
"Nikt z nas nie jest samotną wyspą"
Aga Czyż
| Natalia Bednarz
Choć śpiewa, komponuje i pisze teksty od dobrych kilku lat, przełomowy okazał się rok 2013 i udział w półfinałach „The Voice Of Poland”, w drużynie Marii Sadowskiej, która poznanianką zachwyciła się już po jej pierwszym występie. Aga poszła za ciosem – kilka dni temu światło dzienne ujrzał jej debiutancki krążek „A.”. Dla kogo jest ten materiał? Dlaczego zdecydowała się wydać go sama? Jak wyglądała jej droga na scenę i jak się na niej widzi w przyszłości? Przeczytajcie.
Od jak dawna śpiewasz?
Publicznie śpiewam od kilku lat. Bardzo późno zdecydowałam się wyjść z moim śpiewaniem do ludzi. Nie pozwalała mi na to ogromna nieśmiałość, zupełny brak wiary w to, że coś potrafię, i moje wychowanie oparte na modelu "Najpierw wykształcenie, potem praca, a na samym końcu pasja". Smutne, ale prawdziwe.
Skąd pomysł na udział w „The Voice Of Poland”?
Program pojawił się w momencie, gdy byłam obrażona na wszystkie programy talent show. Brałam udział w kilku, ale nigdy przedtem nie udało mi się dostać do odcinków na żywo, zawsze coś było nie tak. I kiedy powiedziałam sobie - nigdy więcej! - zaproszono mnie na przesłuchania do programu „The Voice of Poland”. Postanowiłam dać sobie jeszcze jedną szansę.
Czy trudno było stanąć przed tak mocnym jury?
Oczywiście! Pomyślałam jednak, że chcę dobrze zaśpiewać i że zaśpiewam dla publiczności w studio. Tylko tyle i aż tyle. Moim celem było to, by wracając później do tego nagrania, słyszeć tylko dobre wykonanie, a nie jeden wielki stres związany z konkursem.
Po pierwszym występie Twoja przyszła mentorka, Maria Sadowska, stwierdziła, że słychać u Ciebie kulturę muzyczną. Skąd się ta kultura wzięła?
Mimo, że wywodzę się z domu, w którym moje marzenia o śpiewaniu były odkładane na bok i traktowane z przymrużeniem oka, to zawsze otaczała mnie muzyka. Mój tata to prawdziwy meloman, słuchał dużo i prawie wszystkiego. Moje ogromne osłuchanie to jego zasługa.
Jak sądzisz dziś, czy takie programy pomagają, czy przeciwnie - przeszkadzają w dalszej działalności?
Udział w programie pomógł mi lokalnie, w Poznaniu - kilka osób bardziej mi zaufało, kilka innych odkryło i postanowiło dać szansę. Dzięki niemu mam świetne portfolio i jestem mądrzejsza o kilka zawodowych wskazówek od Marii Sadowskiej. Teraz nie tylko ona, ale równie i ja wiem to, co niezaprzeczalne - że trzeba wrócić do domu i tworzyć swój materiał. Śpiewać dalej, działać, pisać, pracować.
Co jeszcze inspiruje Cię muzycznie?
Zwracam uwagę na linię melodyczną i tekst. Elektronika czy granie akustyczne - Jeśli mnie to porusza, nie patrzę na gatunek. Uwielbiam piękne melodie!
A Amy Winehouse? Twój głos przywodzi mi ją na myśl. Mierzyłaś się już z jej repertuarem?
Tak, piosenki Amy poznałam bliżej kilka lat temu podczas udziału w koncercie Tribute to Amy Winehouse. Wtedy dopiero odkryłam, jak wyjątkową postacią była, co potrafiła i jak śpiewała. Jej luz w śpiewaniu i muzykalność bardzo mnie zaskoczyły. Od tamtej pory jestem jej wielką fanką.
Wydałaś płytę własnym sumptem. Co dalej?
Ta płyta jest zapisem tego, jaka byłam w czasie, kiedy powstawała - to, że ukazała się fizycznie, że zostanie po mnie na lata, jest bezcenne. Teraz chciałabym ten materiał śpiewać tam, gdzie tylko mogę. Moim marzeniem jest trasa koncertowa, ale to dość karkołomna rzecz, zważywszy, że mam na głowie nie tylko siebie, ale i muzyków, z którymi gram. Jestem osobą odpowiedzialną, dbam o swój zespół, o ich wynagrodzenia, o to, żeby mieli co zjeść przed koncertem, żeby mieli jak dojechać bezpiecznie. Z powiek sen spędza mi więc to, jak zorganizować swoją trasę, by była dopracowana w każdym detalu, a nie tylko pojechać, zagrać i martwić się później.
Na pewno warto dbać o dobry zespół. Masz już ten jeden, z który nagrywasz i grasz?
Był taki czas, kiedy bardzo mocno uwierzyłam, że jestem i będę jazzowa. Jazz, tylko jazz, i długo, długo nic. Otoczyłam się jazzmanami i bardzo mnie to rozwinęło. A potem odkryłam, że jazz potrafi być zarówno piękny, jak i trudny w odbiorze, a także to, że ani ja, ani moja publika, nie zawsze i nie do końca jazz rozumiemy. Zresztą, dla prawdziwych jazzmanów zawsze będę zbyt mało jazzowa (śmiech). Porzuciłam więc kurczowe trzymanie się szuflady z napisem "jazz" i od tej pory dobieram muzyków, którzy są dla mnie partnerami na scenie, niczego nie muszą udowadniać, rozumieją zasadę, że czasami mniej znaczy więcej, muzyków, którzy rozumieją mój klimat i mój przekaz. Mogę powiedzieć, że na tę chwilę mam zespół, który spełnia te kluczowe kryteria.
Jakie są plusy, a jakie minusy bycia artystą niezależnym?
Plusem jest to, że robię co chcę i nie muszę tworzyć na czyjeś życzenie. Moje piosenki nie są skrojone ani pod radio, ani pod wytwórnię. One są skrojone pode mnie, stworzone tak, żebym była z nich dumna i żeby było mi przyjemnie je wykonywać. Nikt nade mną nie stoi, nie gani, nie zmienia. Minus jest taki, że moje możliwości promocyjne w pewnym momencie się kończą. Wytwórnia ma ode mnie więcej kontaktów i możliwości działania.
Skoro nie tworzysz na życzenie, to jak powstają Twoje piosenki?
Zawsze zaczynam od muzyki, kilku nawet najprostszych akordów. Sama nie gram na żadnym instrumencie, dlatego to muzyk, który podsyła mi swój pomysł, jest początkiem mojego procesu tworzenia. A potem, jeśli w tych akordach widzę i słyszę potencjał, jeśli mają coś w sobie, siadam i nucę linię melodyczną. I mimo że ogólny przekaz albo temat klaruje się już wcześniej, zawsze pierwsza jest muzyka, słowa są na końcu. Nigdy na odwrót.
Czy podczas tworzenia uczysz się czegoś o sobie?
Tworzenie to forma psychoterapii. Grzebię w różnych sytuacjach, w swoich reakcjach, prześwietlam swoje błędy, porażki. Dociekam, dlaczego było tak, a nie inaczej, co by było, gdyby… Ubieram w słowa to, co mnie męczy, z czym nie umiem sobie do końca poradzić. Tworzenie to więc na pewno poznawanie siebie, bycie bliżej tego, co inni nierzadko w sobie tłamszą albo ignorują. Ja się z tym konfrontuję, a potem upubliczniam, co wymaga ode mnie odwagi. Jestem zdania, że na tym polega tworzenie.
Twoje piosenki oraz przesłanie, jakie zawarłaś na okładce płyty, mają walor niemal terapeutyczny. Skąd u Ciebie ten altruizm i empatia?
Głównie z tego, że nie tworzę dla siebie. Możemy nie znać się osobiście, jest jednak pewien uniwersalny wątek, rzeczy, które wszystkich nas łączą. Miłość, ból, smutek – przeżywamy je przecież bardzo podobnie. Muzyka pomagała mi nie raz, kiedy byłam zagubiona i nie wierzyłam w siebie. Chciałabym, by moja twórczość działała podobnie, dawała nadzieję, mocno podkreślała fakt, że nikt z nas nie jest samotną wyspą.
W utworze "Plan Awaryjny" śpiewasz o tym, że zawsze powtarzano Ci, by być grzeczną, odpowiedzialną, by nie iść pod prąd. Rozumiem, że odradzano Ci śpiewanie? Płytę?
W istocie, "Plan Awaryjny" to moje rozliczenie się z przeszłością. Z moim śpiewaniem było dokładnie tak, jak w tekście tej piosenki.
Twoje największe muzyczne marzenie?
Bardzo proste - trasa, i druga płyta!
Gdzie będzie można usłyszeć Cię w najbliższym czasie?
Koncerty wpadają najczęściej na bieżąco – aby mieć dostęp do aktualnych informacji, odwiedzajcie lub polubcie mój fanpage (fb.com/agaczyzmusic). Debiutancki album to moja nowa karta przetargowa (śmiech). Mając ją w ręku można o wiele więcej zdziałać, niż bez niej. A więc...do szybkiego usłyszenia!