
Dzikie Miejskie Życie - Poznańska Spacerówka
| Daria Panek-Płókarz
Kiedy rozpoczynałam pracę nad Poznańską Spacerówką, zakładałam, że będzie to miejsce w sieci, w którym rodzice z Poznania znajdą pomysły na spędzanie czasu z rodziną. Skupiałam wówczas moją uwagę na warsztatach, wydarzeniach kulturalnych, placach zabaw i lokalach z udogodnieniami dla dzieci. Oczywiście dość szybko na blogu zaczęły pojawiać się również relacje z naszych krótkich wycieczek. Było to dla mnie coś zupełnie naturalnego, ponieważ zawsze lubiliśmy odkrywać i doświadczać czegoś nowego, najchętniej w naturze. Cieszyłam się, że w zaledwie 2 lata udało mi się zbudować zaangażowaną społeczność, której pokazywałam, że rodzicielstwo wcale nie musi być przeszkodą, lecz właściwie pretekstem do aktywnego spędzania czasu.
Wybuch pandemii w lutym 2020 r. nieco skomplikował moją działalność. Główne hasło: „Poznańska Spacerówka - dowiedz się, dokąd warto wybrać się dziećmi” musiało ustąpić pragmatycznemu #zostańwdomu. Gdy obostrzenia zostały nieco poluzowane, wspólnie z rodziną zaczęliśmy coraz odważniej zapuszczać się do lasu, eksplorować mniej popularne lokalizacje i… zdziczeliśmy! Nasze dzieci do dziś brudzą się, wspinają się na drzewa, konstruują tamy, rozpoznają tropy zwierząt i wsłuchują w śpiew ptaków. Staramy się umożliwiać 6-letniemu Gee i 4-letniej Bee swobodną zabawę na dworze w każdych warunkach. Dzięki temu otrzymują potężną dawkę bodźców, rozwijają motorykę małą i dużą, uczą się samodzielności, kreatywności, budują zdrową samoocenę i potrafią lepiej oceniać ryzyko. Przebywanie na zewnątrz nie tylko wzmacnia ich odporność, ale również przyczynia się do prawidłowego rozwoju ich organizmu. Dzięki częstym wyjściom poznajemy okolicę i czujemy się z nią mocniej związani. Wspólnie poszerzamy też wiedzę na temat przyrody. Zauważam, że dzięki temu dzieci czują większą potrzebę, aby ją chronić. W lesie lepiej funkcjonujemy jako rodzina, dzielimy doświadczenia i budujemy silniejszą więź. Ostatnimi czasy regularnie jeździmy na mikrowyprawy. Mamy swoje ulubione trasy, ukochane miejsca, do których wracamy i wciąż odkrywamy nowe!
Czy to wszystko sprawia, że rozważamy wyprowadzkę poza miasto? Czy nie wolelibyśmy prowadzić prostszego życia blisko natury, stykać się z nią na co dzień, szczególnie teraz, gdy można pracować właściwie wszędzie? Nie, ponieważ jesteśmy mieszczuchami. Decyzja o zamieszkaniu w kamienicy na Łazarzu była świadomym wyborem i nigdy jej nie żałowaliśmy. Życie w domu z ogrodem nie jest dla każdego i nie jest to jedyna możliwa recepta na szczęście. Szczególnie wtedy, gdy wiąże się to z codziennymi, długotrwałymi dojazdami do centrum. Z niepokojem obserwuję zjawisko galopującej suburbanizacji i podoba mi się idea „miasta 15-minutowego”, gdzie większość swoich spraw załatwiam w najbliższej okolicy. Gdy tylko to możliwe, poruszam się pieszo, odwiedzając przy tym lokalne sklepy, punkty usługowe, przychodnie. W parku i na placach zabawach spotykam rodziców dzieci z pobliskiej podstawówki, przedszkola, na ulicy mijam sąsiadów. To świetny pretekst do poznawania wielu osób, także tych z odmiennych środowisk, z różnym bagażem doświadczeń.
Miasto zapewnia również łatwiejszy dostęp do kultury. Odwiedzamy muzea, chodzimy na spektakle i warsztaty, z dziećmi lub bez. Gdybym nie mieszkała w Poznaniu, zapewne nigdy nie zrealizowałabym marzenia o podyplomówce z grafiki projektowej, nie uczestniczyłabym w zajęciach z kaligrafii, rysunku, czy też akwareli. Nie miałabym też możliwości spotkania się z wieloma inspirującymi ludźmi, którzy z pasją prowadzą swoje lokale - sklep z rękodziełem, piekarnię, pracownię fryzjerską. Nie odwiedziłabym tak często ulubionego second-handu, w którym znajduję nie tylko oryginalną odzież, ale też mimowolnie przysłuchuję się rozmowom i towarzyszącej im muzyce disco polo. Uwielbiam tę różnorodność i cieszę się, że jestem jej częścią! Moja dzielnica się gentryfikuje, a ten złożony proces ma również swoje ciemne strony. Nie chciałabym, aby ludzie mieszkający tu niekiedy od pokoleń, przestali się z nią identyfikować, poczuli się wykluczeni. Jednocześnie tkwi we mnie silna potrzeba przekształcania najbliższej okolicy. Z tego powodu zorganizowałam sąsiedzki piknik, na którym wspólnie sadziliśmy rośliny. Z niektórymi mieszkańcami rozmawiałam wówczas pierwszy raz. Byłam pod wrażeniem zaangażowania dzieci, które do tej pory widywałam jedynie z okien mojego mieszkania. To było dla mnie bardzo cenne doświadczenie. Teraz pojawiamy się na podwórku regularnie i planujemy kolejne działania.
Miasto to dla mnie przede wszystkim przestrzeń do życia. To tutaj od urodzenia mieszkają moje dzieci. Czy na co dzień obcują z naturą? Oczywiście. W drodze do szkoły staramy się rozpoznawać gatunki mijanych drzew, rozmawiamy o zwyczajach „pogrzebowych” srok, szukamy gołębi skalnych i przyglądamy się srebrnym oczom kawek. W okresie letnim z zachwytem obserwujemy podniebne akrobacje jerzyków, uczymy się, czym różnią się od jaskółek dymówek czy oknówek. Chętnie odwiedzamy także nieużytki – w takich miejscach nie obowiązują sztywne reguły, zakazy. Gee i Bee mają tam więc więcej swobody - mogą kopać, wspinać się, budować, zrywać. Wielu z nas z nostalgią wspomina czasy swojego dzieciństwa i narzeka na to, że współcześnie tyle czasu spędza się w domu przed ekranami. Warto jednak zadać sobie uczciwie pytanie, czy rzeczywiście jest w nas zgoda, aby dzieci bawiły się w taki sam sposób, w jaki bawiliśmy się my? Niestety zbyt często odbieramy im taką możliwość. Dzieciom przez większą część czasu towarzyszą opiekunowie, którzy stale je obserwują w obawie o ich dobrostan i bezpieczeństwo. W tygodniu maluchy uczestniczą w zorganizowanych zajęciach realizowanych według czyjegoś pomysłu. Na placu zabaw, urządzonym przez dorosłych, mają zachowywać się w określony sposób. Wciąż brakuje elementów mniej oczywistych, ruchomych, uwalniających ich kreatywność, angażujących we wspólne działanie (takie jak piaskownice, wodne instalacje z pompą i rynienkami itd.). Chciałabym, aby przestrzenie dla dzieci dużo częściej powstawały w otoczeniu zieleni, aby wykorzystywano naturalne ukształtowanie terenu, strumyki, górki etc. Pozwólmy dzieciom bawić się tak, jak chcą, samodzielnie oceniać ryzyko. Jeżeli maluch nie przeszkadza w ten sposób innym, czy naprawdę nie może wejść na zjeżdżalnię po ślizgu? Czy musi mieć na nogach buty, tylko dlatego, że inni patrzą na nas krytycznym okiem? Wiele na ten temat mówi Ańa Komorowska, autorka treści poświęconych „nie-placom zabaw”.
Wielu rodziców odczuwa lęk wobec samodzielnych wypraw na łono natury – obawia się kleszczy, dzikich zwierząt, zagubienia w lesie. Miejska przyroda jest bardziej dostępna, oswojona. Stale organizowane są nowe wydarzenia, często bezpłatne, których głównym motywem jest poznawanie roślin i zwierząt żyjących w najbliższym sąsiedztwie. Dzieci mogą uczestniczyć w dzikich warsztatach, w spektaklach plenerowych (np. „Ptasi Baj” teatru Atofri), odwiedzać ogrody społeczne oraz farmę miejską. W Poznaniu i okolicach działa też kilka leśnych przedszkoli.
Dzika oferta kierowana jest również do dorosłych. Może przyjąć formę spaceru poświęconego jadalnym chwastom, zakończonego piknikiem z lemoniadą z nawłoci i ciastem z ulęgałek. Wiedzę na temat przyrody można również poszerzać podczas pokazów filmowych, spotkań autorskich lub słuchając podcastów w trakcie przechadzek po mieście.
Powyższe doświadczenia zainspirowały mnie do napisania książki, której premiera planowana jest na początek przyszłego roku.
FB: www.facebook.com/poznanskaspacerowkapl
foto: Sylka Klaczyńska