
Wszystko to, co wychodzi prosto z serca
The Karl’s Bands and The Mannequins
| Joanna Gruszczyńska
O koncercie na festiwalu, który się nie odbył, pigwóweczce, osiemnastoletnim lanosie i o tym, czy warto głośno grać, opowiada nam warszawski zespół The Karl’s Bands and The Mannequins.
Jesteście nowym zespołem, ale jeśli nazwałabym Was debiutantami, to byłoby to dość niefortunne.
Karol: Każdy z nas grał wcześniej w jakichś zespołach. Sam grałem z Weedpecker, a razem z Piotrkiem w Clockmaid. Zdecydowałem się jednak zrobić coś nowego, prosto z mojego serca, dzięki temu, że poznałem moją dziewczynę Karolinę. Często powtarzała mi, że mogę w lepszy sposób wykorzystać to, co robię, że nie muszę się tego wstydzić i powinienem pokazać to światu. Jej wsparcie dało mi siłę. Spytałem się wtedy Piotrka, czy chce ze mną grać. On następnie poznał mnie z Mateuszem, a później dołączył do nas Tyski, którego znaleźliśmy w Internecie.
Piotr: Z Karolem kumplujemy się od wielu lat. W Warszawie większość ludzi, która zajmuje się muzyką, się zna. Jeśli chcesz założyć tu zespół, to wszędzie znajdziesz muzyków. Jednak większość z nich jest zaangażowana w co najmniej jeden projekt, dlatego czasem trudno trafić na kogoś, kto ma czas, żeby dołączyć do kolejnego zespołu.
Jakie pomysły z poprzednich zespołów nie sprawdzają się w Karl’s Bands?
Mateusz: Z Psem Mazowieckim gram już dziesięć lat. Kiedy go zakładaliśmy, byliśmy zajarani sceną Seattle lat 90. i punk rockiem lat 70. W Drugs & Drive robimy podobne rzeczy, ale w innym składzie. Karl’s Band to zupełnie inne spojrzenie na muzykę. Z poprzednimi zespołami za bardzo skupialiśmy się na graniu starszych, dawno już ułożonych kompozycji, zamiast skupić się na nowych. Karol wychodzi poza ramy, jest kreatywną duszą i człowiek nigdy się przy nim nie nudzi. Piotrek jest dobry technicznie i jako basista ma dobry flow. Tyski z kolei ma świetnego wąsa, zajebiste solówki i oprócz tego, że jest z nami w zespole, uczy małe dzieci grać na gitarze. W Karl’s Bands podoba mi się delikatny vibe i to, że bardziej idziemy w stronę melodii niż krzyżowania riffów. Choć mój kumpel nazwał naszą muzykę “ziewami”. (śmiech)
Karol: Czasem jest delikatnie i melodycznie, ale przywalić też potrafimy.
Piotr: Każdy z nas słucha innej muzyki i dzięki temu udaje nam się połączyć bardziej klasyczne granie z eksperymentowaniem. Myślę, że każdemu z nas granie w Karl’s Bands daje dużo szczęścia, bo oprócz tego, że pokazujemy sobie nową muzykę, to możemy mieszać nasze inspiracje i czuć, że wiele naszych pomysłów się przenika.
Mateusz: Przykładowo, koleś z Tychów, znany jako Tyski z Tychów, lubi klasycznego rock’n’rolla. Typ na basie zajarany jest jazzem i funkiem, muzyką, którą szanuję, ale nie słucham jej na co dzień. Karol, tak jak ja, lubi różne rzeczy. Ostatnio doszedłem do wniosku, że - mimo moich grunge’owych korzeni - najczęściej wracam do Radiohead i PJ Harvey.
Przeczytałam o Was, że uwielbiacie muzykę z domieszką starych czasów. Zastanawiam się w takim razie, czy macie swoje ulubione momenty z historii muzyki?
Karol: Dla mnie najważniejsze będą lata 60. i 70. Najwięcej zaczerpnąłem z muzyki Beatlesów i Led Zeppelin. Teraz słucham też innych rzeczy, ale mam wrażenie, że wpływ tych dwóch zespołów można usłyszeć w mojej muzyce do dziś.
Piotr: To trudne pytanie. Na pewno interesuję się muzyką poważną XIX w., ale też surrealizmem XX w. Bliskie mi też są rewolucyjne lata 60. W muzyce szukam wolności, nieskrępowania i niezależności.
Mateusz: Tak jak powiedziałem już wcześniej, lubię lata 70. i 90., ale słucham też dużo polskiej muzyki lat 80. W Ameryce w tym czasie królował hard rock i glam rock. Za każdym razem, kiedy słucham tych gatunków, zastanawiam się, po co w ogóle ktoś gra taką muzykę. (śmiech)
Piotr: Przyznam się, że kiedyś byłem glamowcem. Miałem tapira i nosiłem skórzane spodnie, więc nie oceniaj. (śmiech)
Tyski: Mam swoje ukochane zespoły, ale nigdy nie interesowało mnie, jak zmieniały się one na przestrzeni lat. Chyba najbardziej lubię okres, w którym żyjemy teraz.
Karol: Czy Ty chcesz powiedzieć, że ten Twój wąsik to jest styl teraźniejszy?
(śmiech)
Wcześniej powiedzieliście, że żyjąc i grając w Warszawie, wciąż spotyka się muzyków. Co Was połączyło, że gracie akurat w tym składzie?
Karol: Nieoficjalnie czy oficjalnie? (śmiech) Połączyło nas to, że lubimy razem spędzać czas. Nie spotykamy się tylko na sali prób. Często po próbach chłopaki przychodzą do mnie na pigwóweczkę. Razem jeździmy też na wakacje. W zeszłym roku pojechaliśmy na wyjazd integracyjny w Bieszczady. Czasem jest gorzej, potrafimy się też pokłócić. Ale jaka to rodzina, która nigdy się nie kłóci?
Mateusz: Nieoficjalnie połączyła nas pigwóweczka i to, że uwielbiamy skręcać papieroski. (śmiech)
Karol: Kiedy poznaliśmy Tyskiego, miał okulary, krótkie włosy i nie palił. Teraz to zupełnie inny człowiek. Zmieniliśmy go w człowieka z buszu. Nawet nie wejdzie do sali, nie rozstawi gitary, a już pali.
Tyskie: Granie w zespole to samo zdrowie. (śmiech)
Czy oprócz wspomnianych już Bieszczad macie swoje ulubione miejsca w Polsce? Oglądając Wasze klipy, można odnieść wrażenie, że lubicie podróżować.
Karol: Lubię jeździć nad morze z Karoliną. Co roku jesteśmy w Chałupach, rozpalamy tam ognisko i śpimy w namiocie. Chałupy pojawiają się nawet w naszym klipie do utworu “A breeze from the sea”.
Piotr: Lubimy też Podlasie. W zeszłym roku byliśmy tam na festiwalu, który oficjalnie się nie odbył. Byliśmy jedynym zespołem, który na niego przyjechał. Przez trzy dni graliśmy na werandzie jednego z domków dla nielegalnych festiwalowiczów.
Do tej pory wypuściliście tylko kilka utworów. Jeden z nich to “Skurczowy ból”, do którego pojawił się również teledysk z wyraźnym przesłaniem. Czy możecie o nim opowiedzieć?
Karol: Kiedy razem z Karoliną pisaliśmy ten utwór i pracowaliśmy nad koncepcją klipu, myśleliśmy o tych wszystkich ludziach, którzy zachowują się, jakby Ziemia należała tylko do nich. Boli nas, kiedy widzimy konsumpcyjne społeczeństwo, pogoń za pieniądzem, wojny i polityków, którzy nie potrafią ze sobą rozmawiać i przeznaczają hajs na wojsko. To wszystko sprawia, że chcemy się w sobie schować, dlatego piosenka ma nazwę “Skurczowy ból”. Mam wrażenie, że żyłoby nam się lepiej, gdybyśmy zwolnili, żyli bardziej minimalistycznie i nie stawiali pracy zawsze na pierwszym miejscu. Czasami niewiele trzeba, żeby być szczęśliwym.
Piotr: Dodałbym jeszcze, że teledysk jest zbudowany na zasadzie kontrastu. Ujęcia z wojen, katastrof i fabryk są zestawione ze zdjęciami natury. Postęp techniczny przyniósł ze sobą zagrożenie ekologiczne i niebezpieczeństwo kolejnych wojen. Chcieliśmy zwrócić uwagę na to, że im bardziej stajemy się nadludzcy, tym bardziej stajemy się nieludzcy.
“Debata” to kolejny utwór, w którym zabieracie głos w ważnej dla Was sprawie.
Piotr: Utwór “Debata” akurat pokrył się ze strajkiem wolnych mediów. “Chcecie zasłonić nasze oczy kalejdoskopowymi wieściami ze świata”, śpiewa Karol. Niestety, czasem czujemy się jak w świecie z książek Orwella. Jesteśmy atakowani przez informacje, które trudno zweryfikować, nie wiemy, w co wierzyć i komu ufać. Mamy wrażenie, że większość informacji, która do nas dociera, jest albo po prostu nieprawdziwa, albo szczątkowa i przekłamana. Najważniejsze to trzymać blisko siebie ludzi, którym można zaufać.
Karol: Kiedy się z czymś nie zgadzam albo kiedy coś mnie wkurza lub rani, biorę gitarę do ręki i robię piosenkę. Wtedy czuję, że uchodzi ze mnie negatywna energia. Muzyka pomaga mi się wyłączyć i przejść w stan medytacji.
Granie działa na Was oczyszczająco, ale podejrzewam, że zajmowanie się muzyką czasem ma też swoją ciemną stronę. Czy jako muzycy musicie też mierzyć się z przeszkodami?
Tyskie: Na muzyce trudno jest zarabiać hajs. Nagranie płyty czy klipu to duży wydatek.
Mateusz: Żeby mieć na sprzęt, musimy chodzić do pracy i grać koncerty. Potem często okazuje się, że brakuje nam czasu na samorozwój.
Piotr: Ja się nie zgodzę. Jeśli kochasz coś robić, zawsze znajdziesz na to chociaż pół godziny czy godzinę. Może pójdziesz wtedy pół godziny później spać, ale przynajmniej z poczuciem, że zrobiłeś coś dla siebie.
Karol: Wiele osób rezygnuje - rzuca granie i idzie do pracy. Jako muzyk musisz być wytrwały, ale musisz też mieć świadomość, że może nigdy nie wyjdziesz z garażu. Chociaż dla mnie to nie byłoby najgorsze, bo po prostu kocham grać. Bycie muzykiem to nie tylko granie, ale też targanie gratów i tłoczenie się w samochodzie ze sprzętem i bagażami.
Co dla Was byłoby sukcesem?
Karol: Chcielibyśmy nagrać płytę, z której będziemy zadowoleni, która spodoba się ludziom i może zainteresuje kogoś na tyle, że nam zaufa i wyśle w trasę koncertową za granicę.
Piotr: Ja bym chciał, żeby ludzie wracając do domu po ciężkim dniu pracy, włączali naszą płytę. I żeby chodzili na nasze koncerty, na których mogliby się wyżyć albo zrelaksować. Uważam, że satysfakcja muzyków przekłada się na satysfakcję publiczności. Jeśli jesteśmy pewni, że to, co gramy, jest dobre, nasi odbiorcy też to poczują.
Mateusz: Sukcesem byłoby to, gdybyśmy wychodzili na zero. Często w kwestiach organizacji koncertów idziemy na kompromisy i nic na nich nie zarabiamy. Ale trzeba pamiętać, że nawet jeśli zwraca się nam hajs za dojazd, to eksploatujemy nasze auta i sprzęt, więc i tak musimy dokładać do interesu z własnej kieszeni. Przypomina mi się teraz anegdotka z mojej trasy… (śmiech)
Co się tam działo?
Mateusz: Kilka lat temu byłem w trasie w Wielkiej Brytanii z zespołem grunge’owym We Hate Roses. Jechaliśmy przez dwadzieścia godzin ściśnięci w małym hatchbacku ze sprzętem, naszymi bagażami i 500 koszulkami. Innym razem jechaliśmy moim osiemnastoletnim lanosem na koncert do Krakowa. W drodze uderzyliśmy w tira. Zbiły nam się dwa reflektory i trochę zgięła się maska. Wszyscy chcieli odwołać koncert i wracać do domu, ale - mimo wszystko - udało nam się go zagrać. Pamiętam też, że w drodze na inny koncert mieliśmy kolejny wypadek. Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, czekała tam na nas następna niespodzianka. Oprócz nagłośnieniowca na sali nie było nikogo, graliśmy tylko dla niego. Morał z tego taki, że - tak jak wcześniej mówił Karol - trzeba być wytrwałym.
Czy są jeszcze jakieś koncerty, które szczególnie zapadły Wam w pamięć?
Piotr: Grałem kiedyś w szkole katolickiej dla dziewcząt z zespołem Dirty Ground. Próby mieliśmy za mroczną kotarką. Kiedy została odsłonięta i mieliśmy już zacząć koncert, okazało się, że na sali siedziały tylko dwie starsze panie. Reszta stała przed szkołą i to stamtąd chciała nas słuchać, bo na próbie graliśmy za głośno.
Karol: Ja nie będę opowiadał o moich przygodach na trasach, bo nie wypada. (śmiech) Ale mogę powiedzieć o tym, że grałem kiedyś z Piotrem na konkursie beatlesowskim. Krótko przed naszym występem poszliśmy jeszcze do sklepu po pigwóweczkę. Spóźniliśmy się na nasz koncert i zagraliśmy zamiast głównej gwiazdy, na samym końcu wydarzenia.
Na koniec chciałabym zapytać o Waszą nazwę. Jest bardzo długa i dziwna. Miałam też mały problem, żeby ją zapamiętać. (śmiech)
Piotr: Na początku mieliśmy grać jako osobny zespół The Mannequins za plecami Karola, który występowałby jako Karl’s Bands, bo to jego ksywa. W sali nie było jednak miejsca na dwa zespoły, dlatego postanowiliśmy połączyć siły i nasze nazwy. Dodam jeszcze, że jestem fanem długich i dziwnych nazw. Mój funkowy zespół nazywa się Sugar's Right Hand Funky Club.
Karol: Jeśli chłopaki ode mnie odejdą, to będą grać jako The Mannequins, a ja zostanę wtedy Karl’s Bands.
Tyskie: Jest też koncepcja, że nagramy osobno dwie płyty, które puszczane razem będą tworzyć trzecią płytę.
Dziękuję za rozmowę!