
Kosmos, motylki i Lynch
Kurkiewicz
| Joanna Gruszczyńska
O życiu w Danii, wyprawie w kosmos, memach, Davidzie Lynchu i poszukiwaniach własnego miejsca opowiada nam Kurkiewicz.
Od kilku lat mieszkasz w Danii, ale muzycznie związany jesteś z Polską, bo to tu koncertujesz i wydajesz. Nigdy nie korciło Cię, żeby zinfiltrować duńską scenę muzyczną?
Raczej nie, a powód jest bardzo prosty - lepiej mówię po polsku niż po duńsku. (śmiech) Pierwszą kasetę wydałem w Enjoy Life i dzięki temu poznałem część środowiska muzycznego, co spowodowało, że kolejne rzeczy również wydaję w Warszawie. W Polsce łatwiej jest mi się poruszać na płaszczyźnie międzyludzkiej, lepiej się czytamy z nowo poznanymi ludźmi. Zaczynam zastanawiać się nad koncertowaniem w Danii. Może nawet byłoby to w jakiś sposób egzotyczne? Molchat Doma śpiewają po białorusku, a Maneskin po włosku, więc angielski chyba nie jest wymagany do „międzynarodowej kariery”.
W Danii za to pracuję nad projektami audiowizualnymi. Ostatnio stworzyłem dla mojej gminy instalację, która będzie wizualno-dźwiękową pocztówką miejsca, w którym mieszkam. Zbierałem nagrania terenowe, które dostroiłem w jeden akord. Do tego dźwięku powstały cztery filmy. Efekty mojej pracy będzie można zobaczyć i usłyszeć w przyszłym roku.
A czy interesujesz się w ogóle duńskim niezalem?
Szczerze mówiąc, taka muzyka raczej do mnie nie dociera. Żyję tu trochę w międzynarodowej bańce, a większość moich duńskich znajomych nie ma zajawki na odkrywanie undergroundu. W Polsce też przecież relatywnie niewiele osób interesuje się tym, co dzieje się na scenie niezależnej. Podobnie jest w Danii.
Czy odległość nie przeszkadza Ci w tym, żeby czuć się częścią polskiej sceny muzycznej?
W zeszłym roku skończyłem tu studia i zacząłem regularnie przyjeżdżać do Polski. Wtedy zauważyłem, co tracę. Zdałem sobie sprawę, że nie miałem szansy, żeby się z kimś tak naprawdę zaziomkować. Bardzo niedawno, po półrocznej korespondencji przez FB, w końcu spotkałem się twarzą w twarz z ekipą z warszawskiego labelu BAS. Zbiliśmy piątkę, zjedliśmy pizzkę i praktycznie podczas jednego spotkania ustaliliśmy wszystkie szczegóły wydawnictwa. Takiego kontaktu z ludźmi z artystyczną zajawą brakuje mi na co dzień najbardziej.
Czy możesz coś więcej opowiedzieć o materiale, który wydajesz w BASie?
Kaseta wychodzi 1 lipca. Używając marketingowego bełkotu, przygotujcie się na transgresje i przenikanie się struktur. Będzie dużo syntezatorów, ambientowych padów, nagrań terenowych i elektroakustycznych form. Planujemy 50 sztuk kaset, które będą pięknie wydane. Chyba z dwa miesiące wybieraliśmy papier pod cyjanotypie. Okładkę zaprojektowała Maya Kot, a typografię Zuzanna Rogala. Planuję również pokazać ten materiał na żywo, terminy podam na ostatnią chwilę.
Gdzieś przeczytałam, że w kontekście swojej muzyki mówisz o ciągłych poszukiwaniach własnego miejsca czy własnej szuflady. Czy może już znalazłeś tę szufladę?
Jacek Walkiewicz powiedział kiedyś, że stabilizacją motylka jest szpilka. Dla mnie elementem zabawy w sztukę jest szukanie. Czy jakbym znalazł szufladę, to byłbym spełnionym człowiekiem? Wątpię. Obawiam się, że szuflada mogłaby okazać się gwoździem do trumny. Z drugiej strony - i teraz sam sobie zaprzeczę - fajnie jest być znanym z bycia specjalistą w jakiejś dziedzinie. Na przykład, kiedy słyszymy “Ciechowski”, myślimy “pokręcone melodie i dwuznaczne teksty”, Rojek to bomba wrażliwości i zagubienia w indie popowej formie, a Kabanos to kiczowaty i tani student-core. Taka muzyka zawsze znajdzie miejsce do rezonowania, jak i fanów, którzy będą wiedzieć, czego się spodziewać.
Audiowizualne instalacje, eksperymenty w BASie, “The Very Moon”, serial “Wyprawa w kosmos”. Ostatnio otworzyłeś wiele szufladek.
Kiedy mam na głowie dużo rzeczy, to się nie nudzę i mniej stresuję. Jeśli któraś z nich mi nie wyjdzie, to skupiam się na pozostałych i nie rozpamiętuję porażki. Dzięki temu mogę sobie również pozwolić na większe ryzyko. Wojciech Bąkowski zapytany kiedyś o interdyscyplinarność, odpowiedział, że dawniej większość artystów sprawnie poruszała się między formami i normą było zajmowanie się jednocześnie sztukami, np. wizualnymi i literackimi. Mam teraz otwartych pięć-sześć projektów, nad którymi pracuję równolegle. Ich efekty będą dostępne w przeciągu dwóch lat.
Oglądając “Wyprawę w kosmos”, pomyślałam, że była to próba zrobienia virala.
Z tyłu głowy zawsze jest myśl o viralu. W momentach zwiększonego ego myślałem: “O boże, żeby tylko serial nie przyćmił płyty”. Jednak ani płyta, ani film niczego nie przyćmiły. (śmiech)
Czy możesz opowiedzieć, skąd wziął się pomysł na ten miniserial?
Serial powstał pod wpływem mojej zajawki na medytację transcendentalną i Davida Lyncha. Po obejrzeniu kilku jego seminariów, zobaczyłem “Diunę” w jego reżyserii, którą odczytałem jako wariację na temat medytacji. Wtedy z moją partnerką postanowiliśmy pociągnąć temat dalej i zrobić coś o kosmosie. Bardzo abstrakcyjna forma “Wyprawy w kosmos” była w zamierzeniu sztuką dla sztuki, często meandrującą metazabawą.
Wróćmy może do Twojego materiału, który wydajesz jako Kurkiewicz. Ostatni Twój singiel to “Sarimma”. Pojawił się w Walentynki i nie jest to pierwszy utwór, który wypuszczasz w święto zakochanych. Niezły z Ciebie romantyk. (śmiech)
Przez przypadek zrobiła się taka tradycja i bardzo ją lubię. To prawda, jestem romantykiem. Przypomnę, że o mojej poprzedniej płycie mówiłem: “romantyczne melodie o śmierci”. Myślę, że na momenty głębokiej wrażliwości pozwala mi mój związek. Poczucie bezpieczeństwa, które w nim odnajduję, sprawia, że nie muszę nikogo udawać, a do tego mogę więcej ryzykować, wiedząc, że gdzieś tam zawsze jest stały ląd.
Jednym z utworów, które wyszły w Walentynki, jest “LUNA” z udziałem Kachy Kowalczyk z Coals. Piosenka pochodzi z płyty “The Very Moon”. Co było dla ciebie punktem wyjścia do stworzenia tego albumu? Ja pomyślałam o nostalgii.
W pewien sposób towarzyszyła mi nostalgia, ale nie tęsknię do czasów, których nie pamiętam, czyli do lat 80. Lubię nową falę i widzę w niej to, co jest dla mnie w muzyce najważniejsze, czyli kreatywność rozumianą jako tworzenie czegoś nowego. Wiem, że wielu ludzi widzi w mojej twórczości coś na kształt 80’s revival, ale ja się z tym nie zgodzę. Teraz bardziej interesuje mnie fala brytyjska i jakby post-post-punk pokroju Fontaines D.C. czy Dry Cleaning. Jeśli Joy Division to był post-punk, to muzykę robioną 40 lat później zabawnie również nazywać post-punkiem.
Wydaje mi się, że muzyka Kurkiewicza stymuluje wyobraźnię słuchaczy i słuchaczek, przenosząc ich w różne miejsca. Teraz odbiję piłeczkę, co wpływa na Twoją wyobraźnię?
Niedawno jakaś osoba na Instagramie napisała do mnie, że moja najnowsza muzyka jest bardzo hipnagogiczna. Zaskoczyło mnie to, bo dawno nie używałem tego określenia. Co prawda „Z Całej EPy” było oficjalnie popem hipnagogicznym, ale wydając nowy materiał w BASie, miałem inne punkty odniesienia. Jego wiadomość uświadomiła mi, że ten pierwiastek związany z tym, co pomiędzy jawą a snem, wciąż, często ukradkiem, wnika do mojej muzyki.
Wracając do Twojego pytania o wyobraźnię. Lynch mówi, że żeby coś złowić, trzeba zarzucić wędkę; trzeba dać okazję wyobraźni, żeby mogła coś złapać. Kiedy czuję, że coś buduje się w mojej głowie, biorę dyktafon i zapisuję moje pomysły. Teraz zabrzmię pewnie jak gimnazjalista, który zaczyna interesować się sztuką, ale według Picassa wyobraźnia pochodzi z pracy, a rutyna jej sprzyja. Czasem dłubię po trzy-cztery dni i nic mi nie wychodzi. Czuję się wtedy fatalnie, ale wiem też, że w końcu przyjdzie ten moment, kiedy blokady twórcze puszczą.
Wspomniałeś o Instagramie. Twoje konto zdominowane jest przez memy. (śmiech) Ile czasu dziennie spędzasz na Instagramie?
Memy to moja pasja i algorytm Instagrama o tym wie. (śmiech) Nie muszę ich szukać, to one przychodzą do mnie same. Czuję się czasem jak kurator memiarstwa. Poza tym lubię komedię jako formę ekspresji. Z dobrą komedią jest tak jak z tańcem - musi mieć kierunek, rytm i miejsce na improwizację. Odpowiadając na Twoje pytanie, dziennie spędzam na Insta ok. 20 min., dla sportu, żeby nie wypaść z formy.
Nie bez powodu nazywają Cię instagramowym influencerem. (śmiech)
Tak lata temu nazwała mnie Natalia z kanału “Kawa i awangarda” i to chyba ona znalazła dla mnie instagramową niszę pomiędzy paszką a Lewandowskim.
Czy świadomie korzystasz z Insta jako narzędzia marketingowego?
Marketing mnie raczej nie interesuje i wydaje mi się, że słabo mi wychodzi. Zgodzę się jednak z tym, że memy napędzają ruch na moim koncie. Ludzie przeglądają moje stories, bo wiedzą, że znajdą tam memy. Pomiędzy nimi czasem wrzucę odnośnik do mojego Spotify, więc znajdziesz tam też autoreklamę.
O swoich planach już trochę opowiedziałeś wcześniej, więc na koniec poproszę Cię o jakąś wiadomość dla fanów i fanek.
Jako Kurkiewicz pracuję nad nowym materiałem, z którego singiel planuję wydać jesienią. Część tej muzy będzie można premierowo usłyszeć nad Rusałką. Będzie bardziej punkowo, melodycznie i romantyczno-nostalgicznie. Zagramy też parę utworów z “The Very Moon”.