
"Lubimy grać na żywo, bo wtedy możemy pokazać, jacy naprawdę jesteśmy"
Chłodno
| Joanna Gruszczyńska
O uczestnictwie w projekcie Kayaxu "My Name Is New", magii przypadku i o tym, jak samodzielnie zorganizować trasę koncertową, opowiadają nam Julia Zastryżna i Szymon Pałyz z duetu Chłodno.
Kiedy w Waszym życiu pojawiła się muzyka?
Julka: Często jest tak, że osoby, które mają coś wspólnego z muzyką, pochodzą z rodzin, w których na przykład ktoś gra lub śpiewa. W naszym przypadku było inaczej. Nasza pasja do muzyki wzięła się od czapy (śmiech). W gimnazjum odkryłam, że chcę grać na gitarze. Później uczyłam się też grać na ukulele i pianinie. Miałam jeden zespół, drugi zespół, aż w końcu pojawiło się Chłodno i z Szymonem gramy do dziś.
Szymon: U mnie też wszystko zaczęło się w gimnazjum, a dokładniej w kościelnych chórach. Grałem na gitarze w kilku zespołach, ale dopiero kiedy poznałem Julkę, poczułem, że się spełniam, i poszedłem w to.
A poznaliście się przez Internet.
Szymon: Poniekąd. Zaczęliśmy gadać przez Internet. Graliśmy w dwóch różnych zespołach, które się znały.
Julka: Szymon wiedział, że istnieje ktoś taki jak ja. Ja wiedziałam, że istnieje ktoś taki jak Szymon. Dopiero w Internecie nasze drogi się przecięły.
Co Was połączyło?
Szymon: Dopiero pracując z Julką, poczułem, że mogę grać muzykę, która mi się podoba, i że się uzupełniamy. Gdy na próbie spotyka się pięć różnych charakterów, pięć osób, które mają różne upodobania, to trudno jest przebić się z pomysłem na utwór, który czujesz, że jest naprawdę Twój.
Julka: Nasza muzyka jest balladowa, melancholijna i, można powiedzieć, „chillowa”. Wcześniej brałam udział w innych projektach. Żeby na setlistę koncertową wpisać przynajmniej jedną balladową piosenkę, to musiałam trochę pokombinować (śmiech). Z Szymonem muzycznie rozumiemy się bez słów.
Szymon: Pamiętam nasze pierwsze spotkanie, kiedy nie sądziliśmy, że uda nam się coś razem stworzyć, ale udało się - powstała piosenka “(S)pokój”. Potem założyliśmy Chłodno, ale nadal nie planowaliśmy dłuższej współpracy. Sytuacja rozwiązała się, kiedy zaproponowano nam support przed zespołem rockowym we Wrocławiu. Sami byliśmy zaskoczeni decyzją organizatorów (śmiech). Ale musieliśmy przyjąć ją na klatę. Od tego momentu gramy już razem.
I gracie bardzo dużo. Widziałam, że sami zorganizowaliście dwie trasy koncertowe w ciągu roku.
Szymon: Zgadza się - dwie trasy, czyli w sumie około 30 koncertów. Podczas pierwszej z nich graliśmy głównie na Śląsku, ale zdarzyło nam się zagrać też w Krakowie. To były małe koncerty, często grane dla naszych znajomych. Druga trasa była już bardziej profesjonalnym przedsięwzięciem, ale ograniczonym przez pandemiczne restrykcje. Graliśmy m.in. w Warszawie, Wrocławiu i Krakowie na „Lato na Fortach”.
Julka: Zdarzają się nam śmieszne sytuacje, kiedy ktoś do nas dzwoni i pyta się, czy może rozmawiać z naszym menedżerem. Wtedy okazuje się, że go nie mamy i to Szymon zajmuje się wszystkimi organizacyjnymi sprawami. Wszyscy się dziwią, że sam potrafi ogarnąć tyle rzeczy.
Trzydzieści koncertów rocznie to dużo. Czy to, że dużo gracie, jest wynikiem szczęścia i przypadku czy Waszej ciężkiej pracy?
Szymon: To wynik ciężkiej pracy - dzwonienia i załatwiania. Później dostawaliśmy pojedyncze telefony z różnymi propozycjami, które nie pojawiłyby się, gdyby nie nasze wcześniejsze działania. Z kolei teraz, kiedy nie planujemy trasy i pracujemy nad albumem długogrającym, telefony dzwonią do nas same (śmiech).
Julka: Tu dodam, że uwielbiamy koncerty i magię przypadku, która się z nimi wiąże. Na naszych koncertach często pojawiają się przypadkowi ludzie. Pamiętam koncert we Wrocławiu, po którym podeszły do nas dwie obce, zapłakane kobiety, które podziękowały nam za piękny wieczór i kupiły płytę. Widziałam, że później udostępniały naszą muzykę na FB. Lubimy grać na żywo, bo wtedy możemy pokazać, jacy naprawdę jesteśmy. To zupełnie inny wymiar muzyki. Pozwala na interakcję z ludźmi, od której bylibyśmy odcięci, gdybyśmy tylko wydawali muzykę na serwisach streamingowych.
Szymon: Poza tym, ktoś, kto jedynie wrzuca muzykę do Internetu, może nie potrafić grać na żywo. Dla nas ważna jest autentyczność. Chcielibyśmy grać jak najwięcej, nieważne, czy kameralne koncerty w klubach czy na dużych festiwalach, byle grać, byle mieć bezpośredni kontakt z publicznością. Mnie z kolei w pamięci zapadł koncert w Opolu, gdzie poznaliśmy grupkę młodych osób. Na drugi dzień graliśmy we Wrocławiu i - ku naszemu zaskoczeniu - oni też tam byli. Przyjechali specjalnie dla nas, to było niesamowite, bo nadal jesteśmy początkującym zespołem, a już mamy ludzi jeżdżących za nami po całej Polsce (śmiech).
Szymon, wspomniałeś, że pracujecie już nad nowym materiałem. Czy moglibyście zdradzić coś więcej?
Julka: Nowy album będzie się trochę różnił, od tego, co dotychczas nagrywaliśmy.
Szymon: A według mnie nie będzie aż taki inny. Na pewno zostanie zachowane to, za co polubili nas nasi słuchacze. Wydaje mi się, że nadchodzący LP będzie brzmieniowym i aranżacyjnym uzupełnieniem EP-ki. Nad EP-ką pracowaliśmy zupełnie sami, a przy albumie długogrającym chcemy zaangażować do pomocy kogoś z zewnątrz. Mamy już gotowy materiał, ale brakuje jeszcze miksu i masteringu. W najbliższym czasie wydamy też singla w ramach projektu “My Name Is New” w wytwórni Kayax, ale on raczej nie znajdzie się na płycie. To dla nas ważny utwór, bo nawiązuje do pandemicznych realiów.
Jednego singla wydanego w ramach projektu Kayaxu już macie. W jaki sposób udział w tej inicjatywie pomaga zespołom, artystom i artystkom?
Julka: W projekcie wziął udział nasz singiel “Obudź”, choć przyznam, że było to dla mnie dużym zaskoczeniem, bo nie wiedziałam, że Szymon zgłosił go do projektu.
Szymon: Szczerze mówiąc, nie lubiliśmy tego numeru. Nie wiem, dlaczego go wysłałem (śmiech). Ale po tygodniu przyszła pozytywna odpowiedź od Kayaxu, z czego się bardzo cieszymy. To miłe być na jednym kanale na YouTubie razem z Krzysztofem Zalewskim czy The Dumplings. Na pewno pomaga to dotrzeć do większego grona odbiorców. Projekt “My Name Is New” działa też w ten sposób, że im więcej się wydaje, tym bardziej wytwórnia pomaga młodym artystom i artystkom w promocji.
Czego ostatnio słuchacie?
Szymon: Nasz gust jest bardzo eklektyczny. Spotify podpowiada mi, że ostatnio słuchany utwór to utwór Jimiego Hendrixa. Od jakiegoś czasu katuję też zespół Beach House. Ale mogę słuchać tak naprawdę wszystkiego i wszystko mnie inspiruje.
Julka: Może to największy banał na świecie, ale słucham wszystkiego. Ostatnio dużo Lany Del Rey. Mam też słabość do pianina. Jego brzmienie ma w sobie melancholię, której często szukam w muzyce. Bardzo lubię też Sanah, szczególnie jej pierwszą EP-kę z balladowymi utworami. To, czego słuchamy, bardzo wpływa na naszą muzykę.
O sobie piszecie: “W swoich utworach łączą nostalgiczne ciepło letnich wieczorów wraz z melancholijnym wydźwiękiem jesieni”. Zastanawiam się, czy macie w sobie coś z jesieniary, jesieniarza? (śmiech)
Julka: Jestem klasyczną jesieniarą i myślę, że Szymon również. W ogóle jesteśmy do siebie bardzo podobni, na przykład lubimy jeść te same rzeczy (śmiech).
Jesteście z Pszczyny i Tychów. Tam też mieszkacie. Czy nie ciągnie Was do większych miast, które wybiera wielu muzyków i muzyczek?
Julka: Przerażają mnie większe miasta. W Pszczynie nagrywamy w pokoju Szymona, który pełni też funkcję studia. Czuję, że to idealne miejsce do tworzenia. Bywałam w dużych studiach i źle się w nich czułam. Wolę przytulne i małe przestrzenie. Kiedy jest ciasno ale własno.
Szymon: Mi się tu podoba. Mam tu dziewczynę, studia i Chłodno, czyli wszystko, czego mi trzeba.