Wszystkie kolory muzyki. Relacja z Colours of Ostrava

| Jarek Krawczyk
Jeśli duży festiwal kojarzy ci się z czterema dniami spędzonymi w szczerym polu, długim koczowaniem pod scenami, gastronomią wyłącznie w wydzielonych strefach i wyścigiem o najlepszą stylizację, to znaczy, że nie znasz jeszcze Colours of Ostrava. Właśnie wróciliśmy i dzielimy się wrażeniami.
Niecałe 30 kilometrów od polskiej granicy odbywa się jeden z najbarwniejszych letnich festiwali w Europie. O jego klimacie decyduje przede wszystkim niesamowita, postindustrialna sceneria XIX-wiecznej huty, która na czas festiwalu zamienia się w tętniące kolorami miasteczko. Widoki zapierają dech w piersiach, a podczas upału lub deszczu (a w tym roku ich nie zabrakło) trudno nie docenić różnorodności terenu.
Drugim wyróżnikiem jest specyficzna i trudna do opisania atmosfera powszechnego luzu i wspólnego świętowania. Czesi potrafią się bawić, a do tego nie obowiązuje u nich polska ustawa o imprezach masowych. Nie trzeba dokonywać wyboru – „piwo czy koncert?” – łączenie obu tych przyjemności jest tu powszechne.
Pod względem muzycznym Colours of Ostrava oddaje wszystkie możliwe barwy. W gatunkowym kalejdoskopie swoich reprezentantów mają artyści prezentujący pop, rocka, jazz, folk, rap, metal czy elektronikę. Obok światowych gwiazd odkrywać można debiutantów, a 7 równolegle działających scen niemal gwarantuje, że każdy znajdzie coś dla siebie.
Z powodu pandemii na 19 edycję Colours of Ostrava trzeba było czekać aż 3 lata, co tylko wyostrzyło apetyt na festiwalowe wrażenia. Tych – podobnie jak ostatnio – zdecydowanie nie zabrakło, więc głód został zaspokojony. Przyznać jednak trzeba, że w zaserwowanej przez organizatorów karcie dań, obok prawdziwych przysmaków, znalazło się kilka słabszych pozycji, które pozostawiły pewien niedosyt.
Colours of Ostrava od lat stawia bardziej na muzyczną różnorodność niż liczbę najbardziej rozchwytywanych w danej chwili headlinerów. Nie zmienia to wrażenia, że w ubiegłych edycjach było ich jednak więcej. OK, The Killers, LP, Twenty One Pilots i Martin Garrix to całkiem mocna reprezentacja i żadna z wielkich gwiazd nie zawiodła swoich fanów. W świetną, nostalgiczną podróż starszych słuchaczy zabrał Franz Ferdinand. Ale i młode, wschodzące gwiazdy rocka z Inhaler nie ustępowały im kroku. Niestety, czterodniowy program głównej sceny wypełniali też wykonawcy, którym brakowało rozpoznawalności, lub – co gorsza – jakości. Przydałby się też koncert na miarę Jamiroquai z 2017 czy The Cure z 2019 roku.
Ale nawet kiedy wykonawcy głównej sceny nie przekonywali, dużo dobrej muzyki płynęło z pozostałych. Długo zapamiętamy indie-popowe Luvver, bluesowe Larking Poe, rockowy Noisetrap i znacznie cięższy, energetyczny Pengshui. Wielbiciele folkowych klimatów mogli przebierać w szerokim ich wachlarzu, a nam szczególnie spodobała się funkowa Fatoumata Diawara oraz oczywiście Kapela ze wsi Warszawa. Świetnym głosem (i posturą – co żeńska część publiczności doniośle komunikowała) popisał się Joel Culpepper, choć raził zbyt skromny zespół jak na soul i sporo dźwięków z offu. Duże oklaski należą się EABS, którzy swój hipnotyzujący jazz grali nie dość, że w czasie występu The Killers, to jeszcze podczas ulewy. Obok garstki moknących pod sceną – pod pobliskim dachem przysłuchiwała się im kilkakrotnie większa publiczność.
Nie sposób wymienić wszystkich wyróżniających się wykonawców, zwłaszcza, że muzycznych gustów jest tyle ile barw. A każdy uczestnik Colours of Ostrava komponował ich własną paletę. Jakie kolory dominować będą za rok? Nie możemy się doczekać, by się przekonać!
Galeria











Najnowsze wydanie
BRODKA / POZNAŃ / NOCNY TARG
Nocny Targ Towarzyski • 20:00
10 Poznań Design Festiwal
Miasto Poznań • Przez cały dzień