
Złoty Chłopak
Krzysztof Zalewski
|
Artysta, którego na scenie można zobaczyć nie od dziś. Po wydaniu ,,Złota”, trzeciej w karierze płyty, został ambasadorem festiwalu w Jarocinie. Z Krzysztofem Zalewskim, jednym z najbardziej obiecujących polskich twórców, rozmawiamy przy okazji ostatniego etapu Jarocińskich Rytmów Młodych.
Na ilu instrumentach grasz?
Na kilku, bębnach i klawiszach, na gitarze i instrumentach perkusyjnych, typu ksylofon i wibrafon. Zacząłem się uczyć gry na klarnecie, ale że mam słabe jedynki, to nie zostanę zawodowym klarnecistą. Na płycie wprawdzie zagrałem pojedyncze, proste nuty oraz solo w piosence “Jak dobrze” , które brzmi trochę jak kot wrzucony do sokowirówki.
Jesteś głosem 30-latków czy może obywatelem, który chce wykrzyczeć, co nie podoba mu się w kraju?
Po prostu sobie żyję i reaguję na to, co się dzieje. Moim orężem jest muzyka, więc w ten sposób mogę wykrzyczeć frustrację lub niezgodę na konkretne sytuacje. To dobre, terapeutyczne narzędzie. Dzięki muzyce mogę wyrazić swoje myśli, ale też coś, co odczuwają inni – mogę być ich głosem. To bonus związany z zawodem jaki uprawiam. Co sądzisz o polskiej scenie muzycznej?
Zawsze kręciły mnie zagraniczne zespoły, ale to nie jest jakiś snobizm. Mam duże braki w wiedzy o muzyce polskiej. Jako dorosły człowiek to nadrabiam i zaskakuje się ile było znakomitych zespołów. Zacząłem wnikliwiej studiować twórczość Maanamu, Republiki czy Lecha Janerki. W dużej mierze nieodkryty jest jeszcze przeze mnie Czesław Niemen i jazzowe utwory z lat 60. Jest mnóstwo muzyki, której do tej pory nie przerobiłem. Odczuwam radość, że mogę ją odkrywać.
Muniek Staszczyk powiedział w jednym z wywiadów, że jest załamany jeśli chodzi o polską muzykę, ponieważ młodzi artyści nie potrafią i nie chcą pisać tekstów po polsku.
Bo to prawda – łatwiej jest pewnie pisać po angielsku. Trzeba mu to przyznać, że zawsze pisał świetnie, ale jest paru młodych, co piszą, Michał Wiraszko na przykład pisze dobre teksty. Jacek „Budyń” Szmykiewicz, choć nie jest już najmłodszy, ale pisze świetnie. Myślę, że moje teksty nie są głupie. Bolesny pozostaje fakt, że wiele zespołów śpiewa po angielsku jakieś bzdury, bo liczą na to, że naród nie zrozumie. Szkoda, że zniknął etat tekściarza. W latach 80. było mnóstwo znakomitych tekstów, Perfektu czy Lady Pank. Dla tych zespołów byli zatrudniani ludzie, którzy dla nich tworzyli bardzo dobre piosenki. Teraz panuje trend, że każdy chciałby mieć ZAiKS z tekstów. Układa słowa albo wrzuca w program, który losowo tworzy wersy piosenki. Ale nie ma co narzekać, bo jest sporo dobrych zespołów w Polsce, które udowadniają, że potrafią tworzyć. Muszę Muńkowi sprezentować parę płyt Much i Pogodno albo mój ostatni krążek.
Współpracowałeś z wieloma artystami. Który z nich dał ci najwięcej?
W wielu zespołach uczyłem się różnych rzeczy. Gdy grałem u Nosowskiej, podszkoliłem się z gry na wibrafonie. Miałem też duże szczęście, że Tomek Duda, wirtuoz saksofonu i klarnetu, który jest też mistrzem harmonii, stał koło mnie i podrzucał mi różne sugestie, jak ograć niektóre dźwięki. W ten sposób otwierał mi różne półki w głowie, ponieważ dużo improwizowaliśmy. Grając z Muchami czy z Japoto miałem okazję pracować z Damianem Pielką, który jest tyranem dokładności. Dużo mi to dało w kontekście korzystania z efektów gitarowych – jak ustawiać brzmienia, jak pilnować tego, by barwy były powtarzalne. Grając z Hey po paru latach zacząłem wbijać się w wokal Kaśki intuicyjnie. Potrafiłem naśladować jej barwę głosu, więc wokalnie to mi dużo dało. U Brodki też się rozwijam. Mam cyrkowe zadania, ponieważ jedną ręką gram na przykład na klawiszach, drugą na ksylofonie. Albo jedną na klawiszach lub gitarze, drugą na bębnach dodatkowych i jeszcze śpiewam. Dzięki tej kolaboracji rozwinąłem koordynację ruchową. Dało mi to też obycie sceniczne, więc każdemu z zespołów, w których grałem, jestem wdzięczny.
Który z twoich teledysków jest twoim ulubionym?
Na pewno „Miłość Miłość”. Zazwyczaj tak się dzieje, że zostaje napisany scenariusz, spotykamy się i rozmawiamy, a potem zamysł udaje się zrealizować najwyżej w połowie. W przypadku tego teledysku końcowy efekt przerósł nasze oczekiwania. Pomysł, żeby do naszego klipu zaczerpnąć z happeningu Mariny Abramovic był trafiony. Ani Natalia Przybysz, która występuje w klipie, ani ja nie jesteśmy aktorami, na naszych twarzach widać prawdziwe, niekłamane emocje. Wystarczyło, że patrzyliśmy się na siebie przez te parę godzin, unieruchomieni deskami i filiżankami. Zaczęły się pojawiać emocje zupełnie niespodziewane. Do tego Piotr Onopa to świetnie nakręcił. To zdecydowanie mój ulubiony teledysk. Niedługo pojawi się kolejny klip, tym razem do piosenki „Polsko”. Może to być niezłe zaskoczenie…
Kiedy usłyszałeś o twórczości Czesława Niemena?
„Sen o Warszawie”, „Dziwny jest ten świat”, czy „Pod papugami” poznałem w dzieciństwie. W Programie Trzecim Polskiego Radia często puszczany był Niemen, więc byłem w miarę obeznany. Moja przyszywana babunia była fanką Niemena i jako pierwsza miała odtwarzacz płyt CD. Posiadała cały zestaw Lutosławskiego oraz dwie płyty z muzyką rozrywkową; Crisa Rea, „Road to Hell” i „Człowiek jam niewdzięczny” Czesława Niemena. Miałem wtedy może z 8 lat. Lutosławski nie bardzo mi “wchodził”. więc słuchałem naprzemiennie Chrisa Rea i Niemena.
Kiedy po raz pierwszy byłeś na festiwalu w Jarocinie?
Pojawiłem się na festiwalu dwukrotnie. Po raz pierwszy zagrałem koncert z HEYem w 2010 roku, następnie w 3 lata później z zespołem Muchy.
Za co cenisz Jarocin Festiwal, którego jesteś ambasadorem?
Cenię twórców festiwalu za to, że pragną te markę odświeżyć. Jarocin Festiwal to w głowach wielu Polaków marka, która otwiera jakieś klapki, to nie jest tworzenie festiwalu od początku. Mają odwagę, by odnowić tę imprezę i przenieść ją w inne rejony, żeby nie kojarzyła się wyłącznie ze świętem punk rocka. Oczywiście, nie odcinamy się od tego, bo będzie dużo hałaśliwej muzyki, szczerej i niekoniunkturalnej. Natomiast szukamy szerzej. Jest wiele różnych scen, sporo artystów z różnych działek muzycznych. Próbujemy również organizować happeningi w środku miasta, przedstawienia teatralne. Może być ciekawie, cieszę się, że to wydarzenie się rozwija.
W czasie festiwalu wystąpisz dwukrotnie – najpierw ze swoim solowym repertuarem, później zaprezentujesz twórczość Czesława Niemena w nowej odsłonie.
Bardzo się cieszę na koncert poświęcony twórczości Niemena. Mamy fantastyczny skład, „dream team”, w chórkach będą siostry Przybysz. Myślę, że Tina Turner mogłaby mi pozazdrościć takich chórków. Mówię to bez cienia wątpliwości. Są to wybitne wokalistki. Jurek Zagórski aranżuje muzykę Czesława Niemena ze mną. Sądzę, że to będzie ciekawy koncert, zagramy trochę szlagierów, ale również mniej znane utwory artysty, w przystępnych dla słuchaczy wersjach. Nie chcemy zapędzać się w wycieczki, poszukiwania, popisy instrumentalne, tylko wyciągnąć to, co jest najpiękniejsze – melodie i teksty.
Czego szukasz u zespołów, które biorą udział w konkursie?
Wzruszeń. Nie interesuje mnie, czy ktoś gra bądź śpiewa świetnie, czy słabo. Interesuje mnie, czy w jakikolwiek sposób mnie to rusza.
fot. Yulka Wilam / Kayax