Relacja z pierwszego po 17 latach wspólnego koncertu Kayah i Bregovića

| Natalia Bednarz
To była niesamowita dawka bałkańskiej energii i silnych emocji - taki koncert mogli dać tylko oni!
Było jak u Hitchcocka - na początku trzęsienie ziemi, czyli mocne bałkańskie uderzenie Gorana Bregovića i jego solowych utworów z najnowszego albumu "Champagne For Gypsies", a potem napięcie tylko rosło. Gdy na scenie pojawiła się Kayah - boso i w pięknej, intensywnie zielonej zwiewnej sukni - emocje sięgnęły zenitu. Słysząc pierwsze nuty doskonale znanych utworów ze słynnej, mającej status kultowej płyty z 1999 roku "Kayah i Bregović", tłum oszalał, a sala zadrżała w posadach - dosłownie!
Śpiewali wszyscy, tańczyli ci, którzy mogli - Hala Koło wypełniona była po brzegi i w niektórych miejschac trudno było się ruszyć o krok, a co dopiero uskuteczniać dzikie pląsy. Ale jak tu się powstrzymać, gdy Kayah wciąż tak samo pięknym i silnym głosem wyśpiewuje takie szlagiery, jak "To nie ptak" czy "Prawy do lewego", no jak?! Przyznam, mnie się to nie udało i mimo tropikalnej atmosfery bawiłam się na całego.
Po tym, jak Kayah zeszła ze sceny i wybrzmiały ostatnie nuty dobrze znanych, melodyjnych pieśni, Goran ponownie podkręcił tempo i wraz z zespołe zagrał kawał porządnego bałkańskiego grania. Z zaskoczeniem przyznaję, że ta ostatnia część koncertu podobała mi się najbardziej. Wisienką na torcie był, rzecz jasna, "Kalashnikov" ze wspaniałej ścieżki dźwiękowej do filmu Emira Kusturicy "Underground".
Co ciekawe, gdyby Kayah nie obejrzała tego filmu i nie zakochała się w muzyce Gorana, ich wspólna płyta pewnie nigdy by nie powstała. Jak sama opowiedziała podczas koncertu, to właśnie od słów dotyczących filmu Kusturicy rozpoczęła pierwszą rozmowę ze swoim idolem, kiedy zupełnym przypadkiem zdarzyło im się siedzieć przy tym samym stole.
Dobrze, że świat jest pełen takich zbiegów okoliczności, a potem powstają z nich piękne płyty.
Galeria













