
Do zobaczenia, czyli o robieniu wystaw
Rozmowa z Wojciechem Luchowskim, historykiem sztuki, aranżerem wystaw w muzeach i galeriach w całej Polsce
| rozmawiał Tomasz Dworek
Picturebooki Joanny Chmielewskiej oglądać trzeba było z pozycji klęczącej, dla fotografii Diany Lelonek stworzył tajemniczą świątynię, dotarcie do prac artystów z Konga wymagało chodzenia po białej dywanowej wykładzinie, wreszcie - wystawę „Wszyscy jesteśmy migrantami” w Centrum Kultury Zamek można było doświadczać poprzez dotyk czy zapach. Po co takie chwyty? Pytamy o to Wojciecha Luchowskiego, historyka sztuki, aranżera wielu wystaw w muzeach i galeriach w Polsce.
Sztuka sama się nie obroni? Po co takie chwyty?
Wystawa to opowiadanie historii. Nieważne, czy wystawa jest duża, czy mała, czy jest w głównej sali muzeum, czy w małym pomieszczeniu, czy ma duży budżet czy nie - powinna być ciekawa. Banał, prawda?! Okazuje się jednak, że trudny do osiągnięcia. Wystawa powinna być doświadczeniem niepowtarzalnym, dającym do myślenia, przeżywania. Na takie wystawy chętnie się chodzi. Lubię zacierać granicę między życiem a sztuką. Realnym światem a tym wykreowanym. Wbrew pozorom, świat sztuki jest bardzo schematyczny i konwencjonalny, a mnie fascynuje przełamywanie tych konwencji. Sztuka nic na tym nie traci, a jej odbiór, doświadczanie, stają się pełniejsze.
Aranżacja wystawy polegać więc może, jak w przypadku obrazów umieszczonych poniżej poziomu wzroku, na zaproszeniu widzów do fizycznego wysiłku, do zmiany układu ciała wobec prac. Są bowiem ważne sprawy, nad którymi trzeba się czasem pochylić – dosłownie i w przenośni. Miękka dywanowa wykładzina na podłodze sprawia wrażenie bycia w salonie lecz jej idealna biel – wprawia nas w zakłopotanie. Światło może wpływać na naszą uważność, a kiedy robi się mroczniej, ściszamy głos i przyglądamy się uważniej. Oświetlone punktowym reflektorem obiekty wydają nam się bardziej wyjątkowe. Czasem nie trzeba robić zbyt wiele. Wystarczy znaleźć odpowiednią przestrzeń dla danej pracy albo odwrotnie i dalej wszystko dzieje się już samo. Nie nazwałbym tego chwytami - to środki, którymi buduje się na wystawach opowieść.
Czyli nie chodzi o to, żeby wystawę widziało jak najwięcej osób?
Nie jestem pewien, czy duża frekwencja świadczy o wielkości, wartości wystawy. Jeśli chodzi o targi czy przedsięwzięcia komercyjne, to może i tak. Jeśli myślimy o kulturze, ale nie tej celebrycko-eventowej, jest to dla nas pewien wskaźnik, ale w zasadzie niewiele mówiący o jakości. Wartościowa wystawa to dla mnie taka, która ma coś do przekazania i robi to tak, że nie pozostawia nas obojętnymi. Burzy harmonię i zakłóca pewien komfort. Budzi emocje, rozbudza ciekawość, chęć dowiedzenia się więcej. Jest doświadczeniem i przeżyciem jedynym w swoim rodzaju, mającym choć w drobnym stopniu moc wpływania na zmianę naszego postrzegania i rozumienia świata. Jest doświadczeniem na tyle niepowtarzalnym, że chce się wrócić i zobaczyć ją jeszcze raz.
Tak było m.in na wystawie „Wszyscy jesteśmy migrantami”, będącej częścią projektu badawczo-naukowego antropolożki Natalii Bloch. Projekt powstał z myślą o (re)konstrukcji zapomnianej historii migracyjnej Polaków „za chlebem”, której początki przypadają na 2. połowę XIX wieku. Narracja wystawy zbudowana została w oparciu o autentyczne listy emigrantów, które zachowały się do dziś.
Opowieść złożoną z fragmentów tej korespondencji, przedmiotów i zdjęć ukryliśmy w szufladach, pragnąc uczynić ekspozycję intymną, pozostawiając decyzję widzom, czy chcą zanurzyć się w opowieści. Powszechnie wiadomo bowiem, że nie czyta się cudzej korespondencji, a przecież autorzy tych listów nie przypuszczali, że odbiorcą ich słów będzie ktokolwiek poza bliskimi, do których były kierowane. W tworzeniu tej wystawy postanowiłem więc odwołać się do empatii, wspomnień, rodzinnych historii. Będąc dzieckiem, podobnie jak większość z nas, lubiłem zaglądać do szuflad babci czy dziadka. Własne doświadczenia, a w zasadzie emocje temu towarzyszące, odtworzyłem w tej realizacji. Oprócz fragmentów listów w szufladach na wystawie pojawiły się drobne rzeczy, zabytkowe i współczesne przedmioty, ale też ziemniaki, czy choćby rozsypany, aromatyczny tytoń. Swoją namacalnością działały na wyobraźnię i pamięć, rozbudzając u wielu osób osobiste wspomnienia.
W jednej z szuflad znalazły się też śliwki w czekoladzie. Publiczność ukradkiem je podjadała, a ja codzienne dokładałem nowe. Miałem dowód, że ktoś tam zagląda! Tak też buduje się bliski kontakt z widzami.
Jak się rodzą takie pomysły?
Wystawa to zazwyczaj praca całego zespołu, w którym są ludzie odpowiedzialni za treść, aranżację, projekty graficzne, edukację, dostępność, produkcję, promocję oraz realizację. Czasem te wszystkie zadania spoczywają na barkach zaledwie kilku osób. U podstaw każdej wystawy, bez względu na jej skalę, temat czy środki, zawsze leży myśl, idea, pomysł. Kluczowa jest odpowiedź na podstawowy zestaw pytań - co, dlaczego, gdzie, jak i komu chcemy opowiedzieć.
Do przygotowania dobrej wystawy potrzeba - oprócz autora (jeżeli żyje) i jego dzieł - także kuratora, grafika i osoby, która potrafi zaaranżować całość. Wiele osób nie ma jednak świadomości istnienia scenografa wystaw, aranżera. Opowiedz, kim są?
Na początku zazwyczaj jest koncepcja, tekst, zbiór wybranych przez kuratorkę czy kuratora obiektów, prac, ale też określone oczekiwania i wyobrażenia. To wszystko musi otrzymać swój fizyczny, przestrzenny kształt. I to jest moment, w którym pojawia się aranżerka, aranżer, projektantka, projektant - ktoś, kto pomaga zbudować z tego wystawę.
Ten ktoś musi stworzyć fizycznie zorganizowaną przestrzeń, w której zaplanowana, czy też zaprojektowana zostanie sytuacja spotkania widza z dziełem sztuki. Na charakter tego spotkania wpływ mają nie tylko same dzieła, ale i sposób ich prezentacji wymyślony przez osobę projektującą wystawę. Taki koncept powinien zawierać oprócz namysłu nad sposobem przekazywania treści i środków jakie zostaną do tego wykorzystane, również namysł nad rolą publiczności w tej relacji. Uwzględniać ich emocje, wiedzę, doświadczenie czy aktywność.
Istotne jest, żeby nie zgubić sensu opowieści, tego, co kurator czy artysta chcą opowiedzieć, przekazać. Zła aranżacja pewnie nie jest w stanie zepsuć dzieła, ale z pewnością odbierze mu możliwość pełnego wybrzmienia.
Skąd się wzięli twórcy wystaw?
Zawsze był ktoś, kto zajmował się tym, jak coś będzie pokazane. W teatrze mamy scenografki, scenografów, w architekturze projektantki i projektantów wnętrz. Projektowanie wystaw jest czymś do tego zbliżonym. Wystawiennictwo, tak jak wszystkie obszary ludzkiej aktywności, ma swoją historię. Rola i funkcja dzieła sztuki zmieniała się bowiem w czasie, zmieniał się sam związek dzieła sztuki z przestrzenią i jego relacja z odbiorcą. Zmieniały się też ekspozycje w muzeach - od tych klasycznych tematycznych z gablotami i tabliczkami „nie dotykać”, aż do nowoczesnych, narracyjnych, interaktywnych, mających na celu zaangażowanie widzów.
Projektowanie wystaw można dzisiaj studiować na kierunkach związanych z architekturą czy scenografią. Jestem z wykształcenia historykiem sztuki, co pewnie nie pozostaje bez wpływu na to, jak myślę o wystawach i ich kształcie - zapewne mniej dizajnersko jak projektanci czy architekci, a bardziej ideowo.
Jak wygląda Twoja praca przy wystawach?
Jest to niekończący się proces uczenia i zaczynania wszystkiego od początku. Jak wspomniałem, nad całością takiego przedsięwzięcia pracuje zazwyczaj zespół osób o różnych temperamentach i stylach pracy. Są wzloty i upadki, sytuacje trudne do rozwiązania. Tworzenie wiąże się jednak nie tylko z pracą kreatywną, opartą na wymyślaniu, ale też często na fizycznym działaniu, polegającym na wieszaniu, malowaniu, sklejaniu, skręcaniu, nadmuchiwaniu, czyszczeniu, oświetlaniu, testowaniu i czekaniu, kiedy się to wreszcie skończy!
Nie sztuką jest coś wymyślić - trzeba to jeszcze umieć zrealizować i to pod presją czasu, a także bardzo często czy w zasadzie zawsze - z mocno ograniczonym budżetem. Wszystko musi być gotowe na z góry określony termin. Mniej przyjemnym aspektem jest także podleganie nieustannemu ocenianiu. Jasne, każdą wystawę można zrobić inaczej, a oprócz pochwał, zawsze może pojawić się krytyka. Trzeba nauczyć się sobie z tym radzić.
Tworzenie wystaw czasowych jest jak usypywanie mandali. To mozolny proces, praca trwa czasem rok lub dwa. Efektem można się nacieszyć przez chwilę, po czym następuje demontaż i wszystko obraca się w pył. To bardzo trudne, ale w istocie wyzwalające i oczyszczające uczucie.
Oprócz fotograficznej dokumentacji czy kilku prasowych artykułów, pozostaje to, co najważniejsze - doświadczenie i ludzie, z którymi przy okazji pracy ma się szczęście spotkać. Czasem spotyka się po latach kogoś, kto opowiada, że widział i pamięta wystawę do dziś. To jest moje źródło satysfakcji. Jeśli miałbym powiedzieć o wystawach, które były dla mnie ważne, to chyba o tych, które dotyczyły społecznych tematów, odnoszących się do wolności, migracji, tolerancji czy tożsamości. Wystawy to bowiem wciąż niezwykle ważne medium kształtowania naszego myślenia o świecie i nas samych.
Czy są jakieś znane nazwiska osób, które przygotowują ekspozycje, albo artyści, którzy są przywiązani do osób tworzących wystawy?
Pewnie są (uśmiech), ale dzisiaj - obok nazwisk osób projektujących wystawy - pojawiają się coraz częściej nazwy firm czy agencji wyspecjalizowanych w kompleksowych realizacjach wystaw stałych i czasowych, zatrudniających specjalistki i specjalistów z wielu dziedzin, tzw. sektora kreatywnego.
Dla mnie jednak wciąż tym punktem odniesienia pozostaje sztuka. Szczególnie ta z lat 60. i 70. XX wieku, kiedy to nastąpił sprzeciw wobec instytucji, establishmentu, produkcji i profesjonalizacji sztuki, ta, która otworzyła się na eksperyment, poszukiwanie nowych środków wyrazu, intermedialność działań. Fascynuje mnie proces zacierania granic pomiędzy sztuką a życiem.
Uwielbiam kurioza i gabinety osobliwości. Bardzo lubię odwiedzać małe, często zapomniane muzea. Zwłaszcza te z dala od głównych turystyczno-wycieczkowych szlaków. Lubię ich niezmieniane przez lata wystawy i zatrzymany w czasie klimat. Odkrywać zachowane w nich zaskakujące obiekty czy historie, a także… jeśli jest to jeszcze gdzieś w ogóle możliwe, ślizgać się w filcowych kapciach. To zawsze robi na mnie wrażenie!
Wrażenie zrobi na pewno do lipca 2023 kolejna współtworzona przez Ciebie wystawa w Centrum Kultury Zamek - „Nie to niebo”.
To niezwykła, kosmiczna przygoda z fantastyczną załogą - kuratorką wystawy, Justyną Olszewską z Instytutu Obserwatorium Astronomiczne UAM w Poznaniu oraz autorką identyfikacji wizualnej, Agatą Kulczyk. Ze strony CK Zamek, organizatora wystawy, za współpracę merytoryczną odpowiada Dominika Karalus i ja, dorzucając swoje trzy grosze do aranżacyjnego chaosu w kosmosie. Chcemy zainspirować wszystkich do odkrywania wszechświata, do zainteresowania się naukami ścisłymi i przyrodniczymi. Wystawa ma lokalny charakter, pokazuje bowiem, jak wiele niezwykłych rzeczy związanych z kosmosem znajduje się w zasięgu podróży, i to nie statkiem kosmicznym, ale rowerem czy na piechotę. Warto więc przyjść i osobiście się o tym przekonać.
Fot. 1 M. Kaczyński
Fot. 2 M. Kaczyński
Fot. 3 T. Dworek
Fot. 4 T. Dworek
Fot. 5 M. Kaczyński