
"Narzucanie z góry formy koncertu zabijało mój flow"
Pidgyn
| Michał Krupski
Artysta bardzo mocno związany z Poznaniem, w którym długo mieszkał. Grał i tworzył tutaj przez sporo lat. Znany szczególnie w Meskalinie, w której zagrał kilka koncertów. Muzyk, który eksperymentuje z różnymi formami i gatunkami. Aktualnie promuje swoje nowe wydawnictwo, które mocno jest osadzone w ambiencie. 25 maja zagra wraz z Jacaszkiem w Galerii Jezuitów.
Jesteś człowiekiem rozpoznawalnym w poznańskim środowisku muzycznym. Pidgyn to nie jest jedyny Twój projekt, w którym się udzielasz. Opowiedz trochę o tym jaką masz historię jako muzyk?
Zacząłem grać na gitarze w wieku dwunastu lat, rok później grałem w pierwszym zespole. Nigdy nie edukowałem się w szkole muzycznej. W rodzinie tata pogrywał troszkę na gitarze, pradziadek był skrzypkiem, więc muzykowanie było raczej nową sytuacją. Mając szesnaście lat, przeprowadziłem się do Poznania i zacząłem swoje eksploracje miejskiej sceny muzycznej, chodząc na różne jamy, oraz koncerty. W Poznaniu większość muzyków zna się nawzajem, bo nie jest to ogromne środowisko. Na przestrzeni lat grałem w zespołach oscylujących między rockiem, folkiem, funkiem, popem, alternatywą, indie i kto wie czym jeszcze. Z osób aktualnie funkcjonujących w komercyjnym świecie muzyki byli to Kev Fox i Grzegorz Hyży. Lata później, gdy mieszkałem już na dobre w Berlinie, zwrócił się do mnie zespół moich dobrych przyjaciół z Poznania - Rust. Szukali gitarzysty, a stylistyka rocka lat ‘60 i ‘70 jest mi bardzo bliska, więc dołączyłem do nich i w rezultacie jestem teraz jedną nogą w Berlinie, drugą w Poznaniu. W Berlinie pracuję aktualnie w studiu zajmującym się produkcjami muzycznymi zainspirowanymi latami '50 - '70. Koncepcję przestrzeni, ambientu i improwizacji zacząłem eksplorować na poważnie może z 2-3 lata temu.
Twoje koncerty są improwizowane. W jakiś sposób się do nich przygotowujesz? Układasz sobie jakiś plan?
Kiedy zaczynałem rozwijać koncepcję improwizacji na żywo, starałem się mieć jakiś plan tej improwizacji. Przed koncertem układałem sobie różne koncepcje w głowie - najpierw zagram to, potem tamto. Był to dobry sposób na przekonanie się, że narzucanie z góry formy koncertu zabijało mój flow. Kiedy siedzę na sali prób i gram, nie myśląc o tym, czy coś pójdzie dobrze czy nie - nagle po prostu okazuje się, że tworzę coś interesującego i przenosi mnie to w inny wymiar. Przeniesienie w inny wymiar nie jest jednak tylko skutkiem udanej kompozycji, ale czegoś więcej - momentu, w którym dźwięki przechodzą przez Ciebie same. Momentu, w którym przestajesz myśleć o tym co zagrać. Patrzysz z boku na to co aktualnie grają twoje palce i nogi - swego rodzaju medytacja.
Jakimś planem oraz nową inspiracją podczas koncertów jest dla mnie zmiana gitary. Zmieniam gitarę na taką w otwartym stroju, co oznacza, że muszę do instrumentu podejść zupełnie w inny sposób. Gram też wtedy na smyczku. To są te najbardziej ustalone elementy improwizacji.
Kilka razy już zdarzyło Ci się zagrać w Poznaniu. Który koncert szczególnie wspominasz?
Wszystkie koncerty, które grałem w Meskalinie wspominam świetnie. Pierwszy z nich (2013) był wypełniony ludźmi po brzegi i wielu ludzi słuchało z zewnątrz, a każdy następny był wyprzedany. Lubię grać w mniejszych intymnych miejscach. Czuć wtedy energię pomieszczenia i ludzi, którzy są częścią tej muzyki i składają się na unikatowość każdego koncertu.
Masz w planie wydanie płyty. Opowiesz trochę o niej?
Płyta będzie swego rodzaju rozwinięciem koncepcji z poprzedniego albumu Release. Release było w 100% improwizowane, nagrywane przez kilka dni w studiach Funkhausu w Berlinie, wydane bardzo surowo, praktycznie bez obróbki. Znajduje się na niej dużo szumów ze wzmacniaczy i różnych niedoskonałości. Kolejna płyta również będzie improwizowana, ale efektu końcowego powinno się słuchać troszkę łatwiej. Będzie też bogatsza w bas, wibrafon i kilka innych ciekawych instrumentów. Więcej nie mówię :)
Podczas najbliższego koncertu, jaki jest zaplanowany w Galerii Jezuitów "Jacaszek oraz Pidgyn zagrają w kwadrofonicznym systemie dźwiękowym". Brzmi to trochę kosmicznie i tajemniczo. Wyjaśnisz o co w tym wszystkich chodzi?
Kwadrofoniczny system dźwiękowy jest systemem, który otacza słuchacza z czterech równych stron - takie podwójne stereo. Ta kwadrofonia to dodatek do gry przestrzenią - będziemy mogli grać ciszej, ale z wielu źródeł. Nie będziemy musieli przeładowywać dźwiękiem żadnej ze stron galerii. Nie wiem czy brzmi to kosmicznie, ale efekt jest na pewno bliższy kosmosowi.
Z tego co mi wiadomo aktualnie przebywasz w Berlinie. Tak się składa, że większa część redakcji Freshmaga (oraz oczywiście wielu Poznaniaków), jara się tym miastem. Jakie są Twoje odczucia odnośnie Berlina? Czy mógłbyś Poznań i Berlin choć trochę porównać względem muzyki, klubów, knajp i życia? Gdzie tam mieszkasz, gdzie przebywasz i jakimi miejscami się jarasz?
Kocham Berlin i wibracje tego miasta. Od jakiegoś czasu straciłem orientację w tym co dzieje się w Poznaniu, ale wydaje mi się, że wiele miejsc inspiruje się Berlinem - kiedyś np. 8bitów, teraz LAB. Na pewno jest wiele więcej takich miejscówek charakteryzujących się berlińską wolnością, ale po prostu na mniejszą skalę. W Berlinie całe dzielnice są bardzo charakterystyczne i wibrujące, podczas gdy w Poznaniu są to pojedyncze miejsca - tak to odbieram.
W Berlinie mieszkam na Friedrichshain - lokalizacja łącząca spokój i imprezowy wir. Wszystko czego potrzebuję jest w zasięgu 10-15 minutowego spaceru. Gdy jestem w Berlinie, długie godziny spędzam zarówno w moim domowym studiu jak i w Impression Recordings na Weddingu. Jaram się świetną kawą i azjatycką kuchnią w pobliżu Boxhagener Platz, wiosną i latem wypełnionymi uliczną muzyką jamami, na których 10ciu muzyków spotyka się po raz pierwszy, a grają jakby znali się lata, ogólną wolnością i prawem do bycia tym kim chcesz być.