
?Pewne rzeczy wydarzają się tylko dzięki ludziom? - wywiad z Benkiem z Meskaliny
Rozmowa z właścicielem Klubokawiarni Meskalina
| Magda Chomczyk
Klubokawiarnia Meskalina – miejsce w sercu poznańskiego Starego Rynku, które przez ponad siedem lat działalności zyskało niemałą grupę stałych klientów. Ostatnio mieliśmy okazję porozmawiać z jej właścicielem i założycielem – Benkiem Ejgierdem, absolwentem kulturoznawstwa, animatorem kultury i jednym z najbardziej rozpoznawalnych twórców poznańskiej sceny klubowej. O Poznaniu, Meskalinie, lokalnej scenie muzycznej i nie tylko. Zapraszamy do lektury.
Chciałabym Cię na początku zapytać o Poznań. Mówiliśmy o studiach. To właśnie wtedy wprowadziłeś się do Poznania?
Tak, zdecydowanie. Podobnie jak Ty studiowałem kulturoznawstwo. Przyjechałem tutaj z innego miasta i tak Poznań stał się moim nowym domem. Kiedy jeszcze studiowałem, nie wiedziałem, że tak będzie. Miałem różne pomysły: powrót do domu albo wyjazd do innego miasta. Ale po studiach postanowiłem, że zostaję i w ogóle nie żałuję. Bardzo lubię Poznań. Czasami przychodziły mi do głowy pomysły, żeby gdzieś się przenieść, jak wielu znajomych, za granicę czy do Warszawy. Ale Poznań jest naprawdę wspaniałym miastem. Tym bardziej widać to, kiedy się przyjeżdża z jakiegoś wyjazdu, po krótszej lub dłuższej nieobecności. Wtedy znowu widać, że to jest ciekawe, żywe miasto, które też czuję.
Co Cię przyciągnęło do Poznania? Mówisz, że to żywe miasto. Czy było tak, kiedy zaczynałeś tutaj swoją działalność? Jaki był tamten Poznań?
W ogóle cała Polska się zmieniła w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Dzisiaj już jesteśmy przyzwyczajeni do obecnego stanu Poznania. Trochę nie chcemy pamiętać, że nie tak dawno temu było tu bardzo przaśnie i szaroburo. Ja absolutnie czuję, że Poznań jest obecnie miastem europejskim. Ludzie z całej Europy przyjeżdżają do nas, do Meskaliny, grać koncerty. Są to turyści, ludzie, którzy są tu przy okazji jakichś innych spraw, czy studenci, którzy studiują w ramach Erasmusa. Kiedyś by się pomyślało: o, zagraniczny gość w Poznaniu, pewnie przyjechał na Targi albo pomyliły mu się nazwy lotnisk. Tu nikt w żadnym celu nie przyjeżdżał, z wyjątkiem spraw biznesowych. W tej chwili można wymieniać bez końca. Są powody, są turyści i mnóstwo studentów. Dużo ludzi przecież po przyjeździe zostaje, nawiązuje związki, zarówno te międzyludzkie, jak i związki z miastem. Ludzie zakładają własne biznesy, rodziny i zostają w Poznaniu. Mam przyjaciół, którzy są z Hiszpanii, prowadzą tutaj knajpę Pika Pika i świetnie sobie radzą. Ponieważ miasto się zmienia, zmieniamy się będąc w środku. Widzimy to dopiero, gdy nabieramy perspektywy. Przyjechałem studiować do Poznania, bo kulturoznawstwo było fascynującym wyzwaniem i fajnymi studiami. Wszyscy lubią wspominać studia jako najlepszy czas w życiu, dla mnie też tak właśnie jest. W klimatach studenckich i okołostudenckich pozostaję, prowadząc klub. Ciągle mam styczność z ludźmi, którzy są studentami. Miasto obecnie nie jest takie szarobure jak kiedyś, jest coraz bardziej otwarte. Wiadomo, że żyjemy w momencie, kiedy trwa dyskusja nad organizacją miasta, nad jego komunikacją i tak dalej. Ale fajnie mieć takie problemy, bo parę lat temu nikt nie rozważał, jak organizować miasto, żeby było przyjazne dla ludzi. Jedne zmiany ludziom pasują, inne zmiany nie pasują, a najgorzej jest w czasie, kiedy są one przeprowadzane. Wtedy ludzie różnie się do nich odnoszą, nawet w jednym kręgu znajomych. Często uważają, że coś jest im zabierane. Skoro rozmawiamy ogólnie o mieście, możemy sobie przypomnieć, jak wyglądał ruch tranzytowy, zanim powstała autostrada. Przecież 10 lat temu przez centrum Poznania, przez Most Dworcowy, przez Dąbrowskiego, jeździła ogromna ilość tirów. Nie było obwodnicy, Lechicka była zakorkowana. Dzisiaj jest to nie do pomyślenia, a wtedy było to w pełni normalne. Może za parę lat spojrzymy na to, co dzisiaj się dzieje i powiemy: kurczę, może warto było? Lepiej się oddycha, lepiej się funkcjonuje.
Zostając w temacie Poznania – podczas zeszłorocznego Festiwalu Malta prowadziłeś nocny spacer po Poznaniu. Nawiązując do tego spaceru – jakich miejsc w Poznaniu nie można ominąć?
Tamta maltańska historia polegała na oprowadzaniu po mieście przez jego mieszkańców. Każdy miał swój osobisty profil. Było oprowadzanie pod kątem roślin, które rosną w mieście, pod kątem architektury, ja akurat pokazywałem nocny Poznań. Grupa ta miała liczyć do 20 osób, w sumie było chyba 30. Oprowadzanie trwało prawie 9 godzin. Skończyliśmy rano. To był długi spacer, a tylko po Śródmieściu. Umówiłem się wcześniej z osobami, które prowadzą niektóre poznańskie lokale, aby zostały one otwarte specjalnie na tę wycieczkę, jak na przykład Kisielice. Wtedy akurat miały chwilową przerwę, teraz znowu działają. Zresztą nieprzerwanie od 18 lat, w tym samym miejscu, u Michała. W ogóle na ulicy Taczaka X lat temu powstawało wiele klubów. Są to miejsca, które trzeba odwiedzić. Każdy czuje to miasto po swojemu, w zależności od momentu w życiu. Studiując na WNSie, nie sposób nie pójść na Rusałkę, czy do Ogrodu Botanicznego. Zresztą Rusałka jest teraz super zrobiona. Nawet w zimie jest tam co robić. Fajne jest też to, że zaczynamy żyć w swoich dzielnicach. Nie tak całkiem dawno temu miasto było bardziej centralne. W tej chwili w każdej dzielnicy zaczyna tętnić życie. Mieszkam na Jeżycach, tam jest po prostu eksplozja wszystkiego. Zrobiło się miasto w mieście. Rada Osiedla też robi fajne rzeczy. I to jest wspaniałe.
Obecnie jesteś głównie kojarzony z Meskaliną, ale przed Meskaliną prowadziłeś inne kluby – w Starym Kinie i Meskal.
Były jeszcze takie, które się nie udały.
Jakie?
W czasach Starego Kina, czyli wieki temu, mieliśmy lokal, który się nazywał Blue Velvet, w nawiązaniu do filmu Davida Lyncha. Potem zmieniliśmy nazwę na W Starym Kinie 2, ale generalnie to były próby ratowania miejsca. Może było za wcześnie na taki pomysł, jaki wtedy tam realizowaliśmy? Bardzo chłodny w wystroju lokal, bardzo przemyślany, ascetyczny, wręcz można powiedzieć designerski, chociaż wtedy jeszcze się tak nie mówiło.
Teraz może zostałby lepiej przyjęty.
Może teraz bardziej trafiłby do ludzi, coś tam nie zadziałało. W każdym razie był taki klub, było coś tam jeszcze. W Starym Kinie jest to miejsce, które istnieje nieprzerwanie od ponad 18 lat. Cały czas prowadzi to Maciej, z którym ten lokal zakładałem, czyli kiedy byliśmy wspólnikami. Wiadomo, że przez tyle lat zmieniały się mody, były bardziej i mniej popularne czasy, ale dziś lokal ten jest ikoną. Słyszałem od ludzi, którzy dzisiaj są dorośli, że właśnie tam poznali się ich rodzice. Odbyło się tam mnóstwo muzycznych rzeczy, tam rozkręcaliśmy scenę z muzyką klubową, z didżejami. Przyjeżdżała Marysia Sadowska, wchodziła na stół, setki osób, to w ogóle było niewyobrażalne. Teraz to prehistoria. Grała Ekipa z Warszawy, Niewinni Czarodzieje, dj Envee, Niedźwiedź, dj Maceo Wyro (który już niestety odszedł). Tam się kotłowało muzycznie, tam powstawało młodsze pokolenie didżejów, które już dzisiaj znowu takie młodsze nie jest. Wtedy się tam wszystko wykluwało, wtedy ta kultura klubowa się rozkręcała, a działo się to bardzo dynamicznie, bardzo szybko. Później był Meskal. Meskal był na Nowowiejskiego, zresztą na tej samej ulicy, na której jest W Starym Kinie. Nowowiejskiego to ulica, która była takim klubowym zagłębiem. Znajduje się tam Klub pod Minogą, znajdowało się też wiele innych miejsc, tak jak Alcatraz, które było taką typową dyskoteką czy Zielona Gęś. Meskal był też miejscem spotkań, w którym się odbywały różne rozmowy ruchów miejskich. Działało madeinpoznan.org – zrzeszenie różnych stowarzyszeń, tak zwanych inicjatyw NGO-sowych. Przez długi czas to bardzo fajnie funkcjonowało, potem się ludzie porozjeżdżali po świecie.
Kiedy miejsce jest otwarte i przychodzą do niego różni ludzie, następuje wymiana, efekt synergii, a wręcz takiej śnieżnej kuli – to niesamowicie wszystko przyśpiesza, zresztą, niech to się cały czas dzieje. Mam na myśli sytuacje takie, jak dzisiaj. Kiedy przyszłaś, w Meskalinie siedzieli goście z sąsiedniej Galerii Arsenał, którzy wkrótce będą mieli wystawę: Małgosia Dmitruk z kuratorem Wojtkiem Luchowskim. Rozmawiamy i przypominamy sobie historię, którą chcieliśmy zorganizować. Wracamy do projektu, który odbędzie się może za rok, może za dwa. A to są goście, którzy po prostu weszli na kawę. Tak właśnie powstają różne szerokie akcje, jak festiwale, w których obecnie uczestniczymy. Dzięki kontaktom z ludźmi zaczyna się rozmowa: zróbmy to, zaprośmy tych. Nagle mija czas, kiedy pracujemy nad tym projektem. Ale gdzieś, kiedyś, trzeba to ziarenko zasiać. I mam nadzieję, że najbardziej szalony pomysł świata, za ten rok czy dwa, uda nam się zrealizować.
Czy mogę podpytać, jaki?
Myślimy o Ceziku symfonicznie, z pełnym rozmachem. Ale to nawet nie tutaj, na razie są to tylko przymiarki. Od pomysłu do przemysłu. Wiele rzeczy, w których potem uczestniczymy, tak powstaje, jak na przykład niedawno zakończony festiwal Jazz Ring, który odbywał się w Dragonie, w Małym Domie Kultury i w Meskalinie. Wczoraj już składaliśmy wniosek na przyszłoroczną edycję. Dziś jest tylko opis, pewien plan, niedługo jest konkurs, a później bierzemy się do pracy. Już są zapraszani artyści, już trwają rozmowy, już myślimy o tym, co się wydarzy jesienią za rok. Na przyszły rok planujemy jeszcze jeden, nowy festiwal.
Też jazzowy?
Nie. To będzie zupełnie coś nowego. Generalnie prawie wszystko robimy niezależnie jako klub albo we współpracy z kimś. Czasami gościmy festiwale, które organizuje ktoś inny, ale zdecydowanie większość imprez robimy całkowicie niezależnie, ze swoich środków klubowych. Już od trzech lat robimy festiwal Jazz Ring. Jest to festiwal dofinansowany przez miasto w ramach konkursu. Teraz złożyliśmy dwa wnioski – jeden na Jazz Ring, a drugi na festiwal RKV POZ Reykjavik Poznań Music Festival, prezentujący islandzkich artystów. Pomysł powstał dzięki temu, że Wizzair otwiera połączenie lotnicze. I przy którymś koncercie Islandczyków, których gościmy regularnie, odbyła się rozmowa o tym, że warto wykorzystać te regularne loty. Pojawił się pomysł na kilkudniową imprezę, podczas której wystąpi 10-12 zespołów pochodzących stamtąd. Będzie to impreza trzy lub czterodniowa. Islandczyków będą supportować poznańskie zespoły. W trakcie festiwalu artyści i producenci z Islandii wybiorą jeden zespół, który będzie miał w pełni sfinansowany wyjazd do Reykjaviku. My nie wiemy kto to będzie, do nas należy tylko wybór tej trójki, czwórki zespołów, z których dalej wybrany zostanie jeden. Ale to jest plan, może jak porozmawiamy za rok to będziemy mogli zobaczyć, jak się te plany udały. Festiwal zaplanowany jest na koniec września, początek października. W ogóle w Poznaniu wszystko, co robimy z Islandią, zawsze jest trafione, zawsze fajnie wychodzi. W knajpach w Reykjaviku pracują nasi byli barmani. W tej chwili są to dwie osoby. Okazuje się, że wszyscy się znają. Większość artystów albo już tu grała, albo o nas słyszała. To też dużo ułatwia.
Ale faktycznie, muzyka islandzka w Poznaniu się bardzo dobrze przyjmuje.
Tak. I to jest w ogóle też ciekawostka. To jest temat na badania kulturoznawcze.
Może wykorzystam.
Dlaczego Islandia się w Poznaniu tak świetnie przyjęła? To jest po prostu absolutna miłość. Zresztą wzajemna. Co kilka miesięcy kogoś stamtąd gościmy.
Mam wrażenie, że samo prowadzenie klubu nie jest najważniejsze, zarówno w przypadku Meskaliny, jak i wcześniejszej działalności. Czy można powiedzieć, że klub jest narzędziem do organizacji koncertów, wydawania płyt?
Wydaliśmy płyty. To było wyzwanie samo w sobie. Teraz, kiedy już je wydaliśmy, największy problem jest taki, że nie wiemy, co z nimi zrobić. Często je dajemy na charytatywne cele typu garażówka. Wczoraj mieliśmy koncert charytatywny, podczas którego też je sprzedawaliśmy. Płyty te są zapisem koncertów na żywo. Tak naprawdę cały czas nagrywamy. Mamy cyfrowe studio, więc każdy koncert jest realizowany cyfrowo i nagrywany na ścieżkach. Może za jakieś X lat postanowimy coś z tym zrobić. Wydawanie płyt było fajnym wyzwaniem, ale nikt już nie chce ich mieć. Nasze płyty trafiły do Amazonów i iTunsów. Ponieważ nie jest jednak to nasza podstawowa działalność, nie prowadzimy wytwórni płytowej, na razie wokół tego tematu nie chodzimy. Każdy teraz używa aplikacji typu Spotify.
Właśnie, wszystko się przenosi do Internetu.
Wiesz co, ja też używam Spotify, po co komu płyta? Przepraszam miłośników kolekcjonerstwa, ale jest to już raczej forma sympatycznego hobby. Fajnie mieć wspomnienie w postaci winylowej płyty ulubionego zespołu, tak samo jak ma się koszulkę. Ale częściej odpalimy sobie jakąś aplikację. Zresztą tak samo jest w przypadku muzyki, którą prezentujemy na co dzień w Meskalinie, kiedy nie grają didżeje. Też idziemy ze Spotify, bo jest tam wielka biblioteka i jest to łatwiejsze niż posiadanie pięciu milionów płyt. Pyk i jest. Czegokolwiek tylko człowiek zapragnie. Ale didżeje przynoszą swoją wyselekcjonowaną muzykę na płytach, wiadomo. Oni się na tym znają i to jest trochę, że tak powiem, wyższa liga. Ale pytanie było odnoście narzędzi?
Czy prowadzenie klubu jest narzędziem do organizacji innych inicjatyw?
To, co robimy, niczym się nie różni od tego, co robią wszystkie inne lokale w Poznaniu. Robimy to samo, podlegamy tym samym zasadom, też zabiegamy o klienta, jak każdy.
Nie powiedziałabym jednak, że jesteście jak każdy inny klub.
Pewne rzeczy wydarzają się tylko dzięki ludziom. Jest to oczywiście fantastyczna sprawa i o to tu chodzi. Byłoby nam niezwykle przykro, jakby to nie trafiało do nikogo. Bywały takie momenty.
Kiedy?
Bywa, kiedy nie trafimy z czymś. Kiedyś przez pół roku mieliśmy wtopione wszystkie koncerty, co oczywiście nie dodaje chęci, żeby to robić. Trzeba się też trochę umieć dostosować. Oczywiście nie dostosowujemy się na poziomie programowym, nie robimy koncertów na życzenie. To jest nasz wybór, przemyślana selekcja, sami zapraszamy artystów. Ale niestety nie jesteśmy w stanie zaprosić wszystkich. Nie robimy też koncertów codziennie. Koncerty są dla nas ważne, ale Meskalina nie jest klubem koncertowym, jak na przykład Bazyl. Bazyl ma codziennie koncerty, jest to miejsce wymyślone po to, żeby organizować koncerty. Meskalina jest klubem, kawiarnią, gdzie nie tylko się robi koncerty. Wczoraj mieliśmy imprezę charytatywną Wózkowicze.pl, dwa dni wcześniej zorganizowane zostało spotkanie z podróżnikiem, we wtorki są audycje radiowe Mariusza, które potem transmitujemy w Radio Afera. Był kiedyś taki moment, że w jednym miesiącu zrobiliśmy 25 koncertów.
To prawie codziennie.
Codziennie było nawet po kilka, bo w tym czasie odbywały się w Meskalinie różne festiwale. Po tym miesiącu powiedziałem: nie, to jest całkowicie absurdalne, bez sensu. Lubimy to, ale musimy robić to w sposób, który nas nie wykończy. Pracuje nas tu dość mało.
A ile osób tutaj pracuje?
To jest knajpa, więc mówimy o ludziach, którzy obsługują knajpę, a nie dom kultury. Są ludzie techniczni, jest także akustyk i oświetleniowiec. Magda jest managerką klubu, która bardzo lubi stać na bramce. Beata i Bartek są naszymi akustykami. Beata jest z nami jeszcze od czasów Meskala, czyli od 9-10 lat, ale w tej chwili będzie miała urlop. Ja zajmuję się programowaniem, promocją, całą organizacją. I to jest cały nasz wielki zespół. Reszta to barmani. Barmani, którzy i tak są wielofunkcyjni, w razie potrzeby na przykład pomagają zwijać kable. Są zaangażowani i zainteresowani, co zresztą dla mnie jest ważne. Musimy tym żyć, nie możemy udawać. Jak to kogoś nie obchodzi, to znaczy, że tu nie do końca pasuje. Tych, co chcą tu pracować, to obchodzi.
Dużo rzeczy samo się dzieje. Jak rozumiem dostosowanie się? Od zawsze mieliśmy tradycyjne bilety papierowe. Grafik, projekt, druk, pocięcie, zabezpieczenie, policzenie, koperta, opis – cała nasza technologia przygotowania biletu. Potem część tych biletów trafiała do CIM-u, część zostawała u nas. Ludzie przychodzili i kupowali. Ale w ciągu ostatnich trzech miesięcy okazało się, że ludzie nie chcą jechać po bilet, wolą kupić go w Internecie. Zainteresowanie kupnem online narastało, narastało, aż tąpneło. Nie byliśmy przygotowani na taki wzrost sprzedaży. To są rzeczy od kuchni, nie chodzi mi o narzekanie, ale o to, jak rozumiem, dostosowanie się do sytuacji. Skoro ludzie wolą kupić bilet przez Internet, to musimy profesjonalnie podejść do tematu. W przypadku drukowanych biletów ich sprawdzanie przy wejściu wydłużało się, ktoś musiał marznąć na dworze. Teraz będą skanery. Już od stycznia bilety na wszystkie koncerty w przedsprzedaży będą do kupienia tylko przez Internet, przez jeden serwis. To jest rewolucja. Bardzo długo się wahaliśmy, ale na ostatni koncert sprzedaliśmy tylko 10 biletów papierowych, za to dużą ilość przez Internet. Stwierdziliśmy, że nie będziemy zawracać kijem Wisły. Oczywiście, że lepiej zapłacić złotówkę prowizji, nie wychodząc z domu, niż przyjechać tu z powrotem. Po poznańsku są to bardzo ważne rzeczy. Po co jechać do klubu tramwajem i wydać dwa razy na bilet lub jechać samochodem i wydać na parking, a do tego stracić jeszcze godzinę, jeśli nie więcej, na stanie w korkach, jak można to zrobić w prostszy sposób? I tak dostosowaliśmy się w tej kwestii. Mam nadzieję, że to będzie odebrane jako ułatwienie, a nie utrudnienie.
Chciałam Cię jeszcze podpytać o ludzi. Mówiłeś wcześniej, że Meskalinę tworzą ludzie i to od ludzi zależy, jak to wszystko wygląda. Jacy ludzie przychodzą do Meskaliny? Czy może jest to jakaś ukształtowana grupa?
Ja uważam, że do Meskaliny przychodzą ludzie z najróżniejszych parafii. Ale są też tacy, którzy uważają, że jest to dość hermetyczne środowisko. Mamy grono osób, które są u nas codziennie, naprawdę kilka razy w tygodniu. Wiadomo, że jak spędzamy ze sobą tyle czasu, to taka osoba czuje się tutaj, jak u siebie. Takich ludzi jest sporo. Wejdą za bar, przywitają się.
Czyli Meskalina jest dla nich takim drugi domem?
Tak, ale tak jest chyba w każdym miejscu. Wczoraj byłem w Luigi po pizzę. Tam też było jak w domu. Każde miejsce ktoś wyczuwa, każdy wybiera, gdzie jest mu bliżej. Mamy mnóstwo ludzi, którzy są tutaj regularnie, na przykład takich, którzy przychodzą na koncerty, nawet ich nie weryfikując, bo mają zaufanie do tego, co im proponujemy. Są też ludzie, którzy w ogóle nie są z Poznania. Czasem są to członkowie zespołów, którzy grają w różnych składach albo ich promotorzy, z którymi się po prostu przyjaźnimy. Tak jest z Bartkiem Borówką i z jego ekipą. Są też artyści, z którymi współpracujemy przez wiele lat, tak jak z Czesławem. Mimo, że ktoś nie jest stąd, za każdym razem, gdy tu wchodzi, zastaje pewną stałą sytuację. Jest to sarkofag (może złe skojarzenie), w którym przechowują się takie rzeczy jak klimat, ludzie, atmosfera, wszystko, co jest wpisane w to miejsce. Bardzo dbamy o to, żeby tak było, ale to oczywiście wymaga pewnej pracy, samo się to nie zrobi. Wszystko dzięki ludziom, którzy tworzą ten klimat. Nie można usiąść i napisać: zrobię tak i tak. Chociaż wiem, że żyjemy w czasach, gdzie obowiązuje format na wszystko, na przykład format sklepu Żabka.
Ale w przypadku klubu chyba ciężko tak zrobić?
Może się da. Jest Hard Rock Cafe, są miejsca, które są na całym świecie, które są podobnie urządzone, z podobnym pomysłem, identycznym menu. Dotyczy to nie tylko Subwaya i innych barów szybkoobsługowych, ale także klubów. Pewnie wszystko da się zdefiniować i sformatować, ale cały czas mam nadzieję, że to, co robimy opiera się jednak na pogłębionych emocjach. I gdzieś tam to chyba działa.
Działa, jak widać.
Działa, działa. Wiadomo, że też potrzebujemy sobie czasem zrobić przerwę. To też jest nowość. Klub zawsze był otwarty przez cały rok, z wyjątkiem czterech dni – Wigilii, pierwszego dnia świąt, 1 stycznia, wiadomo. I Wielkanocy. I w Meskalu, i tutaj. Praca w klubie to naprawdę siedzenie po nocach, a jesteśmy tylko 10-osobową ekipą. W związku z tym czasami nie widzieliśmy słońca. Chyba, że wschód słońca, kiedy wracaliśmy do domu. Po dyskusji stwierdziliśmy, że zrobimy sobie wolny poniedziałek. Bardzo nam to służy. Dzisiaj jest poniedziałek, jestem tu zawsze w dzień ze względu na pracę biurową: korespondencje, zamówienia, odbieranie towaru – tego typu rzeczy też są normalną częścią tego wszystkiego. Ale wieczorem, przynajmniej raz w tygodniu, nie trzeba się zastanawiać, co tu się dzieje, można wyłączyć telefon i spokojnie spać.
Podpytam Cię jeszcze o koncerty. Nie współpracujecie z żadną zewnętrzną firmą, sami wybieracie artystów, którzy tutaj występują?
Zdarza się, że współpracujemy z Go Ahead. Pogłębiona współpraca rozpoczęła się, kiedy zaczęliśmy pracować przy Spring Breaku, jako jedno z wielu miejsc festiwalu. O Spring Breaku może powiem trochę więcej, bo ostatnio oficjalnie podano, że odbędzie się on w trzecim tygodniu kwietnia. Spring Break zmienił całkowicie wszystko. I jest to wielki sukces. Ja się wychowałem na Malcie. Przyjeżdżałem na Maltę, jak jeszcze nie studiowałem w Poznaniu. Brałem udział w różnych spektaklach i jako widz, i jako uczestnik. Wydawało się, że hegemonia Malty jest niezachwiana, ale nagle pojawia się mały festiwal, który w ciągu trzech lat rozwala system. Przyjeżdżają ludzie z Europy, przyjeżdżają ludzie zewsząd. Poznałem ludzi z Francji, Islandii, Belgii, Czech. I to wszystko są producenci, promotorzy, członkowie zespołów, organizatorzy imprez. Jest dyskusja, jest wymiana, jest słuchanie muzyki i jest znowu dyskusja, wymiana. Ten festiwal produkuje Fundacja Fast Forward, a mózgiem tego wydarzenia jest Tomek Waśko. Wielki szacunek za to, że udało się wbić, zagospodarować, stworzyć nową przestrzeń i oczywiście zachęcić nowych ludzi.
O co mi chodzi? Kiedy układamy program, musimy wziąć pod uwagę kilka rzeczy. Wiadomo, że nie robimy koncertów latem, bo nie ma studentów, nie ma nikogo, cały Poznań wyjeżdża na wakacje. Nie robimy w czerwcu, ponieważ jest Malta. Czyli po co robić koncerty od połowy czerwca do połowy września? Zdarza się nam zorganizować pojedynczy koncert, ale tylko na zasadzie: ktoś znajomy przyjeżdża, chce sobie zagrać i fajnie jest się spotkać. Tak robiliśmy koncerty nawet ze wstępem wolnym, w ogródku, raczej w klimacie towarzysko-sympatycznym. Jak robimy program to wiadomo, że w kwietniu są święta Wielkanocy, potem Spring Break, długi weekend, tak więc już układa nam się harmonogram na pół sezonu. A to z powodu tego, że nikt przed Spring Breakiem nie przyjdzie, a po festiwalu ludzie już są tak nasyceni muzyką, że robienie koncertów w tygodniach po festiwalu, jest naprawdę wielkim wyzwaniem. Kiedy więc myślimy o harmonogramie, trzeba takie rzeczy brać pod uwagę. Musimy także spojrzeć, kiedy są święta i ferie. Plus do tego nie robimy koncertów w piątki i w soboty, bo wtedy funkcjonujemy klubowo. Czasami zdarza nam się zrobić koncert w te dni, ale są to naprawdę wielkie wyjątki, kiedy na przykład zespół ma okienko podczas trasy. Najchętniej robimy koncerty w inne dni. No i oczywiście sami wybieramy artystów. Nawet jeśli współpracujemy z większą agencją, co bardzo rzadko się zdarza, to i tak decydujemy, czy propozycja się wpasowuje. Nawet nie chodzi o rodzaj muzyki. Regułą jest brak reguły. Niby nie chcę zapraszać artystów, którzy występują w Must Be The Music czy X Factor, bo uważam, że te programy są dość sztuczne, ale czemu winne są osoby, które skorzystały ze sposobności pokazania się szerszej publiczności? Z drugiej strony jest to telewizyjne show, a nie prawdziwa rzeczywistość, ale to już moje prywatne zdanie. Tam też są fajni ludzie, więc dlaczego mamy im odmawiać? To nie może być dyskwalifikujące. Bardzo lubimy zapraszać debiutantów, początkujących, mało znanych artystów, głównie wśród takich środowisk się obracamy. Nie ma znaku równości pomiędzy tym, że ktoś jest mało rozpoznawalny, a tym, że nie potrafi grać. Po prostu pokazujemy rzeczy dobre, to jest dla nas ważne.
Czyli po prostu kierujecie się własnym smakiem muzycznym?
Tak. Często jest tak, że musimy sprawę przedyskutować. Czasami ze względu na ryzyko finansowe. Wiadomo, ono jest zawsze, ale są też wyższe progi tego ryzyka. Przez ostatnie 2-3 tygodnie trwała dyskusja nad jedną artystką, też zresztą z Islandii, z Wysp Owczych – Eivor. Z jednej strony wiedzieliśmy, że chcemy ją zaprosić, a z drugiej – zdawaliśmy sobie sprawę, że jest to ryzykowne. Bo to jest osoba, która jest gwiazdą gdzieś indziej, a w Polsce nie jest znana. Ale lubimy takie wyzwania. Każdy, kto jej posłuchał, był zachwycony, więc stwierdziliśmy: zróbmy to, spróbujmy. Koncert ten robimy właśnie z Borówką.
Chcemy robić swój festiwal – robimy, mamy na coś pomysł – działamy. Ale nic nie musimy robić, nie mamy żadnych zobowiązań. Czasem też rozmawiamy, że można by zrobić coś lepiej, więcej, gdyby jeszcze mieć inne środki, ale pamiętajmy o tym, że to nie koncerty są biznesem. Chociaż jedno napędza drugie, trudno zaprzeczyć. Na pewno to, że robimy tu koncerty pomaga w rozpoznawalności samego miejsca.
Ale główna działalność to jednak bar?
Podstawą jest zawsze bar. Po to jesteśmy. Jesteśmy tu dla ludzi. Teraz nawet robimy w Meskalinie dwie Wigilie. I znowu to nie jest tak, że przyjedzie tu 50 kucharzy, ugotuje barszcz wigilijny, tylko sami bierzemy się do roboty. Ja też robię barszcz, bo lubię. Ale Meskalina to nie jest fabryka, wszystko robimy sami. Wtedy wiemy, że to smakuje i ma to sens. Podejście to dotyczy jedzenia – sami kupujemy produkty, sami gotujemy – i organizacji koncertów. We wszystko trzeba się osobiście angażować, nie da się tego zrobić czyimiś rękoma.
Ostatnie pytanie. Plany na 2018 rok.
Plany oczywiście już są. Przejdźmy trochę dalej, to ci pokażę, ile planów już mamy. Na pewno jesień, nad którą mocno w tej chwili pracujemy. Odbędzie się wtedy Festiwal Przyjaciół Meskaliny, którego zrobiliśmy już 6 edycji, teraz czeka nas siódma. Ta ostatnia edycja była najfajniejsza, bo były to 2 dni. Czasami te festiwale były za duże, czasami zaprosiliśmy jakąś gwiazdę, ale okazywało się, że nie trafialiśmy. W tym roku festiwal składał się z dwóch dni, podczas każdego dnia występowały trzy zespoły. I to zespoły takie najbardziej nasze, songwritterskie, to było super trafione. Następny Festiwal Przyjaciół Meskaliny w zasadzie też taki będzie. Ze wstępem wolnym. Niestety ludzie czasami nie kumają, o co nam chodzi z tym Festiwalem Przyjaciół Meskaliny: kto jest czyim przyjacielem? Czy to jest festiwal tylko dla naszych kolegów i koleżanek? Z tą przyjaźnią chodzi zarówno o pewne relacje z muzykami, których zapraszamy, jak i z publicznością. To jest inna okoliczność niż pozostałe koncerty, bo wiemy, że możemy sobie na trochę więcej pozwolić – możemy pobyć na scenie, pogadać z artystami i z publicznością. Publiczność festiwalu to też nasi bywalcy, stąd te przyjacielskie ukłony. Kolejne festiwale to Jazz Ring i POZ RKV, który robimy wspólnie z Fundacją Mały Dom Kultury i dużą ekipą z Islandii: MOST Island oraz Soundvik, przy prawdopodobnym wsparciu ich Ministra Kultury i otrzymaniu dotacji. A to wcale nie jest powiedziane, to nie zależy tylko od nas. Jak zawsze ostatnimi laty, planujemy trzy duże imprezy na jesień. Wiosną z kolei – wspomniany wcześniej Spring Break, podczas którego odbędzie się French Showcase – festiwal francuski. Może dołączą do nich Węgrzy, z którymi się spotkaliśmy, i na których decyzję czekamy. To oni są organizatorami, my staramy się sprostać technicznie, z czego Francuzi są zadowoleni, bo już kolejny rok chcą u nas organizować ten festiwal. Dajemy radę, pokazujemy, że potrafimy. Jest to dla nas najtrudniejsza impreza w roku. Zrobienie trzech dużych koncertów w jeden wieczór to naprawdę duże wyzwanie organizacyjne, pod względem sprzętu i tak dalej. A wiosnę pokażę ci tutaj, na mojej tablicy.
Wszystko rozpisane.
Wszystko rozpisane. Mamy mnóstwo koncertów. Na początku lutego będzie Rebeka, będą też Smutne Piosenki, Jabłonka i Maja Koman z premierowym singlem do nowej płyty. Będzie zespół Tęskno, który gra bardzo nastrojową muzykę. Już po pierwszym odsłuchaniu wiedziałem, że muszę ich zaprosić. Będzie Piano Day, który robi Jarek Krawczyk z Michałem Kmieciakiem. Właściwie cały czas coś się tu będzie działo.
Dziękuję za miłą i inspirującą rozmowę.