Poznań dziękuje very much Mery
| Dawid Balcerek
W ostatni piątek, w ramach cyklu Letnie Brzmienia, w parku Starego Browaru wystąpiła Mery Spolsky. Mimo nieciekawej pogody publika dopisała, a artystka dała super występ.
Debiutowała u nas w mieście w 2017 roku na festiwalu Spring Break. Potem pojawiła się jeszcze m.in w Tamie czy klubie Blue Note. Niestety nigdy nie udało mi się dotrzeć na jej koncert, więc tym razem, mimo deszczowego dnia, stwierdziłem, że w końcu muszę ją usłyszeć na żywo. Znając jej twórczosć, wiedziałem czego mogę się spodziewać i właśnie to otrzymałem w piątkowy wieczór.
Mery zaczęłą mocno, od żywiołowego "FAK", które na dzień dobry rozkręciło publikę. Artystka na wstępie dała od siebie tyle energii, że nie wiedziałem, co jeszcze musiałoby się tutaj wydarzyć, żeby to dalej pociągnąć i rozkręcić. Zaczeła niczym Hitshcock. Na szczęście nic bardziej mylnego, bo napięcie pozostało.
Mery to wielka osobowość sceniczna, co uduwodniła już chwilę później. Pokazała, że to kobieta, która ma w sobie nieskończone pokłady energii, super kontakt z publiką, oryginalne poczucie humoru i... jest ładnie ubrana (sama projektuje swoje kreacje). Najważniejsze, że czuć, że jest na scenie naturalna. Urocze były chwile, w których była zawstydzona reakcją publiczności. Było czuć ciepło ze sceny.
Artystka udowodniła, że to również wspaniała konferansjerka, a do tego w każdej chwili może wziąć gitarę, zagrać na niej solo, w tym samym czasie robiąc fikołka. Trochę przypominała mi na scenie Zalewskiego, ale on nie robi fikołków.
Publika leciała z nią teksty na pamięć. Ludzie skakali, kiedy o to prosiła - interakcja była super. Mimo nieciekawej pogody bawiłem się świetnie.
Jak to powiedziała Mery w jednym z wywiadów, trzeba iść ją zobaczyć na żywo, żeby się do niej przekonać. Ja powiem tak, wtedy to chce się ją jeszcze bardziej przytulić niż podczas słuchaniu jej płyt.
fot. Maciej Chomik