
Wieloryb. 1. 1994 (2018) / recenzja
Z płyt igłą strącam sprośne nutki jak mokre krople dżdżu
|
Historia dla mnie bardzo podobna jak z "Check Your Head" Beastie Boys. Wszyscy się nabijali, a później każdy chciał to mieć. Co za debile…
W 1994 roku kupiłem kasetę, która dzisiaj jest ponoć kolekcjonerskim rarytasem. Wtedy była trochę szałowa, w jej moc uwierzyli nawet młodzi metalowcy, których spotkałem w pewnym barze w Kcyni, słuchali, aż im uszy więdły z rozkoszy. Cóż, anturaż mieli prawidłowy, ale może mentalnie byli farbowani, nie mam pewności. Jednak łyknęli temat i pląsali jak rusałki. A mnie te dźwięki zdecydowanie mocno chwyciły za trzewia, bo głośno grane nimi najbardziej targały. Słuchałem namiętnie w różnych okolicznościach i absolutnie nie gryzło się to z moją punkową ścieżką, wręcz przeciwnie. Ta kaseta orała czosnek jak mało co. Może to kwestia egzotycznych wpływów i dziwnych znajomości z Berlina, może wcześniejsze zauroczenie Prodigy, chuj wie. W każdym razie była to dla mnie kaseta z muzyką na wszelkie okoliczności, pełna szlagierów, choć nie do zanucenia. Takie przyjemne drgawy, którymi często wkurwiałem na imprezach. A jednak nie wszyscy reagowali nerwowo.
Zespół Wieloryb dzięki temu nagraniu i innym jeszcze rzeczom stał się ansamblem kultowym już u zarania. Kasety już pewnie nie dostaniecie, ale możecie nabyć to na CD lub winylu, gdyż w ubiegłym roku Requiem Records wypuściło zremasterowane wznowienie. I zajebiście, sam z przyjemnością kupiłem.
Tak się złożyło, że we wrześniu ubiegłego roku kimało u mnie po koncercie kilku muzyków ze znanego w pewnych kręgach zespołu. Zrobiliśmy konkurs na „rozpoznawanie dźwięków”. I choć Wieloryba puszczonego z winyla nikt nie rozpoznał, to jednak zauważyłem w tych zagubionych oczach błysk zainteresowania, a nawet zachwytu. Czyli spodobało się.
Z mojego punktu słyszenia nic się nie zmieniło – kontekst pozostaje ten sam, aranżacje są ciągle świeże, muzyczne wzorce czytelne. Jakie? Najlepsze – Skinny Puppy, Einstürzende Neubauten, Nitzer Ebb czy Front 242. To duże wyzwanie, ale precyzyjnie zaprogramowana fabryka wielorybnicza przekuła skutecznie i umiejętnie "zgniłe" zachodnie matryce na naszą, ojczystą wersję i zmaterializowała je, pięknie hartując w zimnej fali.
Lubię do tej płyty wracać. Zabójczo skutecznie przywołuje klimat koszmarnych lat dziewięćdziesiątych, których szczerze nienawidzę, a które były jednocześnie napakowane fajnymi muzycznymi wydarzeniami. To jakby przypominanie, że się żyło w gnoju, i że przez pryzmat wspomnień mogę się określić w konkretnym miejscu dzisiaj.
Jeśli ktoś nie lubi, niech radośnie zapierdala do innych dźwięków. Ale po cichu liczę, że komuś się może spodobać, a starszym coś przypomnieć.
https://antyscena.bandcamp.com/album/wieloryb-i-1994