
"Robię to co lubię"
Wywiad z Bazylem
|
Żadnemu lokalnemu słuchaczowi ostrej muzyki Klubu U Bazyla nie trzeba przedstawiać. Miejsce prowadzone przez Tomasza Bazyla Cygańskiego urosło w Poznaniu do rangi miejsca kultowego. Dwa lata po przeprowadzce na Jeżyce, porozmawialiśmy z właścicielem klubu o planach, nowych możliwościach i muzycznych początkach.
Pierwszym założonym przez Ciebie klubem był B52. Przez jaki czas funkcjonował?
Przez około 3 lata. Był to klub muzyczny, ale nie koncertowy. W międzyczasie zmieniliśmy jego nazwę na Czarny Kot. Przeprowadziliśmy mały remont, bo początkowo była to rudera, którą od kogoś przejęliśmy. Lokal był na Długiej, numer 14. Teraz tam jest chyba masaż tajski albo coś w tym stylu. B52 założyliśmy w 1997 roku na spółkę z kolegą, ale się rozstaliśmy.
Pierwszy Klub U Bazyla był na Ratajczaka, później przenieśliście się na Świętego Wojciecha, teraz jesteście tutaj, na Norwida.
Na Ratajczaka byliśmy w granicach 1999 roku. Później przenieśliśmy się na Wojciecha. Właścicielka lokalu była trochę niezadowolona z tego, jaka tam młodzież przychodzi, czyli metalowcy itd. Marzyła o tym, aby zrobić tam kawiarnię dla dziennikarzy. Zresztą, rozmowy w tej sprawie były prowadzone. Pozbyła się mnie, po czym dziennikarze zrezygnowali z tego pomysłu. A z Wojciecha po prostu dostałem wypowiedzenie. Ustawowe, półroczne – takie, jakie miałem w umowie.
Ale dzięki temu jesteście tutaj, w nowej lokalizacji.
Pewnie bym się stamtąd nie wyprowadzał, bo jak się człowiek zasiedzi, to potem trudno się ruszyć. Ale tutaj mamy większe możliwości koncertowe. Tam były uwarunkowania, które nie pozwalały robić większych koncertów, zapraszać lepszych zespołów. Tutaj mamy większe perspektywy, a w planach mamy rozbudowanie tego miejsca. Klub ma teraz inny charakter. Jest to już tylko miejsce koncertowe. Nie otworzymy go na przykład we wtorek. Nikt tutaj nie przyjdzie na piwo, bo znajdujemy się, gdzie znajdujemy – przy nasypie kolejowym, za garażem. Nie jest to miejsce, które mogłoby funkcjonować codziennie, natomiast na koncerty – jak najbardziej. Nie jesteśmy w centrum miasta, nikomu nie przeszkadzamy. Tylko idzie się do nas trochę w inną stronę niż do Starego Rynku. Są jednak takie wydarzenia, na które warto przyjść tutaj.
Lokalizacje się zmieniają, ale mam wrażenie, że miejsce to ma ten sam klimat i tych samych odbiorców. Czy przychodzi tutaj jakaś stała grupa?
Tak, mamy tutaj bardzo dużo stałych odbiorców, jeśli chodzi o publiczność metalową. Pojawiają się oni podczas wielu koncertów, ale wiadomo, że muzyka metalowa też jest podzielona na różne ekipy. Tych samych ludzi spotykam często w knajpie Kultowa. Obok mam lokal Hola Hola, ale tam właściwie nie mam znajomych, bo knajpa ma trochę inny klimat. W Kultowej mam znajomych, mam z kim pogadać.
Właśnie, prowadzisz jeszcze jeden lokal, ale – tak jak mówisz – ma on zupełnie inny klimat. Jak powstał tamten klub?
Jestem właścicielem tego lokalu, ale menagerem i pomysłodawcą tej formuły jest moja córka. Na początku mieliśmy umowę, że ona bierze górę, a ja dół. Jak jej się nie uda, to się zamieniamy. Na szczęście nie musieliśmy się zamieniać. Jej się udało, fajnie trafiła w jakieś zapotrzebowanie na tego rodzaju knajpę. Ja tam na dole przez pół roku miałem piwniczkę, ale dałem sobie z nią spokój, gdy zaczęło się zbliżać lato. Wiadomo, że latem w piwnicy nic się nie zawojuje. Teraz piwnica jest integralną częścią Hola Hola. Przynajmniej ludzie mają możliwość, żeby posiedzieć tam sobie w piątki i soboty. W tygodniu nie ma sensu jej otwierać, bo wiadomo, jak to jest w tygodniu – ciężko zapełnić górę. Chociaż i tak się zdarza. Teraz piwnice już nie są takimi atrakcyjnymi miejscami, jak kiedyś. Moda na nie minęła. Ludzie wolą siedzieć na powietrzu, przy szybach i obserwować, co dzieje się na zewnątrz.
Chciałabym zapytać o muzykę. W jaki sposób dobierasz zespoły? Kiedyś powiedziałeś, że wybierasz zespoły grające muzykę, którą sam słuchasz.
Nie do końca. Wiadomo, że jestem wtedy zadowolony i prędzej się zgadzam na takie koncerty. Ale nie oszukujmy się – to nie jest tak, że robi się wszystko, co się chce. Jesteśmy działalnością gospodarczą i musimy też patrzeć na stronę finansową. Nie możemy robić wszystkiego, co lubimy, czasem są to rzeczy, które lubimy mniej. Sam klub mało organizuje koncertów. Jest ich za dużo i nie moglibyśmy się wtedy na nich skoncentrować. Kiedy jest 20 koncertów w miesiącu, nie sposób zrobić je wszystkie, prowadząc przy tym jeszcze bar. Od tego są agencje koncertowe, którym udostępniamy to miejsce. To się najlepiej sprawdza.
Ile koncertów organizują agencje koncertowe, a ile Wy jako klub?
Ja osobiście organizowałem dwa koncerty w tym roku. Do tego dużo zespołów zgłasza się bez promotora się i te koncerty robimy wspólnie, przy czym stroną organizatorską jest zespół. Klub pomaga, bo robimy koncert w tym miejscu i chcemy, żeby przyszło tutaj jak najwięcej osób, ale organizatorem jest zespół. Tak też jest w przypadku dzisiejszego koncertu – organizatorem jest zespół Moskwa, Babayaga i Padlina Szarika. Ciężko nam skoncentrować się na robieniu koncertów. Łatwiej, gdy jest odrębny organizator.
Wtedy możecie się skupić na prowadzeniu samego klubu.
Tak, a to też – nie oszukujmy się – jest absorbujące. Mamy imprezy przez cztery lub pięć dni w tygodniu i zostają nam dwa dni na życie prywatne, zrobienie zapasów i odświeżenie klubu przed następną falą ataków. Praktycznie cały czas jesteśmy tu w coś zaangażowani. Co chwila coś się psuje. Jak klienci są podpici, to też różnie bywa. Nie jesteśmy kawiarnią. Ale proces niszczenia w klubie jest o wiele mniejszy niż dziesięć lat temu. Kultura ludzi jest na wyższym poziomie. Coś się zmieniło na lepsze, takie mam wrażenie. Jest mniej dewastacji. Wiadomo, w toaletach zawsze będą napisy czy nalepki. Nalepki akurat są spoko, bo każdy chce zostawić po sobie ślad. Na szczęście nigdzie nie ma już napisanych wulgaryzmów, przynajmniej ich nie zauważyłem.
Zostając w temacie muzyki – słyszałam, że zainteresowanie muzyką zawdzięczasz swojemu rodzeństwu.
Tak, miałem dwóch braci. Jeden z nich już niestety nie żyje. Byli ode mnie starsi – jeden o 10 lat, drugi o 13. W wieku pięciu lat, miałem w domu piętnasto- i osiemnastolatka, musiałem więc słuchać tego, czego oni słuchali. W tych czasach, z tego co pamiętam, to były pierwsze płyty Black Sabbath. Byłem praktycznie na bieżąco z tą muzyką. Pamiętam, że miałem takie łóżeczko z kratami i już wtedy musiałem tym łóżeczkiem trząść. Coś musiało mi się odbić na głowie.
Czyli muzycznie wychowywali Cię bracia?
Tak. Słuchali oni muzyki hardrockowej. Nagrywałem im ją na taśmy szpulowe. Czasami nie bywali w domu, a w radiu były tylko poszczególne audycje, które prezentowały tę muzykę, więc – chcąc, nie chcąc – musiałem to nagrywać.
Ale może dzięki temu robisz właśnie to, co robisz?
Wydaje mi się, że robię to, co lubię. Chociaż czasami jestem tym zmęczony, nie da ukryć. Ale jak mam kilka dni wolnego, to mnie tutaj ciągnie. W zeszłym roku zrobiłem sobie kilka takich małych przerw, kilka dni tak zwanych wakacji. W poprzednich dwóch latach ich w ogóle nie miałem, bo robiliśmy tutaj remont. I po tych kilku dniach coś człowieka nosi, coś by zrobił. Także nie planuję dłuższych wakacji, jak już to takie krótkoterminowe, do ośmiu dni. Chociaż przydałyby się i dłuższe. Ale w tym roku będziemy powiększać lokal, więc miesiąc mam z głowy.
Ostatnie pytanie. Wymarzony koncert, który chciałbyś tutaj zorganizować.
Poza zasięgiem są te zespoły.
Można śmiało pomarzyć.
Pewnie takie z moich młodzieńczych lat. Teraz nie przywiązuję już aż tak emocjonalnej wagi do muzyki, jaką przywiązywałem, kiedy byłem młodym człowiekiem. Może Residentsów? Wiem, że grali ostatnio w Warszawie, ale nie byłem na ich koncercie. Nick Cave to też nie jest dla mnie półka. Kiedyś jeszcze grał w Birthday Party, ale ten zespół już nie istnieje. Kto wie, może kiedyś jeszcze będzie istniał? Ale koncert na pewno nie byłby w tym miejscu. Nasz klub to za mała rzecz, nie ten standard. Mam jeszcze taki jeden dziwny zespół. Myślę, że zaproszenie ich byłoby w zasięgu, ale na koncert nikt by nie przyszedł, bo zespół jest za mało znany. Nazywają się (…) i są z Anglii, chyba jeszcze istnieją. Bardzo mało ludzi wie o tym zespole. Kiedyś przypadkiem kupiłem płytę i tak zacząłem ich śledzić. Swojego czasu byli porównywani do Swansów. Mają bardzo dziwną wokalistkę z fajnym głosem. Powiedziałbym, że tworzą muzykę psychodeliczną. Ale robić im wycieczkę do Polski, aby i tak nic z tego nie wyszło? Generalnie lepiej pojechać do Anglii na ich koncert.
Życzę realizacji przynajmniej jednego z tych koncertów.
Nie zastanawiałem się głębiej nad tym, co bym tak naprawdę chciał i co jest w zasięgu ręki. Myślę, że można byłoby zorganizować coś mniejszego, a też fajnego. Cieszę się, że New Model Army tutaj grali. To też jest zespół, który dosyć często słuchałem, będąc młodszym człowiekiem. Co tu jeszcze grało, czego się nie spodziewałem? UK Subs. To zespół, który jeszcze za czasów punkowych był dla mnie ważny. Grali u nas w styczniu. Nie straciłem na tym, bo różnie mogło być, jeśli lata ich świetlności dawno minęły. Dali radę.
Najwidoczniej cały czas mają swoich fanów.
Takich starszych. Wokalista ma 74 lata, a gitarzyści pewnie po 60. Ale zgromadziło się sporo ludzi, właśnie starszych.
Sam też kiedyś grałeś w zespole.
Grałem. Nazywaliśmy się Svaboda. Gdzieś tam pojawiało się Svoboda, ale pisaliśmy to z rosyjskiego – Svaboda. Nagraliśmy kasetę w 1986 albo 1987 roku. Liczyła z 23 czy 24 kawałki. Była nagrywana w kinie, w domu kultury, jeszcze za komuny. I robiliśmy ją na setę. Po prostu graliśmy i ktoś to rejestrował. Kiedy ktoś się pomylił, nie było możliwości, aby do kawałka podejść drugi raz.
Trochę jak zapis koncertu na żywo.
Ale bez publiczności i z 15-minutową przerwą na papierosa. Trochę tych kaset wypuściliśmy. Ja już chyba nie jestem posiadaczem żadnej. Miałem to przegrane na płytę kompaktową, u góry gdzieś mam ich całą stertę, ale jakoś tej akurat nie mogę odnaleźć. Może nie znajdę. Kolega , który był głównym kompozytorem już nie żyje. Wszyscy byliśmy z Międzyrzecza i przez kilka lat mieszkaliśmy razem w Poznaniu. Aktualnie jeden kolega siedzi w Anglii, jeden we Francji, a w Poznaniu jest nas dwóch.
Dziękuję za rozmowę.