
Dalsza podróż z nowymi doświadczeniami
Clock Machine
| Joanna Hała
Wybuchła supernowa. Z nowymi dźwiękami, członkami zespołu i energią, Clock Machine wyrusza w trasę koncertową. Jak sami mówią ? wchodzą w detal i skalę mikro, a inspirują ich gwiezdne satelity. Po koncercie w klubie Pod Minogą rozmawiają z nami: Piotr Wykurz i Konrad Nikiel.
Zmęczeni?
Piotr: Nie, choć za nami intensywny czas. W czwartek zagraliśmy pierwszy koncert trasy, a w piątek byliśmy na Wybryku, to świetna inicjatywa licealistów. Czułem się trochę jak perkusista Dżemu, w latach świetności tego zespołu, a trochę jakbym występował w teledysku Tame Impala, który rozpoczyna się w sali gimnastycznej. Wystarczyło uderzyć w werbel, krzyknąć jedno słowo i wszyscy szaleli.
Podczas czwartkowego koncertu również był na sali ogień. Spodziewaliście się tego?
Piotr: Nie miałem żadnych oczekiwań odnośnie koncertu w Poznaniu, żadnych wyobrażeń jak to będzie wyglądało. Postanowiliśmy po prostu jak najlepiej dopiąć kwestie muzyczne i scenograficzne. To było miłe zaskoczenie, że ludzie przyjęli nas tak otwarcie.
Konrad, lubisz grać stare utwory Clock Machine? Czy wolałbyś ogrywać już tylko nowe numery?
Konrad: Jesteśmy muzykami, występujemy przed ludźmi – gdybyśmy grali tylko dla siebie, to pewnie byśmy nie wychodzili z sali prób. Zdecydowaliśmy się z Kubą współtworzyć Clock Machine i to oczywiste, że chcemy też czerpać radość z grania starych utworów. Te kawałki są częścią, nie tylko wspomnień fanów zespołu, ale także moich wspomnień. Interpretujemy je jednak trochę na nowo. Jesteśmy innymi muzykami niż Kuba i Michał, dlatego odgrywając kompozycje stworzone przez nich, naturalnie robimy coś innego.
Czytałam ostatnio komentarze w Internecie odnośnie nowych singli i obecnego składu. Sposób śpiewania przez Igora bywa krytykowany przez waszych fanów, tak samo warstwa brzmieniowa utworów. Ale sami powiedzieliście, że „So slow” było lekką prowokacją, sprawdzeniem publiczności. Czujecie się z nowym składem i brzmieniem trochę jak ponowni debiutanci?
Piotr: Trochę tak, choć nie nazywałbym jednak tego debiutem. Czujemy się po prostu świeżo. Wiesz, jeżeli zmieniasz swój związek, rozstajesz się z swoim partnerem i spotykasz się później z nową osobą, to nie jest to twój debiut, prawda? Kontynuujesz swoje emocjonalne życie z innym partnerem – to dalsza podróż z nowymi doświadczeniami.
Konrad: Zespół ma ugruntowaną pozycję na rynku muzycznym, a ludzie wspomnienia z poprzednimi albumami. Muzyka, którą teraz tworzymy jest jednak inna – nie ma sensu wydawać dwóch takich samych płyt. Tworząc pierwszy wspólny album, chcemy poznawać siebie nawzajem, odkryć nowe środki wyrazu, a to wiąże się ze zmianami w brzmieniu i w warstwie wizualnej. Częściowo można odbierać obecny skład jako nowy twór, ale przecież połowa Clock Machine jest wciąż tymi samymi ludźmi. Pamiętajmy, że w nich też zaszły zmiany.
Nie bałeś się dołączyć do zespołu „o ugruntowanej pozycji na rynku muzycznym”?
Konrad: Zawsze pojawiają się obawy. Ja tak naprawdę na samym początku nie wiedziałem, że chodzi o granie w Clock Machine. Piotrek zadzwonił do mnie, gdy byli całym zespołem w Alpach i poinformował mnie o tym, że zawieszają działalność. Znaliśmy się z wspólnych koncertów, gdy grałem z Radiovidmo. A Kuba znał się wcześniej z Kubą Traczem, więc to otoczenie się zazębiało. Piotrek zaprosił nas na jam, dopiero po kilku jammowaniach oznajmił nam, że to właśnie z nami chce dalej tworzyć ten zespół. Sprawdzali, jak to będzie żarło i czy w ogóle będziemy mieli na to ochotę.
Piotr, a Wy nie baliście się kontynuować działalności zespołu bez Michała i Kuby?
Piotr: Jeżeli jesteś z partnerem i jest źle Ci z nim źle, to czy boisz się zakończyć ten związek?
Zależy od sytuacji.
Piotr: Jeżeli ludzie się rozstają, to oznacza, że coś między nimi nie zagrało. Czego się tu bać? Jest ekscytacja nowym.
Czego ta zmiana Was nauczyła – jako ludzi i artystów?
Piotr: Myślę, że minęło zbyt mało czasu, żeby wyciągnąć wnioski z tego co się wydarzyło i odpowiedzieć na to pytanie. Ale pewne wiemy już, że musimy popracować nad pewnymi strukturalnymi, fundamentalnymi kwestiami. Cały czas to robimy.
Piotrek i Igor są w Clock Machine od początku – jakie są teraz relacje w zespole między „starymi” i „nowymi” jego członkami? Ktoś przyjmuję rolę mentora? Jak sobie z tym radzicie?
Piotr: Jeśli ta relacja działałaby na zasadzie mentorzy i inni, to nie byłoby to zdrowe – zniszczyłoby to całą magię. Między nami jest bardzo czysto, to wymiana energii, a nie ego. Zdecydowanie jesteśmy partnerami.
Konrad: Na początku współpracy Igor z Piotrkiem od razu zaznaczyli, że nie mają zamiaru dowodzić. Prosili nas o to, byśmy pozostali w stu procentach sobą i grali w sposób, który czujemy. Bardzo mocny nacisk kładli na wspólne angażowanie się w każdy element działania zespołu. Staramy się tworzyć w taki sposób, żeby większość kompozycji pochodziła z jammów – wychodzą z tego najbardziej zaskakujące, ale wspólne rzeczy. Unikamy sytuacji, w których ktoś przynosi gotowy kawałek do studia – staramy się robić wszystko zespołowo.
Jak działa Wam się razem w studio?
Piotr: Super. Warstwa muzyczna się rozwinęła, wchodzimy w detal, w skalę mikro. Pracujemy nad dźwiękami, zastanawiamy się nad nimi. To nie jest szybkie nagrywanie, ale zdecydowane przeżywanie tego procesu. Jest w tym więcej melodii, i nie mam na myśli melodii muzycznej, ale wszystko wokół jest bardziej dźwięczne. Nie spieszymy się teraz. Płyta wyjdzie jesienią przyszłego roku.
Późno.
Piotr: Nie mamy napinki na to, żeby zrobić coś za pięć minut. Chcemy, żeby wszystko było dopracowane. Chodzi o fakt naszego podejścia do muzyki. Będziemy komponować materiał w styczniu, nagrywać wiosną i wydamy płytę w momencie, gdy zyskamy pewność, że to co realizujemy jest dobre.
W opisie trasy piszecie, że muzyka to nie sport. Wyjaśnicie?
Piotr: Kiedyś graliśmy na festiwalach, teraz twierdzimy, że muzyka to nie sport – bo granie na festiwalach i konkursach przypomina trochę zawody. Kto będzie na podium, a kto zdobędzie drugie miejsce. Przeważniewygrana nie świadczy o byciu najlepszym. Oficjalnie postanowiliśmy olać ten system. Muzyka to nie dyscyplina sportowa.
Piotr, jesteś nie tylko muzykiem, ale też animatorem kultury.
Piotr: Nie robię tego wszystkiego sam, ale rzeczywiście, pomysł na ARS LATRANS powstał w mojej głowie. To organizacja tworząca m.in. niezależny, interdyscyplinarny festiwal – wcześniej odbywał się w Krakowie pod nazwą Kołłątajowski Przegląd Sztuki. Chcemy łączyć wszystkie dziedziny sztuki w jednym miejscu, żeby dać ludziom więcej możliwości interakcji. Chłopaki z Clock Machine patrzą na to przychylnym okiem i zawsze nas wspierają.
A jak z innymi muzycznymi projektami? Były dla Was wytchnieniem od Clock Machine? A może inspiracją?
Piotr: Słowo odetchnąć jest w tym kontekście nie na miejscu. Te projekty zainspirowały nas do dalszej działalności. Najpierw zacząłem śpiewać w Smoking Barellz, a dopiero później w Clock Machine. Każdy nowy projekt wnosi inną energię i doświadczenia. Fakt, że robię ARS LATRANS niezwykle inspiruje mnie do rozszerzenia tego, co dzieje się na scenie podczas występów Clock Machine. Uznałem, że nasze koncerty nie mogą być zwyczajne. Ludzie w obecnych czasach są absorbowani wieloma czynnikami zewnętrznymi i dlatego trzeba dodać na koncertach dodatkowych emocji – dopracować dźwięk, światło i scenografię. Wraz z ARS LATRANS wpadliśmy na pomysł reżyserii koncertów Clock Machine – we Wrocławiu będziemy już mieli pełne zaplecze scenograficzne z planetami. Łączenie sztuk, będące myślą inicjującą działalność w ARS LATRANS, przekładam na resztę projektów, które realizuję.
Powodzenia!
Poniżej w galerii prezentujemy zdjecia z koncertu rozpoczynającego trasę zespołu, który odbył się 23 listopada w Poznaniu, w klubie Pod Minogą.
fot.Natalia Mocarska
Galeria




