Relacja z Hip Hop Kemp 2016

| tekst: Marta Hejmanowska, foto: Michał Socha
Ja, Marta, w jeden z tych kilku kempowych dni (ciężko określić, w który - w Hradec Králové wszystko zlewa się w jeden piękny ciąg pięknych wydarzeń, przerywany okazjonalnym survivalem w toi toiu) próbuję desperacko przeprawić się na drugi koniec pola namiotowego, kiedy mijają mnie oni - trzech postawnych kolesi przebranych za gigantyczne chusteczki higieniczne. Rzucam do kumpla: czy ty widzisz to samo, co ja? A on na to "przecież jesteśmy na kempie". Otóż to. Ten kto był, ten wie, ten, kogo tam jeszcze nie było, a jechać zamierza, niech się uprzednio przygotuje, np. wygoogluje, co to są langosze. Hip hop kemp to miejsce, w którym naprawdę nic nie ma prawa Cię zdziwić.
Trwa piętnasta edycja festiwalu i moja druga na nim wizyta. W Hradec pojawiliśmy się już w środę, do granic możliwości stęsknieni za czeskim rumem pitym w dresie pod pawilonem. Zaobrączkowani festiwalowymi opaskami uderzamy na drugi koniec pola, żeby zdążyć wyrwać kawałek trawki na rozbicie obozu. Jesteśmy! W morderczo palącym słońcu rozkładamy namiot, a ręce i ulotki z Line upem unosimy w górę w geście: "jesteśmy w domu".
Jubileusze mają to do siebie, że związane są z nimi większe, niż na ogół, oczekiwania. Chociaż tegoroczny line up na pierwszy rzut oka wydawał mi się mocno średni (co przypieczętowała nieobecność Method Mana), energia i tłumy przybyłe na koncerty dopisały jak w poprzednich latach. Pierwszy dzień koncertowy rozpoczynała m.in. polsko-czeska reprezentacja. Na głównej scenie mogliśmy posłuchać PSH, Looptroop Rockers czy naszego rodaka Tedego. Koncert tego ostatniego był odgrzewanym kotletem, a raper sam zdawał się być znudzony rzucaniem w publikę hajsem z gry Monopoly, a energia i dobra zajawka zaległy gdzieś tam pod sceną wśród plastikowych kubków. Na nasze szczęście czwartkowa gwiazda Anderson .Paak & the free nationals rzucił koło ratunkowe i zabrał nas w bajeczne królestwo dźwięków, racząc kawałkami jak tortem na urodzinowym przyjęciu. Koncert ten był sporym zaskoczeniem, a co za tym idzie, pokrzepił i dał siłę na kolejny koncertowy dzień.
Piątek upłynął pod znakiem koncertów amerykańskich wykonawców i moim zdaniem był ze wszystkich dni najbardziej udany. Na głównej scenie zaprezentowali się Asher Roth, Masta Ace i gwiazda wieczoru Machine Gun Kelly. Ten ostatni z połamaną ręką śmigał po scenie jak oparzony - naprawdę czuć było, jak jego szaleńcza energia wstępuje w publikę! Koncerty w hangarach były natomiast przekleństwem tegorocznej edycji HHK. Publiczność już pr5zed imprezą narzekała na złe rozplanowanie gwiazd na różnych scenach. Niektórzy artyści na scenie głównej nie przyciągali takiej publiki, jak chociażby JWP, Małpy czy A-F-R-O& Mr. Greena, których publika tłoczyła się w hangarach jak sardynki.
Ostatni dzień koncertów miał zostać zwieńczony występem gwiazd Method Mana i Redmana, jednak ten pierwszy ostatecznie nie postawił stopy na czeskiej scenie festiwalowej. Powodem było przedłużenie się zdjęć do jego nowego filmu. W ramach rekompensaty Redman wystąpił z chłopakami z EPMD, jednak koncert był kompletną klapą. Oprócz tego, że raper nie wiedział, gdzie gra („Hello Prague!”), ciągle kazał krzyczeć publiczności angielskie niecenzuralne słowa w geście pokazania, jak bajecznie się bawią (a nie bawiliśmy się nawet średnio), to jeszcze zdawał się grać miłą blondynkę z kanału Mango i uporczywie dopytywać, czy kupiliśmy już jego nowy krążek i koszulkę za 30$. Serce bolało, ale potem przypomniałam sobie naprawdę dobry koncert Pete'a Rocka z CL Smoothem i zajawkowy tribute dla zmarłego Seana Price'a, i zrobiło mi się lepiej.
Może zabrzmi to kontrowersyjnie, ale zawsze czułam ze Hip Hop Kemp jest festiwalem, w którym nie do końca chodzi o występy pierwszoligowych gwiazd. Tu celebruje się każdy wymiar tej kultury: śpiew, taniec i sztukę, a dodatkowo cieszące oko konkursy w stylu damskich zapasów w basenie pełnym czekolady i te mniej cieszące oko (ucho?) konkursy freestyle’owe podczas Bitwy o Kemp. Walki taneczne zapierały dech w zmęczonych od papierosów piersiach, a akrobacje B-Boyów i B-girls (Girl Power!) były jak rakieta wystrzelona w najdalszy zakątek kosmosu. Te wszystkie wydarzenia powodują, że czujesz się tutaj, jakbyś wszedł do zupełnie innego świata, w którym każdy namiotowy sąsiad jest Ci jak brat (lub siostra).
W tym roku jednak co po niektórzy kempowicze ogłosili rychłą śmierć festiwalu. Dlaczego? Już jego organizacja wołała o pomstę do nieba, a uzyskanie odpowiedzi na najprostsze pytania graniczyło z cudem. Pole namiotowe też pozostawiało wiele do życzenia. Zmniejszone o połowę musiało nieźle zaskoczyć tych, którzy już w czwartek z rana nie mieli gdzie wbić śledzia, zaś słynna interwencja czeskiej i polskiej policji (do obejrzenia na youtube.com) na jedną z przydrożnych "aptek" na polu namiotowym, przelała czarę kempowej goryczy.
A ja? Nawet mimo kilku wpadek, ja nie zrezygnuję z HHK. Nigdzie na Ziemi nie jest tak beztrosko, jak w Hradec Králové przez te cztery dni sierpnia. Dziś, po powrocie, odpalam już w myślach odliczanie do następnego festiwalu. Mimo niewyspania, odwodnienia i skrajnego wyczerpania, nic nie było w stanie wyprowadzić mnie z kempowego błogostanu. Świetna muzyka, niezłe świry w namiotach (pozdrawiam panów z namiotu puszczającego techno przez całą dobę), życie gdzieś poza czasem, to jest dokładnie to, czego co roku szukam letnią porą.
Oficjalnie więc odwołuję zapowiadany koniec HHK. Cieszcie się sobą, kempowicze, jak para, która wpadła w szaleńcze wiry namiętności pod moimi stopami na koncercie Redmana. Patrzyłam na nich i myślałam "a niech się całują". W końcu to Hip Hop Kemp i można wszystko.
Galeria






















































