
Poznańska scena niezależna okiem człowieka z Chodzieży
wywiad z Adim Kaniewskim
| Michał Krupski
Adi Kaniewski to postać nietuzinkowa, dobrze znana miłośnikom muzyki niezależnej i alternatywnej, kojarzona głównie z Amore del Tropico i CK Nowe Amore, ale także z epizoówy w Radiu Afera. Dzięki swoim zapałowi, energii i otwartości potrafi zorganizować nawet kilkadziesiąt koncertów w jednym miesiącu! Na chwilę obecną działa z kilkoma klubami i nic nie wskazuje na to, by miał zwolnić tempa. Adi pochodzi z Chodzieży, małego miasteczka na północy Wielkopolski – to tam rozpoczął swoją muzyczną przygodę i stamtąd przyniósł ją na poznańskie podwórko.
Jeśli ktoś chodzi na niszowe koncerty, to doskonale Cię kojarzy. Myślę, że cała poznańska branża muzyczna ma Twój nr telefonu w książce telefonicznej. Ale by formalnościom stało się zadość - opowiedz o sobie w dwóch zdaniach.
Jestem Mistrzem Polski Szkół Rolniczych w pływaniu żabką na 100 metrów. Ostatnie 15 lat poświęciłem na to, żeby żyć tak, jak chcę, i robić to, co lubię. A lubię tych, którzy się nie sprzedali, czyli muzyków podziemia.
Co do telefonów, to zazwyczaj jestem na pierwszym miejscu z racji ksywy, dlatego zdarza mi się odbierać telefon i słyszeć kieszeń oraz dziwne strzępy rozmów.
Przejąłeś pałeczkę w organizowaniu alternatywnych koncertów w mieście i jesteś jedną z dosłownie kilku osób, która chce jej się angażować w koncerty niszowych zespołów. Dlaczego właśnie takie inicjatywy podejmujesz?
Żyjemy w dynamicznych czasach - jedne wartości ulegają degradacji, inne wprost przeciwnie. W życiu masz do wyboru albo zostać korpo ludkiem albo prywaciarzem, który stara się nie umrzeć dociskany kamieniem systemu. Panuje coraz większa cenzura i inwigilacja, rosną ceny… aż rzygać się chce, a żyć się odechciewa. W takiej sytuacji trzeba szukać czegoś w rodzaju oazy. Jest nią kultura, ale tylko niszowa, bo w tej z pierwszych stron e-gazet większość poszła na znaczące kompromisy i dlatego siedzą w niej dekadami, strasząc z telewizorów. Dla mnie tylko muzyka niszowa się liczy! To tam jest epa (czyli siła w poznańskiej gwarze, przyp. red.), artystyczny nerw, bezkompromisowość, jedyna w swoim rodzaju wymiana energii oraz czułość.
Rozstałeś się z CK Nowe Amore i Amore del Tropico, z którymi kojarzyło Cię wiele osób. Można powiedzieć, że byłeś twarzą tych lokali. Na dobre?
Do Amore del Tropico wkroczyłem zaraz po przyjeździe z Indii. Zacząłem organizować tam koncerty oraz inne wydarzenia artystyczne, np. „Szybkie randki katolickie” czy akcję „Adopcji psów morderców”. Trafiło się także wesele znajomych. Żałuję, że chrzcin alternatywnych nie zrobiłem tam nigdy, ale mam pomysł na zespół! Po ponad 200 koncertach zorganizowanych w miejscu, gdzie 30 lat temu leżały pyry i buraki, zadzwonił menager Tymona Tymańskiego i zaproponował jego koncert w ogródku z muzyką z „Wesela”. Niestety, kilka dni po tej świetnej wiadomości dostaliśmy informację od właściciela kamienicy, że jest za głośno, i że mamy przestać hałasować.
Dlatego namówiłem szefa na otwarcie CK Nowe Amore. Miałem tam od maja 2022 roku dziki czas. Mój rekord to 27 koncertów w miesiąc. Artyści z całego świata, Holendrzy gotujący grzyby z solą cytrynową, Japończyk z Turkiem smażący ryby po koncercie oraz wiele innych. Niektórzy myślą, że to były moje knajpy, podczas gdy ja tam tylko pracowałem.
Czy pożegnaliśmy się definitywnie? Wiesz, mówią, by nigdy nie mówić nigdy, ale na tę chwilę mam co robić. Organizuję koncerty w Dragon Social Clubie, Psie Andaluzyjskim i Panu Garze.
Nie wiem, czy coś się dzieje w CK, ale jeżeli tak, to mam satysfakcję, że to dzięki memu chłopskiemu uporowi udało się z kolejnej piwnicy zrobić coś więcej.
Wiele osób mówi, że Poznań jest trudnym miastem do organizowania koncertów. Zgodzisz się z tym?
Nie, bo organizowałem koncerty w Chodzieży, więc mam porównanie. W Poznaniu nie jest aż tak źle, choć prawdą jest, że od 5 lat jest coraz gorzej. Dopóki będzie parcie na darmowe koncerty i koncerty bez jakości, to nic się w tej kwestii nie zmieni. Promowanie muzyki przez darmowe wydarzenia to jakaś kpina, która w dodatku niszczy rynek.
Założenia są świetne: Obywatel D pójdzie na koncert za free, a potem przez cały rok będzie płacić za koncerty. Tyle teorii. W praktyce wygląda to często tak, że Obywatel D czeka tylko na darmowe spędy i to tam chadza, a resztę olewa.
Na jaką muzykę jest aktualnie popyt i moda w mieście?
Pomidor. A szczerze, to widzę, że dobrze od lat mają się kluby techno. Ludzie płacą za imprezy często tyle, co za koncert alternatywny (ok. 30zł). Przychodzą, oczekują jakości i to dostają. Alternatywna gitarówa sprawia wrażenie, jakby chodziły po niej muchy, ale także ona ma swoje miejsca i coś się dzieje. Od rzeczy dziwnych jest np. Kołorking.
Popyt jest oczywiście na muzykę mas, a że masa ciągnie w dół, to słuchamy wszechobecnego autotune, który zabija człowieka w artyście. Nigdy nie szedłem za modą, więc nie będę się wypowiadał więcej w tym temacie
Klub U Bazyla, Meskalina i Alternativa nie istnieją. Blue Note jest w trakcie remontu. Czy zgodzisz się ze mną, że brakuje w mieście przestrzeni na średnie i małe kameralne koncerty?
Dorzuć do tego jeszcze Wiraż. Jednak, gdyby jej rzeczywiście brakowało, to ktoś by ją stworzył. Takie jest prawo rynku. Zgodzę się na pewno z tym, że Poznań został wykastrowany z klubów mieszczących 100-200 osób. Honoru broni Klub Pod Minogą… i to w sumie byłoby na tyle. Kąśliwie powiem, że jak na duże miasto, w którym przebywa wielu studentów, jeden tego typu klub wystarczy.
Jakie jest Twoje marzenie związane z poznańską sceną niezależną?
Chciałbym, żeby stała się bardziej otwarta i bardziej „wrocławska”. Mamy fajnych przedstawicieli wspomnianej alternatywy gitarowej, są spoko rapy, techno, młody jazz, ale te przestrzenie się nie stykają. Każda grupa jest sama sobie – brak czegoś w stylu Poznań Sound. Ma to Warszawa, Kraków, Trójmiasto, nawet Bydgoszcz ma swój styl, a u nas z tym słabo. Aby walczyć z powyższym, napisaliśmy wniosek do Poznań Wspiera o wzmocnienie identyfikacji muzycznej. Niestety, nie przeszedł, ale czekamy na dogrywkę.
Wspomniałem o scenie wrocławskiej, z którą współpracuję. Zapraszam na koncerty takich ludzi jak Torteks, Sneaky Jesus, Grzyby, Kaszel, Ślina, Kurws. Jeśli istnieje jakiś punkt odniesienia dla poznańskiej sceny, podpowiedź, co robić, żeby także i u nas się działo, to jest to Wrocławski Klub Szalonych na Wyspa Tamka. Oni tam działają, miksują się muzycznie, i to naprawdę wychodzi!
Poznań stał się miastem małych festiwali. Mamy NEXT FEST, Letnie Brzemienia w nowej formule, Enter, Ethno Port czy cykl koncertowy Na Falach. Uważasz, że jest to dobry kierunek?
Małe miasto, to i małe festiwale. Usłyszałem kiedyś, że Poznań ma kompleks miasta średniego i długo nie mogłem pojąć, o co chodzi. Po kilku latach rozumiem. środowiskach różnych środowiskach panuje kult Berlina. To jak z wyjazdem na narty czy deskę. Byłeś raz, ale gadasz o tym cały rok. W swoich działaniach pro-kulturalnych doprowadziłem do stworzenia kilkunastu mostów pomiędzy Poznaniem a Berlinem jeśli chodzi o awangardowy jazz, post punk, metal, perfo, live acty. Zapraszałem berlińskich i poznańskich artystów do współpracy, ale chyba nic z tego nie wyszło na dłużej. Moim zdaniem problem nie leży w małych festiwalach - niech sobie będą, na zdrowie. Problemem natomiast jest brak u normalnych ludzi chęci do zabawy. Kiedy mieszkałem w Bristolu czy Berlinie na porządku dziennym było to, że dzielnica się zamyka, w beczkach robi się rożen, ludzie palą jointy, piją yerbę albo piwo, w oknach stoją kolumny, wszyscy są szczęśliwi. A w Poznaniu? Jak się odbywa raz na rok Dzień Sąsiada, to jest takie wydarzenie, że przyjeżdża telewizja, piszą o tym gazety. Brakuje tylko plebana.
A jak sądzisz, czy brakuje u nas dużego festiwalu, takiego jak mają np. Katowice, Chorzów, Kołobrzeg, Płock, Kraków, Gdańsk, Gdynia czy nawet Białystok?
Jako komentarz niech posłużą Juwenalia, na które zaprasza się ograne zespoły i artystów w wieku dziadków adresatów tego wydarzenia. Kiedy dowiedziałem się o zarobkach największych gwiazd zapraszanych na Juwenalia, dotarło do mnie, że za kasę dla jednego artysty byłbym w stanie zrobić 20 koncertów zespołów, które grają nowe, świeże rzeczy. Pytanie tylko - komu to potrzebne?
zdjęcia: SOHO Studio