
„Emocje to nośnik treści”
Buslav
|
- Myślę, że małe miasto wyzwala w ludziach siłę, której nie mają ludzie z dużych miast. Mieszkańcy małych miast mają chęć przebicia się, mają marzenia i nie są rozleniwieni – mówi Buslav, muzyk z Rogoźna, który niedawno wydał debiutancką płytę pt. „Buslav”. Utalentowany muzyk sesyjny opowiada nam o Stanach Zjednoczonych, początkach grania i fascynacją ukochanym saksofonem.
Zwracasz uwagę na to, w co się ubierasz i jak wyglądasz?
Tak, lubię dobrze wyglądać i mieć fajne rzeczy, aczkolwiek czasem trudno mi na nie wydawać pieniądze. Mimo to raz, dwa razy na rok znikam w second handzie czy sklepie vintage.
Stany Zjednoczone sprawiły, że nabrałeś większej odwagi by ubierać się inaczej?
Na pewno. Tam jest inna mentalność. Możesz wyjść nago na ulicę i nikt nie zwróci na ciebie uwagi. Można ubrać się we wszystko i jest dobrze. Dochodzi do tego, że możemy zaobserwować sporo dziwaków na ulicy. Z drugiej strony to jest wolność ogólna, kulturowa, która pomaga w odnalezieniu nowych ścieżek i sposobów wyrazu. Nie ma oceny, nie ma się czego wstydzić.
Jak to się stało, że pierwszy raz trafiłeś do USA?
Jestem z Rogoźna, kończę szkołę średnią, jeszcze nie mam dokumentów potwierdzających przyjęcie na studia. Mój kolega mówi - Możemy pojechać do Nowego Jorku. W ten sposób pierwszy raz trafiłem do Nowego Jorku.
Twoim ulubionym miastem jest…
Nowy Jork.
Warszawa i Nowy Jork bardzo się różnią?
Tak. Warszawa jest jak każda stolica, czuć ten kosmopolityzm. Na ulicach Nowego Jorku jest większy tłum. Kiedy wracasz do Warszawy, masz wrażenie jakbyś przyjechała do Koszalina. Nagromadzenie ludzi w Nowym Jorku może męczyć, ale plusem jest to, że wszystkie knajpy są zapełnione nieważne o jakiej porze. Ludzie tworzą tę atmosferę. W miejscach, w jakich przebywałem, spotykałem osoby inspirujące i otwarte. Każdego dnia poznawałem kogoś innego, nawet jeśli nie miałem tego w planach i wychodziłem sam na miasto. Tu zaczynasz z kimś rozmawiać i kończy się to tym, że spędzasz z kimś cały dzień.
Ostatnio mówiłem koledze, że będzie mi brakować tej otwartości jaką prezentują ludzie w Stanach. Kolega na mnie spojrzał i zapytał - To jak u was ludzie się poznają? On nie wiedział, jak to jest możliwe.
Małe miasto pomogło czy przeszkodziło w karierze muzycznej? Może to zasługa rodziców?
Cała moja rodzina jest muzykalna. Mój kuzyn Dawid Portasz, lider i wokalista zespołu reggae Jafia, jest czynnym muzykiem. W wieku 4 lat zobaczyłem saksofonistę w telewizji i odtąd wiedziałem, że będę grał na saksofonie. Moi rodzice nie chcieli za bardzo, żebym był muzykiem. W międzyczasie okazało się, że mam astmę oskrzelową i lekarz powiedział, że dobrze byłoby, żebym grał na jakimś instrumencie dętym. Gdy złamałem nogę, runęły marzenia o byciu koszykarzem. Myślę, że małe miasto wyzwala w ludziach siłę, której nie mają ludzie z dużych miast. Mieszkańcy małych miast mają chęć przebicia się, mają marzenia i nie są rozleniwieni. W pewnym okresie życia zdecydowałem, że będę dużo ćwiczył. Kiedy wracałem ze szkoły, ćwiczyłem po 5 lub 6 godzin dziennie. Mógłbym iść z kolegami pograć na boisko, ale muzyka była bardziej zajmująca. Gdy rodzisz się w dużym mieście, masz dużo więcej bodźców, przez co ludzie stamtąd mają momentami trudniej. To tak, jak wchodzisz do second handu i masz bardzo dużo możliwości. To pochłania twój czas, bo nie wiesz, w którą stronę pójść. Nie wiesz, co jest dobre, a co złe. Nie masz jeszcze wyrobionego gustu, bo jesteś za młody. Te czasy mówią o tym, że musisz wszystko mieć, ale znalezienie, tego, co jest wartościowe, bywa bardzo trudne. Przez to, że wychowałem się w Rogoźnie potrafiłem to odnaleźć.
Dlaczego wybrałeś pseudonim Buslav?
Śpiewam większość piosenek po angielsku, a ponadto nie chciałbym zamykać się na Polskę. Na razie jeździmy po różnych festiwalach i widzę, że jesteśmy fajnie przyjmowani. Pomyślałem, że „Tomasz Busławski” na jakimkolwiek innym rynku może być trudne do wymówienia, od razu mnie pozycjonuje w danym regionie, a nie do końca chciałbym być przez jego pryzmat postrzegany. Czułem potrzebę pokazania, że jestem Słowianinem i tej części świata. Trudno mi było znaleźć pseudonim, bo wszystkie znane mi przydomki brzmiały miałko. Określić siebie przydomkiem jest bardzo trudne. Nie nazwę się aliasem, z którym się nie identyfikuję. Po długich poszukiwaniach, wymyśliliśmy ze znajomymi, że może Buslav od nazwiska. „Slav” tę słowiańskość może w jakimś sensie kierunkować, ale mówi o mojej duszy, która jest stąd.
Zdania słuchaczy są podzielone – jedni uważają, że lepiej wychodzą ci piosenki po polsku, inni, że po angielsku...
Słyszę bardzo różne głosy, ale to jest ciekawe. Redaktor z „Codziennej Gazety Muzycznej” w swojej recenzji stwierdził, że moje utwory lepiej brzmią po angielsku. Wydaje mi się, że udało mi się sprostać językowi polskiemu. Nie chce się nazywać tekściarzem, ale to co czuje staram się zapisać. Ludzie nie krytykują tego podkreślają, że te teksty są dobre i to mnie cieszy.
Nie obawiałeś się, że za bardzo obnażysz się przedstawiając publiczności teksty piosenek inspirowane twoim życiem?
Obawiałem się ekspozycji emocji, ale tylko ja tak naprawdę wiem, o czym opowiadają teksty utworów. Teksy, które wyśpiewuję, są przepuszczane przez filtr, który sprawia, że przekazywane emocje stają się uniwersalne. W wielu sytuacjach ludzie mieli te same odczucia. Zauważam to na koncertach. Moja muzyka dotyka ludzi i cieszę się z tego, bo czuję, że jestem rozumiany. Kiedy ktoś powie „Ale był świetny koncert” - to stwierdzenie ma krótką datę ważności. Dłuższa jest, gdy słuchasz piosenki i ona cię dotyka. Emocje są dużo głębiej, to nośnik treści. Uniwersalne emocje pozostają w naszych umysłach.