
Rejs przez Pacyfik, czyli czego nie robić na oceanie
Rozmowa z Wojciechem Murą - podróżnikiem, który uczy jak spełniać marzenia
| Joanna Hała
Kiedy zapytałam go o najpiękniejszą chwilę podczas jego podróży, powiedział, że trwała dokładnie 465 dni. Właśnie tak długo podróżował przez wody Pacyfiku. W tym czasie Wojciech Mura zdążył się zgubić w dżungli na Markizach, trafić z poważną raną do miejscowego chirurga i wymyślić projekt, który z powodzeniem realizuje do dziś.
Na głęboką wodę!
Marzenie o rzuceniu wszystkiego i wyjechaniu w nieznane nie jest czymś zupełnie nietypowym. Nie wszyscy jednak mają odwagę, by je zrealizować. Wojtek Mura wzorce czerpał od najlepszych. Od dziecka podziwiał swojego wujka, legendarnego kapitana Jerzego Radomskiego, który na jachcie „Czarny Diament” w 1978 roku wyruszył na najdłuższy rejs w historii polskiego żeglarstwa. Wojtek dorastał w cieniu rodzinnych historii o wujku, żeglującym po morzach i oceanach przez 32 lata. W tym czasie Jerzy Radomski przebył odległość będącą odpowiednikiem jedenastokrotnego okrążenia obwodu Ziemi, odwiedził 82 państwa i dobił do 449 portów. Nic więc dziwnego, że gdy kapitan „Czarnego Diamentu” ogłosił, że przygotowuje się do swojej ostatniej, sentymentalnej morskiej podróży, Wojtek postanowił dołączyć do załogi.
Miejsca, które ciekawią zbyt mocno
Nie ukrywa, że na początku był studentem, który nie miał doświadczenia w żeglowaniu ani wiedzy o oceanie. - Kiedy znalazłem się na najlepszych na świecie lagunach, z czystej ciekawości podpływałem do wielu istot. Dopiero po czasie dowiedziałem się, jak niezwykle niebezpieczne to było. Takie ryby jak murena, rozdyma, skrzydlica ogniska mogły mnie zabić. Na szczęście jednak żadne stworzenie mnie nie zaatakowało – śmieje się. Wiedzę nabywał wraz z morskim doświadczeniem. W swoje 23-cie urodziny miał okazję poznać jednego z miejscowych lekarzy, kiedy podczas polowania na atolu Manihi poważnie przebił swoją dłoń kuszą. Podczas celebrowania urodzin myślał więc tylko o możliwości zakażenia. Jak sam mówi, przerażająca sala operacyjna wyglądała jak gabinet szkolnej higienistki.
- Wiele miejsc mnie zaciekawiło zbyt mocno. Z powodu nadmiernej ciekawości i nieuwagi zaginąłem w dżungli na Markizach. Rozsiane są tam wszędzie liczne przepaście i osuwiska, ponieważ to wyspy pochodzenia wulkanicznego. Błądziliśmy w buszu przez dwa dni. Zostaliśmy uratowani przez polinezyjskiego drwala.
Najlepiej wspomina swój najdłuższy okres na oceanie trwający 25 dni. Płynął wtedy z Galapagos na Markizy. Z dala od sztucznych środowisk, które nazywa „stworzonymi przez dolary”, oglądał też prawdziwe życie lokalsów i zawierał przyjaźnie. Kulisy podróży nie zawsze były bezpieczne – zdarzały się groźne sztormy, a zabezpieczenia na jachcie często nie wystarczały. Dzięki tej różnorodności swoją wyprawę porównuje do czytania książki. Każdego dnia odkrywał kolejną stronę.
Nie musisz rzucać pracy i studiów, żeby przeżyć przygodę i poznać Polskę z zupełnie innej perspektywy!
W biblioteczce jachtowej znalazł album, który zainspirował go do dalszego działania. Był to leksykon polskich gór - paradoksalnie docenił je dopiero podczas rejsu przez ocean. Po powrocie do kraju założył stowarzyszenie Space for Dream. Chce pokazać, że dalekie podróże nie są czymś niedostępnym. - Wiele osób marzy o podróżach, ale brakuje im odwagi. Potrzebują praktycznych porad, inspiracji, ale też towarzyszy. Stworzyłem przestrzeń, w której pomagam te marzenia spełnić. Pod skrzydłami stowarzyszenia realizuję projekt „Pure Poland”, zajmujący się promocją polskich parków narodowych. Jego celem jest odwiedzenie wszystkich parków, czyli 23 najpiękniejszych miejsc naszego kraju. Organizuję spotkania mające nie tylko inspirować, ale również edukować. To platforma dla wszystkich: podróżników i osób, które dopiero chcą wyruszyć w swoją pierwszą podróż – mówi.
Kolejne wydarzenie odbędzie się w najbliższy weekend, od 3 do 5 listopada w Wielkopolskim Parku Narodowym w Rogalinku. W sobotę swoją prelekcję „Rejs przez Pacyfik, czyli czego nie robić na oceanie” wygłosi Wojtek.