
"Cały czas mamy fun z robienia muzyki"
Kamp!
| Marta Leoniuk
Na swój debiut płytowy Kamp! kazał czekać 1,5 roku. Wypuszczane co jakiś czas kawałki takie jak "Heats", czy "Cairo" tylko podsycały apetyty na długogrający krążek. Po jego premierze, która miała miejsce 23. listopada wiemy, że cierpliwość popłaca. Nieprzypadkowo nazwa zespołu w języku szwedzkim oznacza ?walczyć?. Chociaż ani nazwa ani gatunek nie kojarzą się z krajem pochodzenia, a sami muzycy Kamp! celują swoją muzyką w zagranicę, chciałoby się przekornie rzec: dobre i polskie!
Jesteście znowu w Poznaniu, jak cztery lata temu, gdy zaczynaliście i graliście pierwszy koncert. Co od tego czasu się zmieniło? Jesteście po wydaniu swojego pełnowymiarowego krążka, jak ewoluowaliście Wy i Wasza muzyka?
Michał Słodowy: Myślę, że dużo rzeczy się zmieniło, ale wiele też się nie zmieniło.
Radek Krzyżanowski: Gramy trochę inną muzykę niż na początku, chociaż jest to w dalszym ciągu muzyka elektroniczna. Na pewno zmieniło się to, że na nasze koncerty przychodzi więcej ludzi, gramy (tak nam się wydaje) lepiej niż na początku i co najważniejsze, zmieniło się to, że w końcu mamy płytę. A nie zmieniła się na pewno ciągła nasza potrzeba szukania nowych inspiracji, bodźców, nowej energii.
M.S.: Na pewno nasze podejście się nie zmieniło!
R.K.: Ciągle jesteśmy w sumie tymi samymi ludźmi.
Zawsze na 100 procent, zawsze całkowicie oddani muzyce, którą tworzycie?
M.S.: Zawsze na scenie na 100 %, a czasami jest tak, że poza sceną, organizacyjnie, na pewno nie na 100 %.
R.K.: Może nie tyle oddani, co cały czas mamy taki sam fun z robienia muzyki i grania jej na żywo. Jest to jakaś tam forma zabawy.
M.S.: Cały czas jest ogromna zabawa.
Na Waszą płytę czekaliśmy 1,5 roku, od momentu wypuszczenia Cairo…
M.S.: Tak, tak, Cairo to była zapowiedź, ale płytę zapowiadaliśmy też wcześniej.
…dużo się słyszało o tym, że chcecie sami od początku do końca wszystko ogarnąć, mieć pełną kontrolę nad płytą. Powiedzcie, tak z perspektywy czasu, opłacało się?
R.K.: Tak, na pewno się opłacało, choć mieliśmy chwile wątpliwości i chwile zwątpienia. Klasyczny proces wydawniczy, czyli płyta CD dostępna w sklepach, to było jednak coś, czego nigdy wcześniej nie robiliśmy. Ale podobnie było na początku, kiedy zdecydowaliśmy się, że robimy wszystko od A do Z własnym sumptem i tworzyliśmy nasz net label, później do niego stronę internetową i wpuszczaliśmy utwory do sieci, wtedy zaczęły pierwsze reakcje. Przez dwa lata byliśmy też sami sobie menagerami, kierowcami i właściwie wszystko robiliśmy sami i chyba od początku po prostu to była nasza droga.
Michał Słodowy: To na pewno też jest ten motyw, że jak już raz zaczniesz tak działać to później masz trudność z tym, żeby powierzyć te kompetencje innej osobie. W momencie kiedy pojawiła się osoba menagera to mieliśmy bardzo duży problem, takie poczucie, że nie kontrolujemy tego, coś w stylu: Jezu, co się stanie? Czy on to wszystko robi dobrze, czy wszystko będzie załatwione?
I też pewnie kwestie dogadania się?
M.S.: My się dogadujemy, bo to jest nasz dobry przyjaciel, więc o tyle dobraliśmy go, że jest to osoba zaufana ale jednak niesprawdzona w pewnych sytuacjach, a u nas potrzeba kontroli jest bardzo duża. I nawiązując jeszcze do pierwszego pytania, to się na pewno nie zmieniło, tak samo jak w kwestiach płyty i miksowania tej płyty. Były takie plany, że zrobi to osoba z zagranicy, której tak naprawdę nie znamy.
Ale wybraliście Bartka Szczęsnego.
M.S.: Dokładnie, wybraliśmy Szczęsnego, bo go znamy, bo mamy do niego zaufanie. Myślę, że to wynika też chyba z tej potrzeby kontroli.
Dzięki temu płyta nie straciła tego Waszego charakterystycznego brzmienia, udało się je zachować z racji tego, że ze Szczęsnym już współpracowaliście.
R.K.: Dokładnie, nawet wydaje mi się, że wszystko to, na czym nam zależało, udało nam się z pomocą Bartka uwypuklić. Bartek w pewnym sensie był naszym „narzędziem” w ręku, siedzieliśmy mu osiem dni na chacie i po prostu z nim wiele rzeczy konsultowaliśmy, natomiast mieliśmy określoną wizję jak to ma brzmieć, a Bartek to wcielał w życie.
M.S.: Ale z drugiej strony też miał dystans do tego materiału. Nie było tak, że był zakatowany tak jak my, nie słuchał tego materiału w kółko i w kółko żeby go dopracować pod względem kompozycyjnym. A już jeśli chodzi o brzmienie, my zabrnęliśmy ewidentnie w jakiś zaułek i chcieliśmy, żeby ktoś tego materiału posłuchał, ktoś kto się na tym zna, i powiedział: to jest źle, to jest źle, a to trzeba zmienić. I rzeczywiście jest kilka elementów na tej płycie, które bez niego by nie miały miejsca. Natomiast cały czas też parliśmy w swoją stronę. To było takie trochę przeciąganie liny między nami a Bartkiem, bo on mówił co da się zrobić technicznie, a my dobrze wiedzieliśmy, co chcemy osiągnąć i jaki to ostatecznie ma mieć kształt. Podczas współpracy cały czas próbowaliśmy znaleźć kompromis i chyba się udało.
Czas powstawania płyty był długi, wszystko robiliście sami od zera, dodatkowo mieliście nad sobą ogromną presję i czasu, i środowiska. Nie było czasami takiej pokusy, żeby wyciągnąć coś z szuflady i wrzucić na płytę?
R.K.: Nie, od początku było założenie, że płyta ma być płytą, a nie zbiorem utworów. Jeżeli grzebaliśmy w szufladzie to tej, która była wcześniej niepublikowana i jakieś tam pojedyncze pomysły z niej wykorzystywaliśmy. Kształt płyty zaczął już powstawać w 2010 po wydaniu Heats i Distance. Później wyszło Cairo i w dużej mierze te trzy utwory wyznaczyły takie „ramy” tej płyty. Kolejne utwory trochę rozszerzały tą formułę i ją cementowały. Okazało się, że mamy 11 utworów i wystarczy ułożyć je w odpowiedniej kolejności.
Dzięki temu ta płyta jest bardzo spójna, wyraźnie słychać dobrze zaznaczony początek, środek i koniec.
M.S.: I na tym najbardziej nam zależało, jeżeli to słychać, to bardzo nas to cieszy!
Od początku celujecie w zagranicę, lubicie i chcecie grać na poza Polską. Wasze podejście się nie zmienia mimo to, że przez wielu zostaliście okrzyknięci nadzieją polskiej sceny elektronicznej?
M.S: Ja bardzo lubię to określenie, że jesteśmy nadzieją. Tylko pytanie: na co my mamy być tą nadzieją? Bo nie zbawimy tej sceny, nie jesteśmy też reprezentacją Polski w piłce nożnej, żeby zbawiać cokolwiek. Od początku stawiamy na zagranicę i to jest nasz cel, który w nowym roku będziemy się starali zrealizować jak najmocniej. Koncerty zagraniczne i promocja za granicą to będzie nasz priorytet. W Polsce jesteśmy już mocno rozpoznawalni, a w innych krajach jakieś tam informacje pojawiają się na blogach co jakiś czas, nie ma takiej ciągłości, nie ma kontynuacji i chcemy to poprawić. Chcemy robić więcej remixów dla zagranicznych artystów, żeby tą markę utrzymywać.
R.K.: Może nie tyle utrzymywać, co tą markę tworzyć. Żeby po prostu to co osiągnęliśmy w Polsce przełożyć na Europę i no świat.
A jeżeli byście mieli wybrać jeden kraj pod względem odbiorców, w którym chcielibyście tworzyć, to który?
M.S.: MEKSYK! Ja ostatnio o tym myślałem i mamy bardzo dużo fanów z Meksyku. Ten kraj jest bardzo wyczulony na melodie i gdzieś tam ta nasza wrażliwość, nazwijmy „polska” wrażliwość z meksykańską się zazębiają. I to właśnie byłby ten wymarzony kraj pod względem wrażliwości muzycznej.
R.K.: Właśnie coś w tym jest, bo grają koncert na SXSW podeszły do nas dwie bliźniaczki z El Paso, to tuż przy granicy z Meksykiem, i stwierdziły, że Breaking a Ghost’s Heart to kawałek ich życia.
M.S.: Nie wierzyły, że udało im się zobaczyć nasz koncert. Nie sądziły, że uda im się nas kiedykolwiek zobaczyć . To było mega miłe.
Jesteście już po wszystkich koncertach promujących nowy krążek. Jak wrażenia? Jak fani reagowali na koncertowe wykonania utworów z płyty?
M.S.: Pierwszy raz zagraliśmy tak zwartą trasę, obejmującą 10 miast w 4 weekendy. Rozkręcaliśmy się z koncertu na koncert, nasza energia i luz rosły wraz ze swobodą wykonawczą po każdym kolejnym wieczorze. Niesamowite było dla nas to, jak ludzie reagują na świeże utwory z płyty, ale nie da się ukryć że najwięcej energii wykrzesywali z siebie na bisowych "Cairo", "Zen garden" i "Breaking a ghost's heart". Pod koniec występów wyglądaliśmy jakbyśmy właśnie wyszli z sauny, pod tym względem Katowic i Sopotu jeszcze długo nie zapomnimy ;)
R.K.: Jeszcze bardziej zaskakujące było to że udało się nam wyprzedać praktycznie wszystkie koncerty. Mamy nadzieję że kolejne występy, a tych w styczniu i lutym będzie sporo, będą co najmniej tak udane jak te jesienne. Póki co mamy krótką przerwę świąteczno-noworoczną, w sam raz żeby podładować baterie i posiedzieć chociaż przez chwilę nad nowym materiałem studyjnym.
Mam nadzieję, ze jeszcze będziemy mogli posłuchać trochę Was i Waszej muzyki zanim wyemigrujecie nam do Meksyku. Czekam więc na nowe single, remixy i bardzo dziękuję za rozmowę.
M.S.: My również dziękujemy!