Red Smoke 2019 okiem… trzeźwym mniej i bardziej – wywiad z zaprawionym w bojach festiwalowiczem

| Malika Ledeman, Michał Krupski
Sprawa wymknęła się spod kontroli. Zamiast klasycznej relacji, w tym roku rozmowa z wieloletnim festiwalowiczem, który analizuje budki z jedzeniem, miejscowe devolaje i kondycję pleszewskiego baru Krokodyl. Ma też zasadę: w czasie RSF pije tylko piwko. Red Smoke Festival 2019 w odsłonie, jakiej się nie spodziewaliście. Ja też nie.
Ok, ja to staram się zawsze pisać… „ładnie”. Po festiwalu stwierdzono też, że jestem sympatyczna, co generalnie nie brzmi tak najgorzej. Wszyscy wiedzą jednak, że słowa te nigdy nie wróżą niczego dobrego. W tym roku, by nie było za słodko, przyszedł czas na inny punkt widzenia - nieco bardziej zaprawiony w festiwalowych bojach i zasłużonych %. Bo ja to delikatna od maleńkości jestem i wzruszam się na reklamach (jak pisał Świetlicki). Tym razem przemówi redakcyjny kolega (o imieniu na literę tę samą co ja), szczerze i bez ogródek o festiwalowym szaleństwie. Zadałam mu więc kilka pytań przy piwie, by utrzymać poziom słodu we krwi. Uprzedzam, zdania nie zostały poddane redakcji. Gdy dacie radę – na końcu znajdziecie też kilka zdań ode mnie.
No dobra, to właściwie o czym chciałbyś mi opowiedzieć? Piwo wprawdzie bardziej nie wystygnie, ale czytelnicy są ciekawi.
Zacznę od tego, że dla mnie i mojej ekipy, Red Smoke rozpoczął się już kilka miesięcy temu w momencie podania daty tegorocznego zjazdu hipisów do Pleszewa. Już tłumaczę dlaczego. Jestem zaprawionym w bojach festiwalowiczem i od paru lat mam pewne zasady. Do przeżycia jakiegokolwiek „święta muzyki” potrzebuję dwóch przedmiotów: łóżka i słuchawki prysznicowej. Z całą resztą jestem w stanie sobie poradzić. Cztery lata temu podczas swojej pierwszej wizyty na festiwalu odkryłem jeden z najpiękniejszych hoteli na świecie - „Pod Plantami”. Wtedy wynająłem jedynkę, gdyż reszta moich ludzi stwierdziła: „jesteś pojebem, to jest Red Smoke i cała frajda to pole namiotowe”. Z drugą częścią zdania się zgadzam, bo dużo czasu tam spędzam, a z hotelu mam tam dosłownie 2 min w klapkach. Z drugą częścią zdania chyba nie zgadza się już nawet ta ekipa, która to zdanie wypowiedziała, bo notorycznie mnie atakuje, abym pilnował terminów rezerwacji hotelu. Wychodzi na to, że są takimi samymi „poj*bami” jak ja. Właśnie dlatego Red Smoke zaczyna się w momencie ogłoszenia daty, ponieważ 15 min po jej ogłoszeniu hotel jest już pełny! Nie inaczej było tym razem. Udało nam się jednak wybłagać od przemiłych Pań z recepcji ostatnie pokoje. Pokoje zarezerwowane i można odliczać czas do tej cudownej imprezy.
Okej, aspekt planowania już znam. A co z miłością do Pleszewa i festiwalu?
Dlaczego kocham Pleszew w tym okresie? W odróżnieniu do dużej liczby ludzi, nie jaram się aż tak bardzo składem artystycznym tego miejsca. Do tego piję i palę. Oznacza to, że Ty i ja mamy pewnie dwa zupełnie różne spojrzenia na całokształt, ale koniec końców oboje wyjeżdżamy w identycznych nastrojach.
Cudownych, fakt.
Do Pleszewa przyjechałem w piątek popołudniu. Ominęliśmy ze znajomymi pierwsze koncerty, które kompletnie nas nie interesowały, odpaliliśmy piwka, po czym postanowiliśmy zrobić zapasy w Biedronce i odwiedzić miejscowy bar Krokodyl. Na chwilę się przy tym zatrzymam, ponieważ jest to kolejne, wspaniałe miejsce.
Opowiedz dlaczego, proszę (dla zrównoważenia moich ładnych i Twoich brzydkich słów w tekście).
Piwo kosztuje 4 zł, a burżuje znajdą nawet coś za 6,50 zł. Takie też zakupiłem i wtedy pojawiły się pierwsze krzywe spojrzenia miejscowych. Oczywiście piwka spożyliśmy w totalnym spokoju, racząc się miejscem i cenami, a te były naprawdę wspaniałe. Strzał w kieliszku 50 ml – 4 zł. Małpa (sic!) 7 zł! Połówka 28 zł! Następnie udaliśmy się do miejscowego parku na ławeczkę, aby skonsumować zakupy. Każdy, kto był na tym festiwalu wie, że muzykę słychać z wielu miejsc, co jest ogromnym atutem. Nie mieliśmy więc chwilowej potrzeby odwiedzin amfiteatru. Koniec końców głód dopadł, piwka się skończyły, a wiedzieliśmy, że organizatorzy potrafią bardzo dobrze zadbać o podniebienia swoich gości. Przyszedł więc czas na strefę gastro.
Co warto wybrać ze strefy gastronomicznej?
Na początek sprawdzona miejscówka Arepas, uraczyła nas premierą w postaci arepy z szarpanym boczkiem. Cholernie polecamy tę pozycję! Następnie ruszyliśmy w poszukiwaniu stoiska z kraftowym piwkiem, które pamiętaliśmy z zeszłego roku. Niestety, tym razem go zabrakło. Sprawę miało zrehabilitować piwko w postaci lekkiej apy, uwarzone specjalnie na Red Smoke, ale w mojej ocenie był to średni strzał. Wypiłem dwa i później przyjmowałem już tylko bardzo dobre pilsnery. Całość dopełniły dźwięki strojącego się zespołu Weedpecker, którego wyczekiwało wiele osób. My jednak ponownie postawiliśmy na miejscowy park i bardzo się cieszyliśmy, że Pleszew oferuje tam wiele wspaniałych miejsc dookoła amfiteatru.
Oferuje też park wodny, który przyciąga na festiwal wiele osób! Udało Wam się dotrzeć pierwszego dnia na jakiś koncert?
Za namową kolegi poszliśmy posłuchać Wyatt E. Niestety był to już stan, który nie pozwala mi obiektywnie ocenić doznań muzycznych. Po koncercie ruszyliśmy na pole namiotowe, które cudownie nas przywitało. Nie dość, że było świeże piwko, to jeszcze za piątaka! Impreza w Wigwanie trwała w najlepsze, przy bardzo fajnych kawałkach, a my raczyliśmy się złocistym płynem. W pewnym momencie oferowano nam nawet Whiskey, ale mam zasady: na Red Smoke tylko piwka! Koniec imprezy toczył się już w hotelu Pod Plantami…
…i przyszedł czas na sen i nikt nie umie pewnie określić jej końca. Jak przywitał Was drugi dzień festiwalu?
Dzień drugi rozpoczął się około godz. 14:00, a dokładniej wizytą w najwspanialszej restauracji pod słońcem! BAX przywitał nas kolejny rok w sposób wyśmienity! Białe obrusy, wystrojona sala pod 18-tkę Zuzy (pozdro dziewczyno, jeżeli kiedyś trafisz na tą relację), brak gości i co najważniejsze, pyszne i tanie żarełko. Sprawdzaliśmy już wiele miejsc w Pleszewie. Przeżyliśmy wszystko: gastro festiwalowe, centrum, każdą pizzerię i pewnie coś jeszcze. Ale BAX, to jest nasze prawdziwe odkrycie! Rosołek, devolay z miską mizerii i ziemniaczkami, do tego piwko. Całość szacujemy na 37 zł. Droga w obie strony kosztowała nas zabójcze 8 zł w jedną stronę, ponieważ podróż pieszo nas przerosła. Po jedzeniu szybka drzemka i przyszedł czas by posłuchać muzyki!
W końcu.
No tak, szybkie spojrzenie na zegarek, mała scena się zakończyła, to i można powoli ruszać w kierunku festiwalu. Niestety nic z tego, bo kolejne dwa piwka po drodze trochę nas zmiotły wraz z pełnym brzuchem i wjechała parugodzinna drzemka. Ale po niej, w pełni sił poszliśmy w końcu posłuchać muzyki! Największe wrażenie zrobił na nas Five The Hierophant, czyli metalowe uderzenie prosto z Wielkiej Brytanii. Tego dnia wrażenie zrobiło też na nas Ramen Ya, bynajmniej nie w postaci muzyki, a raczej burgera z boczkiem. Dawno nic tak dobrego nie jadłem! Po burgerku przyszedł jeszcze czas na pizzę z której bardzo się ucieszyliśmy. Super, że była pyszna pizza z pieca na miejscu. To ogromny plus, że nie trzeba nic zamiawiać na telefon. Oczywiście, nie obyło się bez wizyt w Wigwamie, który tego dnia był naprawdę przedobry.
Ciekawi mnie w takim razie co konsumowałeś w niedzielę i jak oceniasz całość festiwalu zanim napiszę swoją trzeźwą ocenę.
W niedzielę jeszcze zahaczyliśmy o Bambusa, czyli tanią i chamską chińszczyznę, którą polecam z całego serca. Miejsce z duszą i obsługą bez znajomości języka polskiego – coś wspaniałego. Niestety na tym nasz festiwal się zakończył, ale z założenia jeździmy na dwa dni, gdyż już nasze zdrowie i wiek nie pozwalają na trzeci dzień zabawy. Podsumowując, Red Smoke, jest miejscem, w którym wypoczywam, nigdzie się nie spieszę, doznaję wspaniałych doznań kulinarnych, a przy okazji mogę posłuchać często niezłej muzy. Co roku odkrywam jakąś perełkę, a wydaje mi się, że o to w tym wszystkim chodzi. Nie potrzebuję headlinera w postaci Eldera, czy też Bongzilli. Nie są oni mi do niczego potrzebni, aby całkowicie się radować tym miejscem. Będę wracać tak często jak tylko będę mógł! A tym wszystkim maruderom, narzekającym na skład muzyczny i twierdzącym, że nie warto przez to wpadać do Pleszewa, mogę poradzić jedno: trzymajcie się od niego z daleka i zostawcie bilety osobom, które szczerze doceniają tak dobrą robotę organizatorów.
Trzeźwe oko redaktorki:
Ja również cholernie doceniam tę robotę. W tym miejscu czas na krótką, drugą część „trzeźwym okiem”, które po raz kolejny obiema rękoma i nogami podpisuje się pod tym, że festiwalowe crew robi to dobrze. Mało tego, ekipa pracująca nad organizacją Red Smoke’a przez cały tydzień pracuje w Pleszewie, by zapewnić wszystkim to, co najlepsze.
Odczuwam ból w klarce piersiowej
W tym roku zdecydowanie moje serce podbił niedzielny line-up. Wiadomo, promienie słoneczne padające prosto na twarz też zrobiły swoje, ale rozchodzące się z małej sceny dźwięki The Howling Eye serio spoko bujały do tańca. Szczególnie, że niespodziewanie dołączył do nich gitarzysta z Electric Octopus, który stwierdził, że wspólny jam to świetny pomysł. Potwierdzam – niezły. Na każdym kroku znajomi postanawiają mnie jednak dobić, twierdząc od tygodnia, że koncert Kikagaku Moyo, to najlepsza rzecz jaka im się w życiu przytrafiła. Precyzja w każdym calu, miękkość i wielowymiarowość dźwięków sprawiały, że musieli wzajemnie potrząsać się za ramiona, by upewnić się czy muzycy są rzeczywiście tak dobrzy, czy to zmęczenie.
Pad thai nie devolay
Na duży ukłon zasługuje również w tym roku strefa gastronomiczna. Jako roślinożerca i miłośniczka kawy nie mogłam narzekać. Zarówno ja, jak i moi znajomi bez problemu znaleźli opcję dla siebie, a ciepła kawka wchodziła bardzo dobrze podczas rezygnacji z picia alko-trunków. Co fajne, osoby odpowiedzialne za strefę gastro zachęcały do przychodzenia z własnym kubkiem, by zminimalizować ilość zużywanych opakowań jednorazowych.
Co racja to racja – świetna organizacja
Podczas festiwalu ustawiłam się ze znajomą, która obstawiała tegoroczny merchedasing, czyli stoisko, gdzie możesz znaleźć wszystko, co związane z festiwalem. Już od soboty zorientowałam się jednak, że pojęcie „wolnej chwili” ekipy ogarniającej festiwal nie istnieje. Po prostu. Osoby odpowiedzialne za wszystko, co dzieje się poza oczami klasycznego uczestnika, uwijają się jak mrówki, by każdy element odbywał się w precyzyjny sposób. Wiadomo, zdarzały się obsuwy w koncertach, jak zawsze, ale to nic. To w końcu RSF – tu żadnemu z festiwalowiczów się nie spieszy. Red Smoke, to sielnka i reset na który raz do roku zasługuje każdy z nas. Bez względu na to czy zostanie upojony alkoholem czy nie.
Galeria




















