
Z muzyką jak z gotowaniem
Grubson
|
Pierwszy raz chwycił za majka dwadzieścia lat temu. Nagrał sześć legalnych płyt, dwa razy zagrał na Woodstocku i konsekwentnie robi swoje. Cały czas szeroko otwartymi oczami patrzy na rzeczywistość, czasami puszczając jej oko. O egocentryzmie, sile muzyki i najnowszej płycie ?Gatunek L?, porozmawialiśmy z Grubsonem.
Echem ostatnich wydarzeń ze świata himalaizmu odbił się Twój utwór „Na szczycie”. Śledziłeś tę sytuację? Mógłbyś się w jakiś sposób do tego odnieść?
Kilka lat temu dowiedziałem się, że ten utwór jest czymś w rodzaju hymnu dla wielu pasjonatów gór oraz ludzi, którzy profesjonalnie się wspinają. Bardzo mnie to ucieszyło, naprawdę. Nigdy nie myślałem o tym tekście w tym sensie. Kocham góry i kocham do nich wracać. A co do himalaizmu i sytuacji, o której ostatnio wspomniałeś, spotkałem się z teorią, że ten utwór powstał z myślą o śp. Tomku Mackiewiczu, co jest oczywiście stuprocentową nieprawdą. Tomek lubił ten utwór o czym świadczy nagrany przez niego oraz Marka Klonowskiego obrazek (moim zdaniem lepszy od oryginału) z wyprawy na Nanga Parbat 2012/2013. Cieszę się, że „Na szczycie” jest dla wielu osób ważne i stało się czymś więcej niż ściągniętym kawałkiem, na długiej liście w odtwarzaczu.
Jak myślisz, co sprawiło, że akurat ten numer stał się szlagierem? Dorastałem w czasach Twojego debiutu i nie było dzieciaka, który nie znał „Na szczycie” na pamięć. To był absolutny numer jeden wszystkich szkolnych radiowęzłów.
Utwór mówi o życiu i śmierci, o bólu i nadziei, o tęsknocie i miłości. To wszystko dotyka nas bezpośrednio, więc utożsamiamy się z tym. Napisałem ten utwór po osobistej tragedii. Myślę, że to, co trafiło do ludzi to szczerość. To właśnie pozwala mi wierzyć, że muzykę trzeba przeżyć. Że nie można jej do końca wykalkulować. Popularne numery, które trafiają do mas, to nie tylko zaprojektowane hity z fabryki. Pozostając przy debiucie.
W 2019 roku minie 10 lat od wydania „O.R.S.” Jak z perspektywy czasu spoglądasz na ten krążek?
Dawno nie słuchałem tego albumu. Tak w ogóle to nie słucham często sam siebie. Podczas pracy nad albumem słucham utworów po kilkaset razy. Poprawiam detale. Znam je na pamięć. Do tego dochodzi jeszcze aspekt grania koncertów i wykonywania tych kawałków na żywo. W tym sensie „O.R.S.” cały czas jest we mnie, ale naprawdę dawno nie słuchałem tego krążka w całości. Myślę o swoim życiu jak o kolejnych etapach, które pokonuję. Trochę jak w grze. Słuchając albumu „O.R.S.” niektóre numery przypominają mi fajne czasy, a na innych nie poznaję sam siebie. Może trochę się zestarzałem? Dzieci, rodzina, dom, inny poziom świadomości. W każdym razie uważam, że „O.R.S.” to dobry, buntowniczy, ruffneckowy, szczery album z przekazem. Na bibę i na przemyślenia. Z kilkoma błędami w tekstach.
Bardzo wiele zmieniło się przez ten czas, jednak od „O.R.S.”, do „Gatunku L” poruszasz wiele życiowych wątków. Zawsze i wszędzie najważniejszy jest przekaz?
Zależy jaki przekaz. Każdy artysta stara się coś przekazać, jeden bardziej, drugi mniej, jeden pisze o bzdurach, drugi o imprezach, trzeci o problemach, jeszcze inny tylko o sobie. Ja podchodzę do tego tak: najlepsza jest równowaga, czyli trochę mocnej prawdy o życiu, trochę lekkiego, prześmiewczego komentarza. To jest tak, jak z gotowaniem. Jeżeli dasz czegoś za dużo albo za mało, danie nie będzie aż tak dobre. Tak samo jest w codzienności. Wszystko zależy od nastroju, od dnia, klimatu i od ludzi. Dzisiaj masz ochotę na poważną rozmowę albo czujesz gniew, a jutro będzie melanż i gadanie o bzdurach. Myślę, że ta równowaga stała się cechą charakterystyczną całej mojej działalności muzycznej.
„Jesteś pępkiem świata, heh chyba w swoim świecie / Bo tutaj zawsze znajdzie się, zawsze większy pępek od Ciebie” – nawijasz w tytułowym singlu. Jak myślisz, czym spowodowane jest takie przesiąknięcie egocentryzmem?
Myślę, że przez brak pomysłu na to, o co w życiu w ogóle chodzi, albo może chodzić. Po części jest to wszechobecny materializm, a z drugiej strony przeświadczenie, że tylko po trupach można dojść do celu. Ważniejsze są dla nas metki niż ludzie, jesteśmy wpatrzeni w smartfony i celebrytów, chcemy żyć czyimś życiem zamiast skupić się na odnalezieniu prawdziwego siebie. Nie zaglądamy wgłąb siebie, a to właśnie tam możemy znaleźć odpowiedź. Ludzie zapominają, że indywidualizm i mocny charakter nie oznacza, że trzeba być dupkiem. Możemy tworzyć jedność, a to przecież wcale nie oznacza jednakowości...
Gdzie jest w tej układance pępek Grubsona? Zgodzisz się ze stwierdzeniem, że artysta musi być po trosze egocentrykiem?
W pewnych sytuacjach jest to nieuniknione. Wiele razy stawałem się pępkiem, zwłaszcza przy produkowaniu muzyki z innymi artystami. Praca w grupie wymaga cierpliwości i pokory. Czasami trzeba być kapitanem np. ze względu na doświadczenie, a czasami majtkiem bo ktoś inny je ma. Czasami stawiasz na swoim, jeżeli czujesz całym sobą, że „właśnie tak” to musi wyglądać i brzmieć. Może to intuicja? A może czasami ci się tylko wydaje, że ci się wydawało, a to inni mieli rację? Raz ją masz, raz jej nie masz, najważniejsze, żeby przyznawać się do błędu, co nie zawsze jest łatwe zwłaszcza podczas dużego stresu. Próbuję się otaczać ludźmi, od których mogę się uczyć. Taka wojna na pępki (śmiech).
Jaki jest Twój stosunek do nowych technologii? Myślisz, że scenariusze „Czarnego Lustra” (Black Mirror – seria, przyp.tłum.) mają prawo się ziścić?
Widziałem już 3 sezony i nie zdziwię się, jak niebawem ziści się conajmniej jeden z odcinków. Co gorsze, słyszałem, że niektóre patenty są już wdrażane w życie. Co do technologii – tak jak zawsze powtarzam moim dzieciom oraz Michałowi Malińskiemu z Sanepidu (śmiech) – wszystko z umiarem. Naprawdę! Nie można przecenić zdrowego rozsądku! Bo łatwo można stracić głowę, dosłownie i w przenośni.
Uważasz, że jako społeczeństwo utknęliśmy w mentalnej klatce?
Nie wrzucałbym wszystkich do jednego worka, ale wydaje mi się, że za dużo czasu spędzamy na forach, portalach społecznościowych. Chodzi o sposób myślenia o świecie. Anonimowy komentarz spędza ci sen z powiek? Ktoś się zabija z powodu hejtu w sieci? Szukamy aprobaty u idiotów, których w życiu nie spotkamy? Zdecydowanie za mało czasu poświęcamy komunikacji werbalnej. Powinniśmy więcej ze sobą rozmawiać face to face. Spędzając cały dzień z nosem w komórce mamy trudności z wyrażaniem siebie i swoich potrzeb. Poznałem wiele osób, które mają taki problem. Fakt jest taki, że mamy nieograniczony dostęp do informacji. Mamy miliony możliwości, a i tak nie chce nam się ruszyć głową „jajami do góry #leniwiec”. Pędzimy za karierą, pieniędzmi, statusem społecznym, a zapominamy o najważniejszych wartościach, które nas odróżniają od zwierząt.
Jak to się stało, że połączyłeś literaturę z muzyką? Mam na myśli nowelę Przemka Corso.
Miałem taką wizję od samego początku, żeby z „Gatunku L” zrobić trochę bardziej rozbudowany projekt. Chciałem uderzyć w jakąś inną dziedzinę sztuki, która uzupełniłaby, albo dodała do treści albumu i wtedy, słowo honoru, spojrzałem w kierunku mojego przyjaciela Przemka, który akurat stał u mnie w kuchni, bo przyjechał w odwiedziny... co zabawne, doskonale wiedział jak się głowię nad tym wszystkim, ale sam nigdy niczego nie zaproponował i powiedziałem nagle: „Przecież ty jesteś pisarzem!”. A on mówi: „Dziękuję, że w końcu zauważyłeś!” A ja na to: „Spróbujmy coś napisać w temacie „Gatunku L!” Nie obiecuję, że to się uda, ale spróbujmy, to może być szalone! Więc, przegadaliśmy temat, poprzerzucaliśmy się pomysłami, a następnego dnia – budzę się, a tu jest. Cały pierwszy rozdział! Jak!? Jakim cudem? Wtedy już miałem pewność.
„Gatunek L” to muzyczna odskocznia od Twojej raggaumuffinowej stylistyki. Skąd tyle funku i soulu na płycie?
To zależy czego słucham w danym momencie swojego życia. 10 lat temu słuchalem więcej reggae i raggamuffin i to one dawały mi kopa do działania, a teraz słucham więcej funku, soulu czy jazzu i to one właśnie najbardziej mnie interesują. To się cały czas przeplata. Taki był zamysł, żeby „Gatunek L” był w takiej stylistyce. Kolejny album pewnie będzie inny.
Kolejny album studyjny za Tobą. To dobry moment, żeby pójść na swoje. Jakie masz długofalowe plany co do Supa'High Music?
Chcemy razem z dj BRK, Jareckim i bandem Sanepid zrobić wspólną płytę. Nie Grubson i goście, ale jeden wspólny i spójny projekt. Udało nam się w końcu zamknąć razem w jednym domku na kilka dni, bez ciśnienia i nagle okazało się, że mamy z 12 pomysłów na piosenki. Jesteśmy nakręceni do tego stopnia, że nawet zaczęliśmy żartować, że zamkniemy się tam na kolejny tydzień i bum, płyta będzie gotowa. Oczywiście nie jest to takie proste, ale nie da się przecenić entuzjazmu. A co dalej z SupaHighMusic? Może wydamy jakiegoś młodego artystę? Czas pokaże.
Na ile Twoja muzyka może pomóc młodym w wartościowaniu świata?
Na tyle, na ile będą sami chcieli, żeby im pomogła. Sporo jest tam wskazówek i wniosków, które sam wyciągnąłem. Myślę, że muzyka może nakierować na „odpowiedź”. Pewne teksty powstają pod wpływem magicznego uniesienia, nie da się tego stanu opisać słowami, dlatego gdy słucham niektórych z nich (w trakcie powstawania albumu lub zaraz po wydaniu) dopiero do mnie dociera to co napisałem. Uświadamiam sobie pewne rzeczy. Oczywiście, łatwiej napisać o czymś, a trudniej wdrożyć to w życie. Wiem. Wszystko jednak zależy od naszej interpretacji i tego, jak bardzo jesteśmy otwarci na siebie samych i innych. Każdy popełnia błędy, ale czasami można się wielu rzeczy nauczyć, na przykład słuchając starszych kolegów, którzy byli w tym samym miejscu co wy, prawda?