
Świadoma wędrówka przez wszechświat
Daniel Bloom
|
Daniel Bloom - kompozytor muzyki filmowej i elektronicznej a także producent muzyczny. Z wykształcenia Archeolog. Autor muzyki do takich filmów, jak „Wszystko co kocham” czy „Tulipany”. Oba soundtracki były nominowane do prestiżowej nagrody filmowej Orły. 16 października 2015 roku ukazał się pierwszy producencki album Daniela Blooma „Lovely Fear”. Do współpracy przy projekcie Bloom zaprosił takich artystów jak: Mela Koteluk, Gaba Kulka, Tomek Makowiecki, Jon Sutcliffe (Sulk), Marsija, Iwona Skwarek (Rebeka). "Lovely Fear" to niecałe 40 minut nagrań, zaledwie osiem utworów, ale nie ma to większego znaczenia, bo można tego albumu słuchać na okrągło. Barwny materiał, pełen muzycznych niespodzianek, ubrany w elektroniczną całość. O swojej świadomej wędrówce przez arkany muzyki oraz w głąb siebie i przez wszechświat zgodził się bym mu towarzyszyła przez zaledwie ułamek opowieści składającej się na historię jego barwnego życia.
Jak odnosisz się do tytułowego „Lovely Fear”? Wydaje się, że to dość specyficzny rodzaj strachu. Czy jest coś, czego się boisz? Czym dla Ciebie jest strach?
Strach jest dla mnie tym samym , co dla każdego. Mamy go w genach, to prastare odczucie, które pozwoliło ludziom przetrwać. Jednak mi wcale nie chodzi o strach jaki znamy, chyba, że strach na wróble (śmiech). Tak na poważnie, to tytuł „Lovely Fear” oznacza bardziej ten lęk jaki mamy tuż przed skokiem ze spadochronem, czy na bungie. To bardziej coś przyjemnego , podniecającego niż przerażającego i mrocznego. O taki strach mi chodzi. Kontekst jest tu ważniejszy, niż znaczenie samego słowa. Wrzucając do jednego koszyka tak pojemne odczucie ,często pozbawiamy się szansy na przeżycie czegoś wyjątkowego i nieoczywistego, bo zwyczajnie paraliżuje nas ten pierwotny strach. Natomiast jak uświadomimy sobie, że strach ma wielkie, ale też piękne oczy, to nie będziemy się nudzić. Ja osobiście boję się bezradności w kontakcie z ludźmi i głupoty, i to nie jest lovely fear.
Mówiąc o tym albumie użyłeś określenia „album marzeń”. Dlaczego tak uważasz?
Od dawna chciałem taką płytę nagrać, ale komponowanie muzyki filmowej całkowicie mnie pochłonęło. Czekałem na dobry moment i jak się pojawił, zacząłem konsekwentnie realizować swój pomysł na album. Płyta marzeń oznacza w tym przypadku to, że wszystko układało się od początku do końca w cudownej atmosferze i z mega inspiracją. W nowo wyremontowanym studiu przez pół roku ( bo tyle trwało nagrywanie podkładów) nagrywałem i kreowałem dźwięki. Przeszkody praktycznie się nie pojawiały, wszystko mi sprzyjało. Nie było potu i łez, tylko najczystsza przyjemność. Jak pojawiały się łzy ,to tylko z totalnego wzruszenia, jak po usłyszeniu „How we disappear” z wokalem i tekstem Gaby Kulki. Chciałem tym albumem dotrzeć gdzieś do środka samego siebie i posłuchać swoich muzycznych pragnień. Zmierzyć się z tym ,co mnie teraz najbardziej w muzyce porusza. Jestem niezmiennie od lat zakochany w elektronicznych dźwiękach i wiedziałem, że w tym projekcie będzie je słychać jak nigdy wcześniej. Zaproszeni goście dali z siebie wszystko, udało nam się zrobić coś wyjątkowego i prawdziwego.
Mówiąc o swoim nowym albumie w innych wywiadach podkreślałeś, że jest on wynikiem Twojej podróży. Masz na myśli podróż bardziej wewnętrzną czy coś dosłownego?
Życie, to podróż, cały czas się przemieszczamy z zawrotną prędkością. Ziemia wraz z Układem Słonecznym wędruje wokół centrum naszej galaktyki. Pełny obrót trwa 200 milionów lat, więc my jako ludzie przemierzyliśmy zaledwie kawałek dystansu i dosłownie każdego dnia jesteśmy w nowym dla nas miejscu. Także czy chcemy czy nie wędrujemy przez kosmos w nieznane. Wszechświat mnie bardzo mocno inspiruje i pociąga, jestem jego świadomym podróżnikiem.
Na czym polega dla Ciebie bycie świadomym podróżnikiem?
Chodzi najzwyczajniej o bycie osobą świadomą tego gdzie się znajdujemy. W szkole nie uczą nas wielu rzeczy, musimy dochodzić do nich sami. 99 osób na 100 nie wie prawie nic o naszym wszechświecie. Ludzi mylą gwiazdy z planetami i nie zupełnie nie mają z tym problemu. Dla mnie poznawanie kosmosu nie jest niczym egzotycznym i niezrozumiałym. To fundamentalna wiedza, która pozwala mojej wyobraźni poczuć jak to wszystko jest abstrakcyjne i zupełnie wyjątkowe. Mam własny teleskop (refraktor o średnicy soczewki 100 mm) i kiedy mam czas oglądam niebo. Największe wrażenie robi oglądanie Saturna i Jowisza z jego księżycami. Widać wtedy tak jakby trójwymiarowość tych planet, że są to zawieszone w przestrzeni kule. Piękne są też mgławice planetarne czy zwyczajnie kratery na Księżycu, które są jak litery w książce. Można z nich wyczytać dramatyczne historie kształtowania się naszego Układu Słonecznego. Itd itd, bardzo mnie to fascynuje.
Cała płyta utrzymana jest w spójnej stylistyce lat osiemdziesiątych. Jak udało się tak dobrze przywołać charakterystyczne, analogowe brzmienia tamtego okresu?
Wszystko dziś brzmi jak lata 80, mój album nie jest tu wyjątkiem. Nie chciałem niczego przywoływać ani ustalać żadnej stylistyki, to jest zwyczajnie moja muzyka. Nie używam pluginów, nagrywam na starych analogowych syntezatorach z lat 70/80, lubię ten sound i szumy. Dziś mówienie o jakiejś konkretnej stylistyce, że jest rodem z lat takich czy takich jest nieporozumieniem. To sztuczna łatka, zupełnie niepotrzebna. Muzyka już tyle razy zataczała koło a teraz mamy czasy totalnego mixu wszelkich
stylistyk. Każdy może znaleźć coś dla siebie i pomieszać wszystko ze wszystkim. Najważniejsza jest dzisiaj szczerość i prawda, nie ma miejsca na hochsztaplerkę. Muzyka nie musi być doskonale zrealizowana, natomiast musi być autentyczna i szczera. To się dziś broni. Moja fascynacja latami osiemdziesiątymi to naturalny stan. Miałem naście lat w tamtych czasach i nasiąkałem wszystkim co się wtedy działo, muzyką też. Nie ukrywam, że moje ulubione piosenki i płyty pochodzą właśnie z tego okresu.
Uczciwość i autentyczność w Twoim życiu prywatnym są analogiczne do tej z Twojej muzyki?
Oczywiście. Niczego i nikogo nie udaję, Zawsze szedłem za głosem moich pasji i marzeń. Jestem trochę dzieciakiem cały czas i lubię to w sobie. Nie chcę być przywódcą i być najlepszym w stadzie, dlatego mogę się cieszyć i spełniać w moim mikro świecie. Moje marzenia, grzały mnie od środka tak mocno, że czułem się bardzo wyjątkowo, tak jakbym szedł ze schowanym pod swetrem skarbem. Z czasem zacząłem je realizować, najpierw archeologia, potem muzyka, film, ale tak naprawdę zawsze byli bardzo blisko mnie ludzie. Bez nich to wszystko byłoby bez sensu. Dużo czasu spędzam z przyjaciółmi i jestem dla nich sobą i jestem dla nich w 100 procentach szczery.
W jakim kierunku pójdzie polska muzyka elektroniczna?
Z pewnością w bardzo dobrym, nigdy wcześniej nie było tylu możliwości jak teraz. Wirtualne syntezatory, samplery, pluginy, ale też przetworniki analogowo cyfrowe są coraz lepsze i tańsze. Cały album można nagrać na laptopie i będzie brzmiał znakomicie. Jedynym ograniczeniem dziś nie jest już sprzęt i pieniądze tylko wyobraźnia muzyczna i kreatywność. Coraz więcej ludzi robi muzykę i to jest piękne. Im więcej muzyki elektronicznej w Polsce tym lepiej, bo robi się rynek i zapotrzebowanie na ten gatunek. W jakim to pójdzie kierunku, tego nikt nie wie. Dźwięki dziś są bardziej wyraziste i mięsiste. Myślę że będziemy próbowali tworzyć dźwięki, dzięki nowym technologiom, które będą brzmiały coraz bardziej „trójwymiarowo” i w coraz łatwiejszy i intuicyjny sposób. Osobiście liczę na wskrzeszenie wielu niedostępnych już na rynku, nawet wtórnym, analogowych syntezatorów. W jakimś stopniu to już się dzieje. Wolę wpatrywać się i dotykać tych fizycznych maszyn, niż patrzeć się w monitor i kręcić myszką.
Płyta „Lovely Fear” to zestaw intrygujących duetów, które stworzyłeś z uznanymi już artystami. Wedle jakich kryteriów wybierałeś wokalistów?
Część z tych artystów wcale nie jest jeszcze uznana, jak chociażby Marsija, która jest bardzo utalentowana i ma piękny oryginalny głos, czy Jon Sutcliffe z brytyjskiego zespołu Sulk. Iwona Skwarek z duetu Rebeka też jeszcze nie jest tak bardzo znana. Kluczem dla mnie nie był dorobek artystyczny danego wokalisty, tylko to w jaki sposób śpiewa. Szukałem takiego połączenia muzyki i głosu, żeby powstała symbioza. Przez lata robiłem głównie muzykę instrumentalną i przywiązuję ogromną wagę do tego jak moje produkcje będą brzmiały. Dlatego brzmienie głosu jest dla mnie tak samo ważne jak brzmienie każdego innego instrumentu w aranżu. Jestem bardzo szczęśliwy, że udało mi się namówić Melę Koteluk i Gabę Kulkę. Te dwie artystki były dla mnie pierwszymi i wymarzonymi strzałami. Tomek Makowiecki to mój przyjaciel od lat i nie musiałem go długo namawiać. Pracowaliśmy razem wielokrotnie, a utwór „Heartbreakers”, to wręcz sam sobie wziął. To prawdziwy partner.
Czy styl ich pracy znacząco się od siebie różnił? W trakcie nagrań zdarzyło się coś zaskakującego, ktoś Cię szczególnie zachwycił albo zadziwił?
Z każdym było inaczej. Każdy utwór to oddzielna historia. Przede wszystkim w warstwie tekstowej była całkowita wolność. Jeśli chodzi o linię melodyczną, to bardzo mi zależało, żeby tekst, który powstanie współgrał z melodią i jej nie zaburzał. Większość moich zaproszonych gości nagrała swoje vokale zwyczajnie w domu i nie było mnie przy tym. Nie miałem z tym problemu, tak się dziś pracuje, na odległość. Każdy utwór dał mi tak samo dużo, były wzruszenia, ogromna radość i satysfakcja.
Towarzyszyło temu ogromne zaufanie i brak ciśnienia. Gaba Kulka napisała dwa teksty do „How we disappear" i „Lovely fear”. Marsija podobnie, do „Lemon Smile” i „Looking forward”, Tomek Makowiecki również napisał dwa teksty i linie melodyczne do „Addicted” i „Heartbreakers” Jedynym tekstem po polsku jest „Katarakta”, który napisała Mela Koteluk. Wszystko jednak brzmi bardzo spójnie muzycznie i energetycznie. Wszyscy staliśmy się w tym projekcie jakby jedną rodziną i wspaniale, że udało się to tak dobrze zrealizować. Jestem bardzo szczęśliwy z tego powodu. Wkład moich znakomitych gości jest nie do przecenienia.
Czujesz, że „Lovely Fear” jest rodzajem ponownego debiutu, nowego początku, docieraniem do nowych słuchaczy?
W jakimś sensie tak. Mam nowych słuchaczy. Moja muzyka ,głownie kojarzona z filmem ma szanse dotrzeć do większego grona odbiorców. Nagrałem płytę z piosenkami, płytę nowoczesną, która dociera do młodych ludzi. Mam nadzieję, że koncerty jeszcze bardziej w tym pomogą. Poza tym wcześniej opisywałem muzycznie światy, które wymyślali reżyserzy, to wspaniała praca, bardzo ją lubię. Tym razem jednak chciałem opowiedzieć własną historię, własny film. W tym sensie jest to dla mnie debiut. Dobrze jest debiutować w każdym wieku, cieszę się, że pojawiło się dla mnie coś nowego. To bardzo cenne dla artysty. Ktoś kiedyś napisał, że jestem wiecznym debiutantem i jak widać jest tak w dalszym ciągu. Wolę być wiecznym debiutantem i poznawać nowe rzeczy niż mędrcem, który już wszystko poznał i daje dookoła innym rady. Większość moich znajomych to młodzi ludzie i zawsze jestem zainteresowany tym, co mają do powiedzenia, nie uważam siebie za jakiś autorytet. Zwyczajnie posługuję się pewnym językiem muzycznym, zrozumiałym dla niektórych i kocham to robić. Każdy kolejny dla mnie będzie tak samo ważny. W przypadku „Lovely Fear” dzięki sukcesowi singla Katarakta z Melą Koteluk moja muzyka mogła trafić do szerszego grona odbiorców. Utwór dotarł do czwartego miejsca trójkowej listy przebojów. Pierwszy raz moja piosenka znalazła się na liście - kolejny debiut. Dużo tych debiutów jak na 20 lat pracy artystycznej, to wspaniale, ale to nie koniec. Czeka mnie jeszcze trasa koncertowa, której nie mogę się doczekać.
Jak zamierzasz rozwiązać kwestię koncertów, ogarnięcia wszystkich artystów razem?
Będziemy koncertować w składzie trzyosobowym: Gniewomir Tomczyk- perkusja, Tomek Makowiecki - klawisze i vokal no i ja. Do tego składu będą jeszcze w zależności od sytuacji i terminów zaproszone wokalistki. Na kilka koncertów mam potwierdzoną Melę, Gabę i Marsiję, czekam jeszcze na terminy od Iwony z Rebeki. Będzie dobrze. Bardzo dobrze mi się gra z Tomkiem Makowieckim. Zrobiliśmy już cały materiał, gra się go cudownie. Będzie dużo analogowych syntezatorów na scenie i prawdziwe żywe granie muzyki elektronicznej. Nie chcemy puszczać podkładów z Abletona. Mało zespołów tak robi. Ja już na etapie produkcji płyty myślałem o koncertach. Wszystkie dźwięki są pozapisywane w syntezatorach, podobnie brzmienia bębnów elektronicznych. mam przygotowany cały set z „Lovely Fear”, ale też moje filmowe suity. Będzie cudownie.
Twoje dalsze działania to promocja płyty „Lovely Fear”, czy może kolejny projekt filmowy?
W chwili obecnej skupiam się wyłącznie na trasie koncertowej. W planie mam kilka filmów, ale na razie o tym nie myślę. Chciałbym dużo pograć i pokazać tą muzykę ludziom na żywo.
Jak czujesz się z tym „nowym początkiem”, w tak zupełnie innych czasach, niż kiedy rozpoczynałeś swoją przygodę z muzyką?
Oj różnica jest kolosalna. Teraz jestem doświadczonym facetem z innym patrzeniem na świat. Nie chciałbym mieć 19 czy 25 lat. Dystans jest bardzo potrzebny, wręcz niezbędny w tej branży. Często młodym ludziom go brakuje, ale to nie zarzut, takie są prawa natury, że przeżywany różne sytuacje adekwatnie do wieku. Odpowiada mi to co mam teraz, czyli harmonia wewnętrzna, dystans i ogromny zapał do robienia muzyki. Cieszę się oczywiście inaczej z sukcesów teraz niż wcześniej, ale to jest naturalne. Najważniejsze, żeby wena była i świeżość w głowie. Oczywiście gdyby mój nowy album był klapą i został totalnie pominięty i zignorowany, to nie oderwałbym się już od ziemi. Czujesz kiedy coś Ci naprawdę dobrze wyszło, ale nie musieliby tego poczuć inni. To by bardzo podcięło mi skrzydła, mimo, że wspomniałem wcześniej o dystansie, który rzekomo mam. Tak, ale w przypadku takich płyt jak „Lovely Fear”, kiedy czujesz, że przytrafiło się coś naprawdę wyjątkowego, zarówno w głowie jak i w muzyce, zwyczajnie żyjesz tym całym sercem i zapałem. W przypadku porażki boli wtedy jeszcze bardziej niż w młodości, bo wtedy dopiero zaczynasz i masz jeszcze wszystko przed sobą. Na szczęście w tym przypadku intuicja mnie nie zawiodła i mogę dziś odetchnąć z ulgą i cieszyć się razem z słuchaczami tą muzyką. Nie ma artysty, którego nie cieszą jego sukcesy, jeśli jednak są to bardzo im współczuję.
Jak się już nagra album marzeń, to co dalej?
Album marzeń to oznacza dopiero początek prawdziwej przygody. Mam nadzieję, że w moim przypadku tak będzie. Po trasie koncertowej zabieram się do nagrywania nowego albumu, ale też mamy w planach wspólny projekt z Makosem. Ta płyta wpompowała we mnie duży ładunek energii i zamierzam go wykorzystać.
foto: Magda Wünsche i Agnieszka Samsel
stylizacja: Andrzej Sobolewski