
"Walczymy o naszą autonomię..."
Kamp!
|
Orneta – nowy album Kamp! z ładnym geograficznym tytułem – to płyta odważna. Nie jest w tak oczywisty sposób taneczna, jak to bywało wcześniej, ani w tak prosty sposób przebojowa, jak się grupie zdarzało. Ich noworomantyczny styl da się odnalezć w beznamiętnych, zdystansowanych partiach wokalnych do których dokladają melancholijne teksty o miłości, niespełnieniu i rozżaleniu. Na tle syntetycznych podkładów te nieco naiwne słowa odbiera się jako szczere i nieśmiałe.
Powiedzieliście kiedyś, że „kamp” pochodzi ze szwedzkiego i oznacza „walczyć”. O co teraz walczycie w kontekście nowego albumu?
Przede wszystkim w dalszym ciagu walczymy o naszą autonomię w tym wszystkim, co nazywamy rynkiem muzycznym. Kiedyś walczyliśmy o to, by w zacząć w nim funkcjonować na własnych zasadach. Dziś walczymy, by te zasady poniekąd egzekwować. Walczymy rownież sami ze sobą, balansując zawsze pomiędzy własna artystyczna wypowiedzią, a oczekiwaniami słuchaczy. Do tej pory pomimo ogromnego szacunku dla naszych odbiorców, udawało nam się stawiać na swoim. Orneta jest rownież tego dowodem.
„Zależy nam, żeby ta płyta nie utonęła w abstrakcji i anonimowości, bo opowiada o bardzo konkretnych doświadczeniach". Jakie to doświadczenia?
Ukazały się już publikacje, które wyczerpują ten temat. W skrócie, jest to płyta o nas, o naszej zespołowej relacji. Myśle, że mimo wszystko udało sie zachować w niej trochę uniwersalizmu i można Ornete odczytać rownież inaczej, ale wyjątkowo istnieje nasza oficjalna linia programowa i interpretacja tego albumu.
Czy w każdym mroku jest trochę światła?
W każdym świetle jest też trochę mroku.
Piszecie, że „Orneta” jest o „byciu młodym inaczej”. Co macie na myśli?
Działamy w Kamp! już kilka dobrych lat. Mamy wielkie szczescie, że ten zespół będąc pasją od samego początku, stał sie też naszym sposobem na życie. Ale jest ono inne, niż życie naszych równiesników, przyjaciół i znajomych. Zdajemy sobie z tego sprawę i cieżko nam czasami uwierzyć, jak mało zmieniliśmy sie na przestrzeni czasu, który zdominował Kamp! To świetne uczucie, ale nie chcemy, aby przeszło koło nas bezrefleksyjnie.
Okładka to kadr z filmu „Król Macius I” z 1957 roku. A dokładniej postać króla Bum-Druma, który obdarowuje Maciusia złotem i wieloma prezentami. Album ma dla Was być takim królem?
To sztampowa odpowiedz polskiego sportowca, ale dla nas ten album jest już zamknięty, jest już za nami. Oczywiście bedzie teraz żył długo własnym życiem, bedzie obecny na każdym koncercie w trasie, ale my chyba jesteśmy już myślami dalej i pewnie każdy z nas zastanawia sie jak bedzie brzmiała nasza muzyka w przyszłym roku. Prezenty jednak miłe widziane. Złoto rownież.
Ten krążek miał być odejściem od egzotyki, a może jest powrotem do korzeni? Nie da się zignorować egzystencjalnych wątków w Waszych piosenkach.
Nie umiem ocenić czy jest udanym odejściem od egzotyki. Cieżko ukryć raczej tropikalny nastrój "Zandata Mondata" czy "Half Nelson". Wydaje mi się jednak, że udało nam się zachować pewną wakacyjna beztroskę bez epatowania egzotycznym instrumentarium, bez nachalnosci gorącego lata. Przy czym chodziło nam też o beztroskę podszytą niepokojem, choćby kończących się wakacji. Orneta na pewno nie jest powrotem. Nie jest też klasycznym rozwinięciem, rozwojem wobec czegoś co już zagraliśmy. Widzę ją raczej jak kolejny zwrot akcji.
Album kończy się nagraniem „3 000 Days” od razu dopatruję się analogii z „20 000 Days” Nick’a Cave’a. To dobry trop? Lubicie podsumować to co za Wami?
Osobiście nie widziałem tego filmu, ani nie myślałem o nim szukając tytułu, ale tak - 3000 days to podsumowanie, ale też wyczekiwanie na to co będzie dalej. Z wielka celebrą i szampanem, nie zawsze slodkim.
W Ornecie odbyliście kiedyś dosyć poważną rozmowę na temat przyszłości Waszego zespołu, jak teraz wyglądała by ta rozmowa? Jakie są Wasze plany na przyszłość?
Byłaby chyba wiernym odbiciem tej pierwszej rozmowy. My cały czas planujemy, jak zdobyć władze nad światem, ale jest jeszcze zbyt wcześnie by zdradzać jak to zrobimy.
Nowy album to tylko potwierdzenie, że jesteście świadomi swej międzynarodowości, otwartości na trendy (wg. Wasztch wypowiedzi inspiruje was trap, hip-hop i techno), i że nie boicie się zejść z klubowej drogi.
My tak naprawdę nigdy nie byliśmy na stricte klubowej drodze. Nasze studyjne nagrania, pomimo tanecznej etykiety, nie zawsze sprawdzają się na parkietach. Każdy znajduje dla nich jakiś indywidualny kontekst. To, że mamy dość eklektyczne gusta muzyczne, jest świetną sprawą, jednocześnie potrzeba sporego wysiłku by utrzymać nasze inspiracje w pewnych ramach i nie pozwolić sobie na totalny chaos.
Ja pokochałam płytę za jej introwertyczny charakter.Mam przeczucie graniczące z pewnością, że każdy odnajdzie w niej coś dla siebie.
Dziękuję bardzo.