
Trociny
"O tym jak pokochałem kontrasty"
| Karolina Bachorowicz
Tego popołudnia w J. coś pękło z takim impetem, z jakim pęka szklanka do whiskey, gdy zalejesz ją wrzątkiem. Schylił się do starej, ubrudzonej kethcupem lodówki, aby sięgnąć po Grolsha, którego obiecywał mu współlokator w ramach dziękczynnych, za pożyczenie boczku do omletu. Zamykając drzwiczki, jednocześnie pozbawiając wnętrze oświetlenia, zerknął na zdjęcie przyczepione magnesami do zamrażalnika, któremu towarzyszył pożółknięty grafik sprzątania, z najaktualniejszym wpisem ze stycznia. Zdjęcie trzymało się dzięki magnesom, które tworzyły przypadkowe litery, nie tworzące razem żadnego słowa, chyba, że ktoś zechciałby bawić się w nieudolne słowotwórstwo. J. gasząc pragnienie spowodowane lipcowym słońcem w zenicie przyglądał się zdjęciu z M., na którym, jak sam przyznał, wyglądali jeszcze, jakby mieli jakieś wspólne plany. Teraz pozostała mu tylko piszcząca, niczym zabawki dla ząbkujących dzieci, świnka morska - prezent urodzinowy dla M, zawieszony doktorat z filozofii, zakurzone spraye na podłodze i dwa worki świeżych trocin. Czuł się oszukany w taki sposób, jak rodzice mogą oszukać swoje dziecko, że po obiedzie zabiorą je do zoo i pokarzą krokodyle, a później przepraszają, że spóźnią się pół godziny, bo muszą zrobić zakupy w Tesco.
M. poznał w najtrudniejszym etapie jej życia, który początkowo skrzętnie ukrywała pod delikatnym makijażem, wyglądając jak Monica Bellucci w "Nieodwracalnym". Gdy wracał późnym wieczorem z pracy, uwagę przyciągnęła satynowa sukienka, długie, rozlewające się po ramionach czarne włosy i butelka wódki między kolanami. Zatrzymał się na chwilę aby dać szansę jej utopionym w wódce oczom, by na chwilę porzuciły obraz gwieździstego nieba. Zakochał się w niej wtedy, choć zawsze przyznawał, że lubi "porządne" kobiety, te które są gotowowe natychmiast zająć się domem i gotowe do tego, żeby to w jego kierunku wyciągnąć dłoń. Nie wiedział natomiast jeszcze tego, że lubi zakochiwać się w kontrastach. Żałował, że w tym momencie nie miał na sobie ładnej marynarki, aby móc wypaść chociaż we własnych oczach, jak prawdziwy dżentelmen. Ściągnął więc wełniany swetr, zapinany na trzy drewniane guziki i zarzucił na zimne ramione M. Dopiero wtedy mętny wzrok został przyprawiony delikatnym uśmiechem wdzięczności, jakim obdarzasz przyjaciela w momencie, kiedy nie musisz za dużo mówić, bo on sam doskonale rozumie twój problem. W zamian otrzymał łyka ciepłej wyborowej, z opróżnionej do połowy półlitrowej butelki. Starał się ukryć grymas jaki wyrządził mu łyk czystej, bez popity. Nie pamiętał komu ostatni raz przyrządził tak starannie jajecznicę, bo przecież nie sobie. Miał ochotę poznać wszystkie tajemnice, jakie dziewczyna z ławki przyniosła do jego pokoju poprzedniej nocy. Była na tyle pijana, że co chwilę dekonstruowała wyposażenie pokoju, mieszając między sobą buty poukładane w pary, ale będąc na tyle trzeźwą aby rzucić pogardliwe spojrzenie dla niebieskich ścian jego pokoju puentując swoją myśl, że "brzydzi się tym jak mieszka klasa średnia". Z zielonej kopertówki w kolorze petrolu, którą M. rzuciła na niepościelone łóżko J., wypadła złota karta z wygrawerowanym nazwiskiem "Andrzej Konieczny" a wraz z nią tampon i czerwona szminka. J. zwrócił zawartość torebce, zapijnając ją na magnesowy guzik. Mijały dni i miesiące, a niebieski pokój miał swoich nowych mieszkańców - kosz na damską bieliznę, stylowy gramofon i pijącą już tylko okazjonalnie, odradzającą się - M. J. nie spodziewał się, że ktoś tak szybko zagości w jego domu, nie wspominając już o tym, że na dobre zagościł w jego życiu. Podzielali swe gusta co do tego, że Gaspar Noe robi najlepsze filmy, że najlepsze szare kluchy są w "Niebie" i że najlepsze rzeczy przytrafiają się ludziom w momentach, w którym najmniej się ich spodziewają. J. w życiu nie przypuszczał, że dotychczasowe rozrywki pod hasłem "one night stand" i kilkugodzinne rozmowy z przyjaciółką przy piwie o tym, jakie dziwne są kobiety i dlaczego tak trudno znaleźć normalną w tych czasach, zamieni na całkiem przewidywalne wieczory z kimś, kto lubi zatracać się przy dźwiękach fortepianu i godzinami głaskać śmierdzącą świnkę morską, która nawet nie jest kotem. W rocznicę nocy, w której zapamietał ją, jako najpiękniejszy z kontrastów - ładną, elegancką, pijącą wódę z gwinta w ładnej sukience, uznał, że zrobi jej prezent. M. Był szczodry dla swojej dziewczyny i tak jak wychowała go matka, nigdy nie pozwolił jej za siebie zapłacić. Był dumny z siebie i czuł się męski, że może utrzymywać swoją dziewczynę, nigdy nie poruszając z nią tematu, czy nie zechciałaby pójść do pracy. M. wyglądała na szczęśliwą, co w gruncie rzeczy zamykało mu mordę na ten temat. Na rocznicę wybrali operę, stojąc wśród złotych, barokowych zdobierń i rozbijających się o wysoki sufit sopranów, trzymając się za rękę. Po operze, czekała ich kolacja przy świecach, w restauracji stylem przypominającą "Wielkiego Gatsby'ego". To był jedyny i za razem pierwszy z wieczorów, w których J. pozwolił zapłacić swojej ukochanej rachunek. Dziewczyna z kwadratowej czarnej torebki przyozdobionej małymi kamyczkami wyciągnęła złotą kartę z nazwiskiem posiadacza "Andrzej Konieczny".
- Czy Andrzej to twój ojciec? - zapytał J.
- Nie. - w półuśmiechu odparła M.