryjne gogle i odkurzacze na plecach, a w nieodłącznym na imprezach świetle ultrafioletowym ich ubrania i pomazane fluorescencyjnymi pisakami ciała mieniły się różnymi kolorami. W oderwaniu się od rzeczywistości pomagały też środki psychoaktywne. Kwasów je się dużo, kwasy jedzą wszyscy, kwasy jedzą wszędzie - czytamy w poznańskim rozdziale książki.
Mimo że czas, jaki Wookie i Moi wybrali na „muzyczną rewoltę”, był niefortunny, bo w wakacje, gdy studenci wyjeżdżają, a cała reszta jest na wakacjach lub w plenerze, imprez się nie organizuje - odnieśli sukces. Po wakacyjnym początku, gdy Eskulap świecił pustkami, a na sali bawiło się po 50 osób, nadeszła jesień, a ludzie zaczęli poszukiwać alternatywnych miejsc, oderwania od codzienności i dobrej zabawy. Wieść o imprezach rozniosła się pocztą pantoflową po całym mieście, a klub szybko się zapełnił.
Nauka miksowania i poznański DIY
Raz na miesiąc pakowaliśmy się w czwórkę w auto rodziców i jechaliśmy do Berlina. Wracaliśmy z dwudziestoma płytami i bolącą głową. Po przesłuchaniu kilkunastu płyt człowiek czuje się jak po powąchaniu dziesięciu zapachów w Sephorze. Do Poznania wracaliśmy m.in. z muzyką Joeya Beltrama i Cristiana Vogela - tak o powiększaniu swojej płytoteki opowiada Wookie.
Płyty kupowałem m.in. przy okazji wszelkich wyjazdów zagranicznych – sklepy płytowe zawsze były na pierwszym miejscu listy „to do”. Ponadto, w Poznaniu działała wówczas dystrybucja Outside Media (czyli organizatora m.in. słynnych „tresorów”), zdarzało mi się także kupować płyty np. w łódzkim „Skylark Records”, gdzie Rebus puszczał nam płyty przez telefon - wspomina z kolei Feelaz.
Feelaz pierwszy mikser i gramofony z napędem paskowym kupił w ‘97. Miksowania uczył się metodą prób i błędów, podglądając na imprezach DJ-ów, którzy chwilę wcześniej zrezygnowali z CD-ków i odtwarzaczy domowych na rzecz czarnej płyty.
Zmiana nośnika na winyle zazwyczaj nie była odczuwalna dla imprezowiczów - wspomina Wookie.
Większym problemem okazała się radykalna zmiana brzmienia DJ-skich setów. W Eskulapie coraz częściej grało się muzykę kojarzoną z berlińską wytwórnią Tresor, co na początku spotkało się z niezrozumieniem i doprowadziło do małego buntu części klubowiczów. „Kto jest za zmianą DJ-ów?” - krzyczeli muzyczni dysydenci, organizując ankietę badania preferencji publiczności. Jednym - jak inżynierowi Mamoniowi z „Rejsu” - podobały się melodie, które już raz słyszeli, inni woleli odkrywać nieznane i tworzyć nowe.
W tym czasie oprócz Wookiego i Moi za deckami pojawiali się też Mik Sync’, Basic, Mate K i Ash. Później dołączył do nich także Pete Bull. Miksowania uczyli się wspólnie, w swoich mieszkaniach, na posiadówkach. Dwa gramofony spięte z mikserem i cała noc naprzemiennego grania były wprawką przed występami na żywo.
DJ-e nie muszą teraz umieć synchronizować utworów według tempa, bo grają z kontrolerów. Jeśli chcą grać w tempie 122 bpm, to regulują to za pomocą jednego przycisku. Oldschoolowe granie, którego się uczyliśmy, było bardziej skomplikowane. Na jednej słuchawce mieliśmy kawałek, który zaraz puścimy, drugim uchem słuchaliśmy tego, co leciało akurat na sali. Tempo wyrównywaliśmy manualnie, „na ucho” - komentuje Wookie.
Klejenie bitów to jednak nie wszystko - jest jeszcze wiele elementów techniki miksowania, m.in.: scratch, zabawy korektorem, efekty, samplowanie, loopowanie czy zabawa cross faderem. Wielu bardziej radykalnych DJ-ów, wyznających starą szkołę, twierdzi, że bez tej podstawy nie można nazywać się prawdziwym DJ-em. W latach 90. umiejętności techniczne często musiały iść w parze z wyobraźnią. Kiedy głośniki znajdowały się za blisko gramofonów, wprawiały je w wibracje i deformowały dźwięk. Gramofony zamiast grać, brumiły. Łukasz Leśniewicz metodą prób i błędów poradził sobie z wyzwaniem i opracował innowacyjne rozwiązanie, żartobliwie nazywane „żółwikiem”. Sprzęt stawiał na skrzyniach wypełnionych piaskiem, który amortyzował drgania powietrza, dzięki czemu muzyka miała czyste brzmienie. Mistrzem budowania didżejek był też w tym czasie Pete Bull, który zawsze znajdował odpowiednią skrzynkę, a na niej rozstawiał mikser i gramofony sprawnie jak nikt inny. DJ-e radzili sobie jak tylko mogli, uprawiając ekwilibrystykę i naśladując Pomysłowego Dobromira.
Feelaz, Eskulap, Tresor #40
fot. extension.pl
Mimo ich wysiłków nie brakowało opinii, jak ta z książki, którą znaleźć można w tekście area undergrounda, że polskie kluby były i są wyposażane w generatory hałasu, zdolne jedynie do ogłuszania przypadkowych ofiar. Wyjątkiem jak na tamte czasy była, opisywana w poznańskim rozdziale impreza w Eskulapie z 1996 roku, kiedy to Niemcy przywieźli na dwudniową imprezę własny sound system i rozłożyli na łopatki wszystkich malkontentów. Zazwyczaj jednak DJ-e do dyspozycji mieli tylko przestrzeń i dalej radzić musieli sobie sami. Wystarczały surowe mury, stroboskop, podejście DIY i własny sprzęt - gdziekolwiek, byle grać, byle tańczyć, jak czytamy w „30 lat techno...”.
Złota era techno
W 1997 na poznańskim rynku techno zaczęli pojawiać się nowi gracze. Na ul. Grobla ruszyła Fabryka z Mentalem i Fadem, którzy zostali tam rezydentami, i Adamem Szłapką w roli menedżera. Klub znajdował się w industrialnym budynku z czerwonej cegły, dawnej wytwórni musztardy i octu. Wydawać by się mogło, że surowe wnętrze i rosnąca popularność techno to przepis na sukces, ale Fabryka po zaledwie kilkunastu miesiącach istnienia zniknęła z mapy Poznania. Później w okolicach Garbar powstawały kolejne kluby, m.in. K2, 69 czy malutka, mieszcząca się w piwnicy Centrala, ale one również nie przetrwały długo. Dlaczego? Warto pamiętać, że 30 lat temu Poznań był zupełnie inny, a nocne spacery po Wildzie, Garbarach czy Jeżycach uchodziły wręcz za sport niebezpieczny. Możliwe, że to przesądziło o porażce klubów z „niewłaściwej strony miasta”, a Malta i Eskulap, które sobie poradziły, były wyjątkami potwierdzającymi regułę.
Wróćmy jednak na chwilę do Fabryki. Podczas swojej krótkiej działalności, oprócz cotygodniowych imprez tematycznych (Extravaganza, Cool Vibes, Abstract Dance), pojawiały się tam też zewnętrzne bookingi. To tu odbył się pierwszy Tresor, zorganizowany przez Stefana Czubalę z ekipą Outside Media. Wieść o legendarnych imprezach sygnowanych znakiem berlińskiej wytwórni niosła się po całym kraju. Z okazji drugiej edycji Tresorów Poznań odwiedził nawet DJ Jaco z programu DJ Club (Polsat 2). Udało mu się porozmawiać z niemiecką gwiazdą Cristianem Vogelem oraz lokalnymi DJ-ami - Eliotem i Krisbem.
Ja miałem wtedy 15 lat. Ojciec pozwolił mi iść pod warunkiem, że wrócę do domu przed 2 w nocy, ale i tak przeciągnąłem trochę ten czas… To było wydarzenie, na które zjechali się ludzie z całej Polski. Głośno było o nim też za granicą - tak pierwszą wizytę Cristiana Vogela wspomina Feelaz, który sam zadebiutował na Tresorach trzy lata później, choć w innych miejscu.
Po zamknięciu Fabryki Tresory przeniosły się do Eskulapa i w Poznaniu zaczęła się złota era techno. DJ-e house’owi zostali zepchnięci na drugi plan i zmuszeni do znalezienia sobie nowych miejsc do grania czy nawet - jak mówi Wookie - walki o przetrwanie. W klubach dominowały minimalistyczne bookingi. Pisała o tym Carla Roca w tekście "Niewiele kobiet wytrzymuje w tej branży na tyle długo, żeby wywalczyć swoją pozycję”, który trafił do książki „30 lat polskiej sceny techno”. Promotorzy innych brzmień, w tym Wookie, zaczęli organizować swoje imprezy w coraz bardziej nietypowych miejscach, na przykład Starlight Cafe w budynku Multikina 51 czy na 18. piętrze Collegium Altum.
Na 18. piętrze Altum nie było sal wykładowych. To otwarta przeszklona przestrzeń, z której rozpościera się widok na całe miasto. W połączeniu z różnymi rozweselaczami można tam było złapać niezłą fazę - wspomina Wookie.
W 1999 roku na Wrocławskiej ruszyło Post Dali - malutka, mogąca pomieścić raptem 80 osób kawiarenka. Przez nazywaną żartobliwie „poznańską mekkę house’u” przewijało się podczas jednego wieczoru ponad 250 osób! Część tańczyła w środku, a reszta popijała drinki na dziedzińcu przed lokalem. W środy, piątki i soboty rezydenci - Shamut, Wookie, Mental i Walijczyk Tim Hazell, organizowali legendarne imprezy. Dbali oni o pierwszoligowy skład DJ-ski, zapraszając cenionych artystów z całej Polski, m.in. Sebka Skalskiego, Sixę z Bydgoszczy i Drwala z Trójmiasta. Kiedy Łukasz coraz bardziej oddalał się od minimalu, Feelaz powoli wkraczał w świat imprez już nie jako uczestnik, ale jako DJ. Pod koniec lat 90. za sprawą Pete Bulla, do którego trafiło jego demo mix na kasecie, zagrał swój klubowy debiut w lokalu MO, miksując Johannesa Heila, Cristiana Vogela i Pacou.
MO, 2001
fot. extension.pl
Na ulicy Bożniczej funkcjonował mniej więcej od początku 2000 roku do końca 2002 klub MO. W tym samym budynku już w drugiej połowie 1999 roku znajdował się inny klub, La Matadero, jednak po nalocie policji został zamknięty. W 2000 roku stery w MO przejął Maciej, z którym Feelaz jako rezydent organizował mnóstwo imprez z udziałem m.in. Maada, Chrisa Da'Breaka, Krisba, Marcina Czubali i Jacka Sienkiewicza. Filip sprawdził się w nowej roli do tego stopnia, że w 2001 roku rozpoczął trzyletnią współpracę z malutkim klubem Zez, który mieścił się na Szkolnej.
Kiedy trafiłem do Zeza, totalnie się zakochałem w kameralnym vibe’ie, który stworzyli tam „Zezole”, czyli dwaj bracia bliźniacy, Piotr i Paweł. Choć klub istniał około cztery lata, to „Zezole” przestali go prowadzić pod koniec 2003. Wtedy pewien etap dla klubu się już skończył - podsumowuje Feelaz.
Rok 2001 przyniósł mu nowe wyzwanie. Wystartował wtedy z projektem Extension Electronic Music, czyli kolektywem ponad podziałami. To, co Feelaz z przyjaciółmi chciał przekazać, to przede wszystkim miłość do muzyki, do której nie trzeba przyczepiać etykietki: techno, house, electro, breakz czy ambient. Muzyka elektroniczna jest jedna, kolorowa i różnorodna; powinna łączyć, budować przyjazne mikrospołeczności i dawać pole do eksperymentów, a nie dzielić ludzi na zwalczające się frakcje, np. fani minimalu kontra miłośnicy house’u. Być może projekt odpowiadał na nasilające się antagonizmy między odbiorcami różnych gatunków. Ten podział na sceny na początku XXI wieku opisał związany z Poznaniem Lcaise w rozdziale „Deus ex machina. Naćpany muzyką”. Feelaz i przyjaciele stworzyli grupę-medium, poprzez którą ich miłość do muzyki miała szansę rozprzestrzeniać się na cały kraj i wychodzić poza utarte schematy. Jak napisał Feelaz na stronie extension.pl, jego mixy są bardzo zróżnicowane, a to, jak gra, zależy od imprezy i ludzi. Zdaje się, że to zdanie dotyka sedna sprawy-misji Extension Electronic Music. Na wspomnianej wyżej stronie Filip przez kilka lat gromadził imprezowe plakaty, ulotki i wlotki, ale nie tylko. Można tam też znaleźć polecane magazyny, labele, blogi, kluby, mixy czy line-upy imprez, na których pojawiali się członkowie EEM. To przepastne archiwum i wizualno-dźwiękowa pocztówka z lat 2001-2006.
ZEZ, 2003
fot. extension.pl
Wookie i Feelaz są zgodni, że lata 90. ukształtowały ich muzycznie. Łukasz ostatnio wycofał się z działań muzycznych, ale jego autorskie imprezy pod pseudonimem Pussydog, które od 2001 organizował wspólnie z Shamutem (mowa tu o house’owej Pussystacji i afrykańsko-latynoskim El Choco z instrumentami na żywo), były ważnymi punktami na mapie Poznania. Feelaz to do dziś aktywny DJ, organizator imprez oraz właściciel sklepu Vinylgate Recordstore.
Galeria








