
"Graffiti jest chwastem"
Koza
| Dawid Balcerek
Jego prace można oglądać w zakątkach całego Poznania. Widnieje na ścianach wszystkich szanujących się „galerii”. Jego obrazki charakteryzują się bardzo dużą ilością kolorów i nie można przejść obok nich obojętnie. To zamiłowanie do malowania, nie jest zwykłym hobby. Malowanie przerodziło się w pasje, a z czasem i w sposób na życie.
Koza, bo o nim tutaj mowa, to graficiarz wywodzący się z tzw. „starej szkoły”. Jego staż sięga już ok 15 lat. Jak sam twierdzi jego prace charakteryzuję kolorystyczny bałagan.
Swoją przygodę z puszką zaczynał w połowie lat 90. Doskonale pamięta trudne początki i jak powstawała poznańska scena graffiti. „Na początku były szablony i jakieś pojedyncze napisy typu „skate zone”. Nie było skąd brać puszek. Ludzie zbytnio się nie orientowali w temacie. Zobaczyłem kiedyś jakieś kreski spray’u na ścianie i wiedziałem, że chce to robić, mimo, że tak naprawdę nie wiedziałem co to jest. Wtedy też zacząłem dużo rysować. Moja pierwsza przygoda z puszką to namalowanie dwukolorowego znaczka Yin Yang w 95. roku. Potem jeszcze namalowałem gdzieś napis Lech Poznań z wypełnieniem i konturem hehe. Pamiętam jak pierwszy raz zobaczyłem obrazki berlińczyków na kolejkach. Bardzo się wtedy tym jarałem. Robiło to duże wrażenie. Wiedziałem wtedy, że to jest dobre graffiti.”
Początki bywają trudne, ale trzeba sobie jakoś radzić. Nie było inaczej w przypadku Kozy. „W 97. roku założyliśmy pierwszą grupę. Puszki kupowaliśmy od kobiety z ul. Poznańskiej. Wtedy jeszcze ten sklep mieścił się gdzie indziej. Braliśmy jakieś syfy po 3zł i szliśmy malować. Wówczas ludzie w Poznaniu inspirowali się malarzami z Berlina, Pragi, Paryża czy też Nowego Jorku. Zwłaszcza z tych pierwszych dwóch miast , gdyż są nas najbliżej. W końcu podoba ci się to co widzisz.”
W Poznaniu jest mało miejsc do malowania legalnego graffiti. Koza zwraca uwagę, że naszemu miastu daleko do innych polskich aglomeracji, a co dopiero do zachodu.
„Duże miasta mają większe możliwości. Patrząc na scenę polską to wypadamy bardzo słabo. Brakuje miejsc do robienia. Coraz więcej legalnych ścian znika z mapy Poznania. Przykład? Przejście podziemne na osiedlu Lecha-Czecha. W ogóle nie organizuje się imprez, gdzie promuję się graffiti. Na zachodzie to normalna rzecz. Nawet w Szczecinie, Łodzi czy Warszawie organizują bardzo fajne imprezy. Tam są tradycje. W historii Poznania były tyko dwa jamy. Pierwszy 10 lat temu, a ostatni rok temu, na ścianach klubu Eskulap. Farby są drogie. Brakuje sponsorów, a przede wszystkim ludzi chętnych do organizowania takich imprez. Także widzisz jak to wygląda...”
Czasami wpadnie zlecenie i można coś zarobić dzięki swojej pasji. Kiedyś było to różnie postrzegane. Dzisiaj to normalna rzecz. „To jest mój zawód, moja praca. Dlaczego nie mam mieć z tego pieniędzy, skoro wiem, że robię to dobrze. Chciałbym z tego wyżyć, ale to jest niemożliwe, gdyż takowy rynek nie istnieje”.
Mimo, iż mamy inne czasy, niż 15 lat temu, to w zasadzie z postrzeganiem graffiti nic się nie zmieniło. „Ludzie lubią jak jest dużo kolorów, mimo, że tak naprawdę czasami nie wiedzą co dany obrazek przedstawia. Lubią popart. Graffiti ma cały czas kłopot z postrzeganiem przez innych. Dla ludzi z branży artystycznej jest to trudne w odbiorze. Litery mają swoją kompozycje. Ludzie starają się na to patrzeć jak na obraz w malarstwie klasycznym, a ty czytasz litery i zwracasz uwagę na styl. To jak z muzyką klasyczną. Musisz nauczyć się podstaw, by zrozumieć jak to jest zbudowane. Nie jesteś w stanie od razu tego odebrać w sposób bezpośredni. Musisz mieć zaplecze.”
Graffiti zawsze było nieodłącznym elementem dużych miast. Tyczy się to całego świata. Ludzie przeminą, a obrazki zostaną Pojawią się nowi malarze i będą pojawiać się kolejne prace. Ładnie to spuentował Koza. „Graffiti jest chwastem, który rośnie. Jest ruchem na całym świecie. Możesz z nim walczyć, wycinać, a on i tak odrośnie”
Galeria










