
Bob Mould. Workbook. 1989.
Z płyt igłą strącam sprośne nutki jak mokre krople dżdżu.
| Ireneusz Grzybowski
Słuchałem tego nocami, leżąc na betonowym tarasie naszego domu na wsi, a muzyka sączyła się przez otwarte okno z mojego pokoju. Miałem swoje powody. Dźwięki te idealnie komponowały się z tymi z otaczającej przyrody, koiły, później pięknie gasły w mroku nocy i jej naturalnych odgłosach…
Hüsker Dü to jedna z tych kapel, które wymienia się w pierwszej kolejności wspominając lata 80’. Może i zaczynali jako punkowcy, ale tak jak i oni dojrzewali, tak dorastała ich muzyka, stając się w pewnym momencie chyba zbyt wyrafinowaną, by dalej w punkowym kręgu pozostawać. Najbardziej zaś dojrzewał Bob Mould, którego zdrowsze spojrzenie na twórczość, a w efekcie ostry konflikt Moulda z Grantem Hartem doprowadziły do odejścia z zespołu. Poszło o dragi.
Bob sprezentował sobie nowe otwarcie i zrobił to genialnie właśnie tym albumem. Płyta sama w sobie jest świetna, zaś w wielu utworach wyraźnie słychać, że chłopak stara się sprostać niedawnej przeszłości, przegonić demony. Może i z tego powodu całość ma charakter akustyczny i refleksyjny. Melodie są ładne i przyjemne, ale zarówno ta muzyka jak i słowa nie tracą nic z niepokoju i kąśliwości, zatem choć zerwał z przeszłością, to od punkowych korzeni się przecież nie odciął, a pięknie tę historię połączył, kontynuował. To zdumiewający solowy debiut mistrza tego rzemiosła.
Dla wielbicieli Hüsker Dü i punkowego brudu i ostrości, ten krążek musiał być pewnym szokiem, gdyż zamiast po raz kolejny użyć jedynie szalejących gitar, Mould odkrywa piękno ciszy i spokoju, eksploruje szeroki wachlarz stylów, od czystego popu po refleksyjny folk spleciony z wiolonczelami, gdzie gitara elektryczna jedynie się pojawia. Mimo wszystko całość zagrana bardzo energetycznie, czysto, selektywnie, a zaśpiewana harmonijnie. O, tak, głos Boba jest piękny.
Podsumowując, to zadziwiająca kolekcja sposobów i stylów, zaś charakter i wydźwięk tej płyty stał się pewnym drogowskazem dla późniejszych undergroundowych artystów. Echa ‘Workbook’ słyszane są przecież na przestrzeni lat 90’, choćby w ‘Automatic for the People’ R.E.M. czy ‘In Utero’ Nirvany. Sam Kirst Novoselic kiedyś się do tego odniósł, hołdując twórczości starszego kolegi.
Zaskakującym jest, że Bob Mold może poruszać się między różnymi dźwiękami i słowami iście profesjonalnie, a przecież muzycznie właśnie tu dorastał. Może ta płyta była całkowitą zmianą kierunku, a może po prostu odwróceniem oczekiwań, kolejnym logicznym krokiem w twórczości Moulda. Można łatwo powiedzieć, że wszystko po Hüsker Dü jest wtórne, ale to mylne. Ten materiał ma świeżość, a która nie zanikła nawet po kolejnych blisko 30 latach grania.
"Workbook" to mocno niedoceniona płyta lat 90’. Nieodkryta perła. Macie szansę ją odkryć, poznać i pokochać.
Ja idę na taras…