
"Nie musimy grać oberka, żeby odwoływać się do tradycji"
Makiwara
| Joanna Gruszczyńska
O podróżowaniu, Zamojszczyźnie i łzach ulicy, opowiada nam warszawski zespół Makiwara, grający muzykę łączącą wpływy world music i etno.
Na festiwalu Bieszczadoza, na którym graliście w zeszłym roku, okrzyknięto Was supergrupą, czyli zespołem łączącym muzyków znanych z wielu innych formacji. Czy możecie opowiedzieć o środowiskach muzycznych, z których się wywodzicie?
Phao: W młodości grałem muzykę metalcorową, ale z biegiem czasu zacząłem się od niej oddalać w stronę dubu i elektroniki. Oprócz Makiwary działam w składzie Jah Love Soundsystem, którego jestem wokalistą.
Pat: Pochodzę spod Zamościa. Kiedy miałem naście lat, wszyscy moi znajomi chcieli zakładać metalowe zespoły, a ja słuchałem wtedy Pink Floyd i Red Hot Chili Peppers. Nie miałem z kim grać, bo brutalna i ciężka muzyka w ogóle mnie nie interesowała. Potem wyjechałem do Oslo i grałem tam na ulicy. To doświadczenie dało mi dużo do myślenia. Cieszę się, że udało mi się w końcu poznać ludzi, którzy teraz tworzą Makiwarę, bo dzięki nim mam szansę realizować te wszystkie pomysły, które gnieździły się w mojej głowie przez ostatnie kilka lat.
Janek: Zaczynałem mocno, bo od hard rocka i punku. W nastoletnich latach mieszkałem w Pradze i tam założyłem swój pierwszy zespół. Później zacząłem słuchać więcej bluesa, starego rocka, jazzu, elektroniki i drum’n’bassu. Gdy poznałem Pata i zaczęliśmy razem grać, te wszystkie fascynacje zaczęły się przeplatać.
Pat: Janek i Cyryl grają też z Ignu. Chłopaki potrafią nieźle dokopać. Zrobili na mnie duże wrażenie. Kiedy poznałem się z Jankiem, długo powtarzał, że musimy założyć zespół.
Laura: Z wykształcenia jestem skrzypaczką. Różne zawiłości spowodowały, że na kilka lat odsunęłam się od akademickiego środowiska, ale żeby zupełnie nie wypaść z gry, dołączyłam do zespołu folk metalowego (śmiech). Trzy lata temu zaczęłam na nowo szukać swojej drogi. Współpracowałam przy różnych psytrance’owych sytuacjach, grając na licznych festiwalach. Teraz mocno kieruję się w stronę jazzu.
Łukasz: Dużo grałem na ulicy, głównie rocka i jazz rocka. Zaczynałem od perkusji, później zrobiłem sobie od niej przerwę i przerzuciłem się na saksofon, a teraz znowu do niej powracam. W muzyce lubię szukać nowych połączeń harmonicznych.
Cyryl: Muzyczne środowisko Warszawy to sami znajomi. Spotykamy się przy różnych okazjach, chodzimy na swoje koncerty, razem imprezujemy. Makiwara musiała powstać! Ten skład zawiązał się w czasie pierwszego rzutu epidemii, kiedy nikt z nas nie narzekał na nadmiar pracy - to była okazja do tworzenia się ciekawych składów i mieszania różnych osobowości. Ignu, gdzie gram, to bardzo “intensywna” muzyka. Makiwara to pole do złapania zupełnie innego oddechu.
Czy wszystkich Was łączy to, że dużo graliście na ulicy?
Phao: Zdecydowanie tak. Śmiejemy się, że nasze korzenie są performansowe. Grając na ulicy, udało nam się wycisnąć niejedną łzę z oczu przypadkowych przechodniów.
Pat: Pamiętam, jak na ulicy w Oslo zagrałem piosenkę z “Epoki lodowcowej” i 30-letni facet się rozpłakał. Okazało się, że była to pierwsza piosenka, którą miał na swoim pierwszym komputerze (śmiech).
Laura: W zeszłe lato podczas podróży z Jankiem dużo graliśmy na streecie. W takich momentach jak tamte zapominam, że chodziłam do szkoły muzycznej, i grając, mogę sobie pozwolić na wszystko.
Makiwara to nasze prywatne biuro podróży.
Mówicie o tym, że bardzo dużo podróżujecie. W jaki sposób podróże wpływają na Waszą wrażliwość muzyczną?
Phao: To temat rzeka (śmiech).
Laura: Łatwiej to zagrać, niż o tym opowiedzieć.
Phao: Doświadczenia, które zbieramy po drodze, są czymś tak efemerycznym, że trudno mi o nich opowiedzieć. Jestem jednak pewien, że wpływają na to, kim jesteśmy i jaką muzykę tworzymy. Nieważne, czy po podróży chwycimy za szczoteczkę do zębów czy instrument, nasze palce ułożą się inaczej.
Janek: Podróże sprawiają, że nie da się myśleć o kłopotach, które często okazują się po prostu iluzją. Siedząc w jednym miejscu, szczególnie w dużym mieście, łatwo wpaść w pułapkę - sytuację, w której mała rzecz urasta do rangi problemu. Podróże to wolność, życie w drodze i wiatr we włosach. Dzięki tym wszystkim spotkaniom, nieoczekiwanym przygodom i ludziom czuję, że moje życie jest pełne, że właśnie na tym polega. To nieskończony tunel zajebistości i nie wyobrażam sobie siedzieć całe życie w jednym miejscu.
Laura: Gdy budzisz się rano w nowym miejscu i musisz sobie ogarnąć, gdzie się umyć i co robić dalej, stymulujesz swój mózg do pracy. Dużo z Jankiem podróżujemy, śpimy w samochodzie i traktujemy go jak nasz dom. Pamiętam ten moment, kiedy zdaliśmy sobie sprawę, że pięć litrów wody wystarczy, żeby się umyć, albo kiedy kąpaliśmy się pod mostkiem w centrum Luksemburga, gdzie wszystko jest prywatne i obserwują cię z każdej strony. Podróże cały czas zaskakują, a takie wspomnienia zostają na zawsze.
Cyryl: Dodam, że podróże to też otwartość na inspiracje - chodzi mi o kulturę, którą się otaczamy. Książki, płyty… Kto czyta i słucha, przeżywa kolejne miliony żyć. Warto mieć otwartą głowę na nowe rzeczy - na jednej półce mieć klasykę i awangardę, szaleństwo i porządek. Makiwara to nasze prywatne biuro podróży.
Zapisem z podróży jest Wasz ostatni singiel “Arda”, który przenosi słuchaczy i słuchaczki do Hiszpanii. Jak powstawał ten utwór?
Pat: Pamiętam to, jakby to było wczoraj. Siedzieliśmy tak jak teraz w salce prób i w pewnym momencie zacząłem grać cygański riff, który można usłyszeć w refrenie “Ardy”, a Janek zaczął śpiewać: “Arda, arda, arda, el calor, calor”. Sposób, w jaki to zagrałem, skojarzył nam się z ogniem.
Janek: To nawet nie były żadne konkretne słowa, tylko jakieś takie: “Ajajajajjaja”. Sam pomysł na słowo “arda” wyszedł od Łukasza, który podrzucił mi starohiszpańską pieśń szamańską. Tak powstała linia wokalna.
Phao: Kiedy poznaliśmy się z Jankiem, zaczęliśmy gadać po hiszpańsku, bo okazało się, że obaj znamy ten język. Dołączając do zespołu, postawiłem sobie za punkt honoru, że w ramach chrztu ognia i rytuału przejścia napiszę tekst po hiszpańsku. Przez jakiś czas mieszkałem w Granadzie w Hiszpanii i słowa do “Ardy” odwołują się do relacji, którą tam przeżyłem. Samo miasto też mnie zainspirowało. Granadę okala labirynt korytarzy, w których można się zgubić i poznać pokręconych ludzi, znających siedemdziesiąt języków, ale żadnego z nich dobrze. Znajduje się tam też piękny arabski pałac Alhambra. Bardzo polecam wszystkim to miejsce.
Dołączając do zespołu, postawiłem sobie za punkt honoru, że w ramach chrztu ognia i rytuału przejścia napiszę tekst po hiszpańsku.
Do jakich miejsc zabierze nas jeszcze Wasza muzyka?
Phao: Chcemy przenieść słuchaczy i słuchaczki do świata Tuaregów, czyli ludu berberyjskiego zamieszkującego obszary Sahary. Wiele inspirujących nas zespołów pochodzi z tamtego regionu, m.in. Tinariwen czy Mdou Moctar. Poza tym, przeniesiemy się też na zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych, ale na razie nie chcę więcej zdradzać.
Pat: Postaramy się też oddać sierpniowy polski klimat, który według mnie jest najpiękniejszy na świecie. Sprawimy, że słuchacz zechce wyjść do lasu, na łąkę albo pole, żeby stopami, poczuć to, co chcemy przekazać. Wydaje nam się, że materiał, nad którym teraz pracujemy, będzie dobrym soundtrackiem do podróży.
Jacy artyści, artystki albo zespoły są dla Was największą inspiracją?
Pat: Bez Archive, Pink Floyd, Tool, Rage Against the Machine i Johna Frusciante’a Makiwary by nie było. Obecnie słucham też bardziej współczesnych zespołów takich jak Thee Oh Sees czy Khruangbin.
Phao: Ale nie zapominajmy jeszcze o Fat Freddy’s Drop z Nowej Zelandii. To niestandardowy zespół z rozbudowanym instrumentarium.
Laura, Janek: Dodalibyśmy jeszcze Shpongle!
Łukasz: Amon Tobin, Tool, Aurora. Słucham też dużo staroci, m.in.: Lestera Younga, Charlesa Mingusa i Duke’a Ellingtona oraz dużo muzyki filmowej.
Cyryl: Podobnie jak Łukasz. Przechodzę teraz ponowny zachwyt Tomaszem Stańką, Janem Ptaszynem Wróblewskim i polskim jazzem przełomu lat 60. i 70. Dorzucę Dead Can Dance, Fleet Foxes i róże afrobeatowe sytuacje.
Phao: Nie zamykamy się na żadne brzmienia i słuchamy w zasadzie wszystkiego, może pomijając disco polo. Od siebie do listy inspiracji dodałbym jeszcze Panda Dub, Kaya Project i psychtrance’owe Hilight Tribe. Dużą inspiracją jest też dla nas Grzegorz Mukanowski, nasz producent.
Pat: Jest jeszcze Air, Ratatat, Gramatik i Cinematic Orchestra. Mówiąc o inspiracjach, moglibyśmy tak wymieniać w nieskończoność, ale może, zamykając tę listę, warto jeszcze wspomnieć o zespołach naszych przyjaciół, czyli o Weedpecker i poznańskiej Tortudze, która ostatnio dostała angaż w Napalm Records.
Przeglądając Wasze konto na Bandcampie, trafiłam na tag “organic rock”, którym oznaczacie swoją muzykę. Czy możecie wytłumaczyć, co on oznacza?
Pat: Długo zastanawialiśmy się, jak sklasyfikować naszą muzykę i w pewnym momencie na horyzoncie pojawiło się słowo “organic”, bo nasza muzyka powstaje organicznie, tu i teraz i nie da się jej wymusić. Ona do nas przychodzi, a my jesteśmy medium, którym przedostaje się na zewnątrz.
Phao: Chodzi o to, że dużo jamujemy. Kiedy nie ćwiczymy naszych kompozycji, to improwizujemy w różnych konfiguracjach i różnych miejscach. Czasami oprócz “organic rock” używamy też określenia “world music”, bo odwołujemy się do korzeni i inspirujemy kulturami z całego świata.
Laura: Organiczny oznacza również związany ze światem roślin i zwierząt. Nie skłamię, jeśli powiem, że wszyscy tu kochamy naturę i staramy się żyć z nią w zgodzie. Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie będę mogła wyjść na trawę na bosaka (śmiech).
Długo zastanawialiśmy się, jak sklasyfikować naszą muzykę i w pewnym momencie na horyzoncie pojawiło się słowo “organic”, bo nasza muzyka powstaje organicznie, tu i teraz i nie da się jej wymusić.
Czym jest dla Was życie w zgodzie z naturą?
Pat: Jestem synem rolników, to pięknie mówi samo za siebie (śmiech).
Phao: Ludzie zazwyczaj kojarzą naturę z roślinami, a to przecież tylko jedno znaczenie tego słowa. Natura może być też cechą człowieka, przyrodą albo siłą. Dla mnie życie w zgodzie z naturą oznacza poszukiwanie i zgłębianie istoty życia - zarówno na poziomie molekularnym, bo jestem zajarany fizyką, jak i duchowym, kiedy idę do lasu, żeby odpocząć od chaosu. O tym będzie nasz kolejny numer; ten, który zabierze słuchaczy i słuchaczki do Kalifornii.
Janek: W naturze jest tyle połączeń i zależności, że głowa mała. To dla mnie nieskończone źródło inspiracji i metafor do pisania tekstów. Od zawsze fascynuje mnie przeplatanie się żywiołów, różnorodność gatunkowa i świadomość, że jesteśmy tylko małą częścią skomplikowanego ekosystemu, którego nie da się kontrolować. Natura to niesamowita i inteligentna masa.
Łukasz: I teraz nie wiadomo, czy Janek opowiadał o gatunkach muzycznych czy przyrodniczych. To też jest ta organiczność, o którą wcześniej pytałaś.
Od zawsze fascynuje mnie przeplatanie się żywiołów, różnorodność gatunkowa i świadomość, że jesteśmy tylko małą częścią skomplikowanego ekosystemu, którego nie da się kontrolować.
Wasze przywiązanie do natury dobrze oddaje Wasza nazwa, czyli słowo “makiwara”, które oznacza wywar z maku.
Janek: Tu warto zaznaczyć, że chodziło nam o polskie tłumaczenie tego słowa, czyli o wspomniany przez ciebie wywar. W tradycji dalekiego wschodu “makiwara” to przyrząd do ćwiczeń sztuk walki.
Pat: To narkotyk, ale należy podkreślić, że stare szeptuchy mówiły tak na wywar z maku, który w tym czasie był jednym z niewielu dostępnych środków przeciwbólowych. Poprzez tę nazwę chcieliśmy podkreślić naszą pierwotność i przywiązanie do tradycji. Żeby nie było, że ktoś nam zarzuci, że lubimy ostrą jazdę (śmiech). To znaczy lubimy ostrą jazdę, ale nie to chcieliśmy wyrazić, decydując się na “makiwarę”.
Idąc tropem przywiązania do tradycji i korzeni, zapytam Was o utwór “Baobab”. Jaka osobista historia się z nim wiąże?
Pat: Wychowywałem się w Białowoli, małej wiosce pod Zamościem. Do dziś mam w głowie wiele obrazów związanych z życiem na wsi, które w moich wspomnieniach pełne są słowiańskich akcentów. Teledysk do utworu “Baobab” nagrywaliśmy właśnie w moich rodzinnych stronach - dwa kilometry od mojego domu, w Lipsku Polesiu. Tam, za lasem, znajduje się Kaplica Św. Romana, a obok na pagórku rośnie drzewo, które zostało tytułowym baobabem. Kiedy byłem mały, często wchodziłem do środka pustego pnia. W drzewo uderzył kiedyś piorun, który je rozerwał. Gdy wejdzie się do środka i spojrzy w górę, przez dziurę, można zobaczyć niebo. Zawsze traktowałem to miejsce jak miejsce kultu i medytacji, jest naprawdę niesamowite. Kiedy Janek stworzył tekst o baobabie, od razu pomyślałem o tym drzewie.
Jaką rolę spełnia składnik folklorystyczny w Waszej muzyce?
Pat: Folklor zainspirował nas na początku do tego, żeby stworzyć załogę flagującą się słowiańskim vibem. Chcieliśmy w ten sposób podkreślić, że jesteśmy z Polski, ale nie nazwałbym nas słowiańskim zespołem.
Łukasz: Nie jesteśmy Kapelą ze Wsi Warszawa, choć jest to zespół, który ogromnie cenimy. Nie ubieramy się jak w Cepelii, ale to nie znaczy, że nie możemy powoływać się na folklor. Wszystkie kultury na świecie mają wiele elementów wspólnych. Chociażby chodzenie do lasu w celu poszukiwania duchowości czy budowanie relacji z roślinami i zwierzętami. To prawdy uniwersalne, ale też coś, co kultywuje się samodzielnie i na tyle, na ile jest się w stanie to zrozumieć samemu. Wtedy ta praktyka staje się częścią naszej osobistej kultury. Kiedy ludzi w danym miejscu na świecie łączą pewne zwyczaje i wierzenia, lepiej się ze sobą dogadują i potrafią tworzyć takie skomplikowane twory jak muzyka. Nie musimy grać oberka, żeby odwoływać się do naszej tradycji, interesuje nas bardziej coś, co nazywam folklorem planetarnym.
Janek: To, że wiele kultur ludowych ma punkty styczne, świadczy o tym, że człowiek, który żyje w zgodzie z naturą, dochodzi do uniwersalnych prawd.
Łukasz: Dlatego pentatonika jest na całym świecie (śmiech).
Kiedy ludzi w danym miejscu na świecie łączą pewne zwyczaje i wierzenia, lepiej się ze sobą dogadują i potrafią tworzyć takie skomplikowane twory jak muzyka.
A gdzie w tym wszystkim jest Warszawa, w której mieszkacie? Miasto kojarzy mi się raczej z betonem i zabójczym tempem życia niż z wartościami, o których opowiadacie.
Janek: Nie do końca wszyscy mieszkamy w Warszawie. Próby mamy tutaj.
Pat: Jesteśmy ludźmi, którzy w jakiś sposób znaleźli się w Warszawie. To dobre miejsce dla muzyka, bo są tu duże możliwości współpracy, wiele eventów i inicjatyw, do których możesz dołączyć. Całkiem wygodnie się tu żyje i na pewno dużo łatwiej jest tu prowadzić zespół niż np. w Zamościu. Warszawa nas ze sobą połączyła i na razie chcemy tu zostać. Poza tym jest dobrze skomunikowana z większością dużych miast w Polsce i na świecie.
Cyryl: Zgadzam się z Patem. Makiwara ma wielu przyjaciół muzyków w Poznaniu. Sam jestem stąd. Kocham Poznań, ale wiem, że to miasto ma swoje ograniczenia, jeśli chodzi o muzyczne możliwości. Na szczęście są dowody na to, że są od tego wyjątki - wspomniana Tortuga, Red Scalp czy ostatnio Izzy and the Black Trees.
Phao: W Warszawie zrobiłem sobie przystanek podczas mojej prawie trzyletniej podróży, bo poznałem się z Patem i dołączyłem do zespołu. Myślę, że gdyby nie Makiwara, to dawno by nas już tu nie było (śmiech).
Jeśli chcesz mówić o miłości, to musisz to robić poprzez miłość. Złością, hejtem i przemocą świata nie naprawisz.
Na koniec chcę wiedzieć, skąd w Was tyle radości i pozytywnej energii.
Cyryl: Działa piękna siła muzyki tworzonej razem. Dzięki niej mam poczucie spełnienia. Moje miejsce na świecie jest za garami. Wtedy wszystko jest we właściwym miejscu (nucąc Radiohead “Everything In Its Right Place”). Bez grania jestem chory.
Pat: Często słyszymy od ludzi po koncertach, że bije od nas energia, że widać, że kochamy spędzać ze sobą czas. Kiedy emanujesz miłością i lubisz to, co robisz, jesteś szczęśliwy i ciepło, które od ciebie bije, ogrzewa innych ludzi.
Laura: Jeśli chcesz mówić o miłości, to musisz to robić poprzez miłość. Złością, hejtem i przemocą świata nie naprawisz.
Phao: Życie bywa przejebane, nie raz ratowaliśmy sobie tyłek, ale czas, kiedy gramy, jest doświadczeniem uwalniającym od trosk i nie potrafimy wtedy zamulać. Oczywiście nasze teksty i przekaz nie zawsze są tak kolorowe, jak mogą się wydawać. Tekst do “Ardy” traktuje przecież o rozstaniu, czyli trudnym doświadczeniu, ale historia odnajduje w końcu swój happy end. Miłość przynosi uzdrowienie.
Pat: A poza tym mamy przyjaciół, którzy sprawiają, że chce nam się żyć. Wszystkim życzymy takich przyjaciół, jakich mamy my.