Poznańscy śmieciożercy. Freeganie wchodzą do akcji

17 paź 2019
Joanna Gruszczyńska

HISTORIA MÓWIONA

Kiedy supermarkety, sklepy osiedlowe i gospodarstwa domowe spisują „trefną spożywkę” na straty, freeganie wchodzą do akcji (ale raczej należałoby powiedzieć, że do śmietnika) i ratują tyle jedzenia, ile tylko mogą. W Polsce, według jedynych dostępnych na ten moment danych Eurostatu sprzed 12 lat, marnuje się 9 mln ton jedzenia rocznie. Poznańscy freeganie opowiadają o tym, dlaczego skipują, co ich oburza i radzą, jak żyć, żeby nie marnować.

Martyna mieszka w Poznaniu od niedawna. Obroniła doktorat i zaczęła skipować, bo, jak mówi z przymrużeniem oka, musiała znaleźć sobie nowe hobby. Marcin studiuje na Politechnice Poznańskiej. O freeganach dowiedział się z Facebooka. Garczyn ze swojego pierwszego, samotnego skipa przywiozła 20 skrzynek z jedzeniem, które razem z rodzicami obrobiła i rozdała. Agnieszka i Kuba nie wierzyli znajomym, kiedy ci opowiadali im o marketowych śmietnikach, przepełnionych po brzegi świeżymi owocami i warzywami. Sami postanowili sprawdzić, czy to prawda.

Czy wiesz, co wyrzucasz?

Marcin: Powinniśmy oszczędzać zasoby naturalne i żyć z poszanowaniem dla Ziemi, naszego jedynego domu. Statystyki są nieubłagane – marnujemy 1/3 wyprodukowanej żywności. Kiedy wyjmuję z kontenera świeży, czasem wręcz niedojrzały owoc, zastanawiam się, dlaczego, u licha, ktoś go wyrzucił, co z nim jest nie tak.

Kuba: Serio, tyle jedzenia, tyle dobrego jedzenia? Możemy je po prostu wziąć? Za free? Nie rozumiem, dlaczego sklepy nie przeceniają żywności z krótkim terminem ważności. W Lidlu jest półka na takie towary, ale zazwyczaj jest pusta. A jeśli coś już tam leży, to najczęściej w takim stanie, że nie zabrałbym tego nawet ze śmietnika. W koszach na śmieci czasami można znaleźć skarby. Na pierwszym wypadzie zgarnęliśmy m.in. paczkę kurek i mnóstwo bio bananów (a liczyliśmy chociaż na kiść), z których Aga zrobiła później chlebek i lody.

Martyna: Potrafię zrozumieć to, że sklepy marnują jedzenie. Warunki pracy i przepisy są takie, a nie inne. Natomiast gdy widzę, że indywidualny konsument zamawia sobie dietę pudełkową, a potem zostawia dwa worki niezjedzonej diety pudełkowej pod kontenerem, to podnosi mi się ciśnienie. Zapakowane jedzenie, rozkładając się, produkuje metan. Jak już chcesz wyrzucić swój catering, to wyjmij go chociaż z foliowego opakowania. Chyba, że chcesz podłożyć bombę biologiczną pod sortownię… Oburza mnie też widok nieotwartego mleka w śmietniku, z datą ważności przekroczoną o jeden dzień. Zamiast zapytać wujka Google, co można zrobić ze starym mlekiem – a można wiele, np. wyczyścić nim srebrną biżuterię – ludzie idą po najmniejszej linii oporu i wyrzucają.

Garczyn: Szok, mętlik w głowie, wewnętrzna walka. Nie wiedziałam, czy cieszyć się, że znalazłam masę jedzenia, czy płakać, że tyle jedzenia się marnuje. Chciałam pytać każdego napotkanego człowieka, czy ma pojęcie, co się dzieje z jedzeniem z marketów. Dobrze, że obok mnie był wtedy Adam. Mogłam go obserwować – patrzeć, jak się zachowuje, gdzie co kładzie, co odrzuca. Chciałam zapamiętać jak najwięcej, nauczyć się szybko i dużo. Większość czasu milczeliśmy…

Mój pierwszy napad na śmietnik

Garczyn: Adama (@dreads_n_grass) poznałam w tańcu. Kilka dni później zrobiliśmy mój pierwszy napad na śmietnik. Na kolejny wypad pojechałam już sama. Nie należałam do żadnej freegańskiej grupy na Facebooku, nie miałam 6000 obserwujących na Instagramie, a Food Not Bombs miało sezonową przerwę. Nie wiedziałam, co zrobić z jedzeniem, które zebrałam. Przez noc poleżało w moim aucie, a rano wyrzuciłam je na działkę rodziców. Trochę nie wiedzieli, co jest grane, ale pomogli z obrabianiem. Co dalej? Komu mieliśmy oddać 20 skrzynek z jedzeniem? Przecież sami nie zjedlibyśmy wszystkiego. Z pomocą przyszedł Adam, który informacje o darmowej szamce, wrzucił na swój profil. I pach – odezwała się do mnie dziewczyna, wzięła kilka warzyw i posłała wiadomość dalej. Reszta już działa się sama. Co chwilę ktoś przyjeżdżał, zabierał moje zdobycze i chciał rozmawiać o marnowaniu jedzenia, jaki to ogromny problem. Pojawił się temat zero waste i tak zaczęła się moja przygoda z freeganizmem.

Aga: Trochę wstyd, że zaraz ktoś przejdzie i weźmie nas za jakichś żuli, ale nie mogliśmy się już wycofać, bo… Kuba wyczuł banany. Dzień naszego pierwszego skipa nie był przypadkowy – wybraliśmy sobotę przed niedzielą niehandlową. Sklepy w poniedziałek muszą mieć miejsce na świeże owoce i warzywa, dlatego te średnio wyglądające produkty pracownicy wyrzucają w sobotę wieczorem. Po inicjalnych łowach zrobiłam zdjęcie naszych zdobyczy i wysłałam siostrze. Bukiety z gerberów, mieczyków i róż, banany, papryki i kurki. Nie wierzyła, że wszystko to mam ze śmietnika.

Martyna: Jakiś czas temu, przechodząc obok śmietnika, zobaczyłam owoce na ziemi. Dotarło do mnie, że nie ma różnicy pomiędzy nimi, a tymi, które zrywam z pobliskich, zdziczałych działek. Owoce ze śmietnika nie były brudniejsze lub bardziej obite od tych, które znosiłam do domu wcześniej. Wtedy wzięłam ze sobą banany i jabłka, i się zaczęło. Obok mieszkania mam Biedronkę. Jej śmietnik jest zazwyczaj zamknięty, ale nauczyłam się wkładać rękę między szczebelki. Jestem przekonana, że ludzie od monitoringu robią zakłady, kiedy mi ona wreszcie utknie pomiędzy kratami. Mimo że czuję się nieswojo, kiedy mam kupić marchewkę, banany lub papryki – bo mogę bez problemu znaleźć je na każdym śmietniku – to nie lubię nazywać się freeganką. Prawdziwi freeganie, po kilkugodzinnej, nocnej eskapadzie, wracają z bagażnikiem pełnym jedzenia, które później rozdają potrzebującym. Ja biorę tylko tyle, ile jestem w stanie zjeść jednego dnia.

Łupy rozdzielamy między siebie

Marcin: Skipuję kilka razy w miesiącu. Czasem sam, ale zwykle z ekipą. Na wyprawę wyruszamy wieczorem, po zamknięciu sklepów, najczęściej między 21 a 23. Zależny nam na tym, aby pracownicy rozeszli się już do domów. W trakcie jednego wypadu potrafimy objechać od kilku do kilkunastu marketów w Poznaniu i miasteczkach satelitarnych. Z bagażnikami, wypełnionymi po brzegi jedzeniem, spotykamy się w miejscu, gdzie oddzielamy dobre produkty od zepsutej żywności. Łupy rozdzielamy między siebie, a naddatek rozdajemy znajomym, członkom freegańskiej społeczności, czasem bezdomnym. Niekiedy śmietnikowe zdobycze zawozimy do Jadłodzielni. Jadłodzielnia to ciekawa inicjatywa. W Poznaniu – jedyna w swoim rodzaju. Jak funkcjonuje? Na jedno ze stoisk na Rynku Wildeckim straganiarze (ale nie tylko oni) przynoszą niesprzedane produkty. Każdy może podejść i po prostu zabrać to, na co ma ochotę.

Garczyn: Podczas przygotowań do Miesiąca dla Klimatu pojawił się pomysł, żeby jedzenie dla uczestników wydarzeń pochodziło ze śmietników. Przed dłuższymi warsztatami, benefitem czy grillem, zbieraliśmy ekipę i jechaliśmy po jedzonko. Potem grupa od szamki gotowała pyszności, wykorzystując żywność, którą przywieźliśmy. Byłam pod wrażeniem, że z przypadkowych produktów powstawały niesamowite, w większości wegańskie potrawy. W ramach Miesiąca dla Klimatu odbyły się też warsztaty dla osób, które chciałyby zacząć skipować. Sześć samochodów,  dwanaście osób i cała noc segregacji. Część jedzenia została na grillu, a resztę zawieźliśmy do Jadłodzielni na Wildzie.

Czy zmiana jest możliwa?

Garczyn: Najpiękniejsze jest to, że zwiększa się świadomość ludzi – że istnieje oddolny nacisk i następują zmiany, które mogą realnie zmniejszyć ilość marnowanego jedzenia i rozwiązać problem głodu, przynajmniej w lokalnych społecznościach. Ustawa [o przeciwdziałaniu marnowaniu jedzenia, uchwalona w połowie lipca przez sejm – przyp. red.] to krok milowy, ale prawo, które czegoś zakazuje nie rozwiąże problemu. Zastanawiam się też nad tym, kto będzie ważył i sprawdzał, ile kilogramów jedzenia sklepy wycofują z dystrybucji. Na co opłata za marnowanie żywności będzie przeznaczana? Czy sklepy będą płacić kary, czy może zorganizują wywóz, segregację, miejsca wydawania jedzenia, transport do schronisk? To pokaże czas…

Marcin: Freeganizm, jako ideologia, nie odczaruje świata jak za dotknięciem różdżki. Jest jednak krokiem ku zmianie, bo uczy, jak racjonalnie gospodarować dobrami. Ludzie mają z tym problem. Wyrzucają sporo przedmiotów codziennego użytku w dobrym stanie, z których inni mogliby zrobić użytek. Cieszę się, że foodsharing i dzielenie się rzeczami stają się coraz popularniejsze. Wystarczy zajrzeć na facebookowe grupy, codziennie pojawia się na nich kilkanaście postów.

Martyna: Ludzie kojarzą domowy recykling z dużą ilością talentu i czasu wolnego. Wydaje im się, że działania w duchu DIY to zabawa nie dla każdego. Ja chcę pokazać, że to nieprawda, dlatego założyłam fanpage Przetwórnia. Strona krąży wokół tematu upcyklingu, ekologii i repurposingu, czyli wykorzystywania przedmiotów w sposób inny niż ten najbardziej oczywisty. Dobrym przykładem jest roleta. Jeżeli spojrzymy na nią jako na twardą i sztywną tkaninę nawiniętą na rolkę, to okazuje się, że może posłużyć nam nie tylko jako zasłona na okna, ale także jako obrus, podkładka czy obicie do krzesła. Ludzie są przyzwyczajeni do nazw. Kiedy roleta przestaje im być potrzebna, ląduje w śmietniku. Nikt nie zastanowi się nad tym, do czego mogłaby się jeszcze przydać. Łatwiej jest wyrzucić.

Każdy z moich rozmówców wiele opowiadał mi o tym, co czuł, kiedy po raz pierwszy zobaczył, ile jedzenia leży w kontenerach pod marketami. Złość, smutek, szok i niedowierzanie – reakcje bezwarunkowe, które były dla nich bodźcem do działania i zmiany myślenia. Może każdy z nas powinien wybrać się na śmietnik choć raz, może wtedy trudniej nam będzie wyrzucać?