
RusT?n?roll po nowemu
RusT
| Szymon Hamela, fot. Photon
W przeszłości wygrali Jarocin, Eliminacje do Przystanku Woodstock, a w tym roku także do Pol?and?Rock Festival. Jako jedyny polski zespół zakwalifikowali się do MTV European Music Awards, gdzie dotarli do finałowej czwórki zespołów z kontynentu, w międzyczasie wydając doskonale przyjęty album ?White Fog?. Cztery lata później, w październiku 2018 roku, powrócili z nowym krążkiem ? zupełnie odmiennym od debiutu ?Night Will Fall?.
- Debiutanckie "White Fog" komponował gitarzysta Simon, który niedługo po jego premierze rozstał się z zespołem, podobnie jak basista Adam Koterski. Skoro "Night Will Fall" tworzyliście w nowym składzie, co czyni oczywistym jego odmienność od debiutu, to powiedzcie na początek, z jakim materiałem wracacie po czterech latach?
Michu Przybylski: Najprościej rzecz ujmując, przychodzimy z czteroletnią ewolucją RusT’n’rolla. Ja osobiście mocno dojrzałem przy nowym składzie muzycznie i kompozytorsko, w czym jeszcze kilka lat temu byłem „zielony”, ale też dojrzałem pod względem wspólnej rozmowy i dedukcji na temat muzyki. Myślę, że po tych czterech latach przychodzimy z jeszcze większą otwartością, rozumieniem świata i przesłaniem miłości względem siebie nawzajem. No i na pewno z zajebistymi numerami, które od deski do deski słucha się w zajebistym rockandrollowym vibie.
- W jednym z wywiadów po premierze pierwszej płyty mówiłeś, że wieńczący ją „Glen More Man” może być „idealnym pomostem względem drugiej płyty”. Czy gdy ta jest gotowa, podtrzymujesz tę opinię?
Zdecydowanie tak, ponieważ „Glen More Man” jest taką kompozycją fuzzowo-demoniczną, a na nowej płycie też jest tego dużo. Uważam, że każdy album jest pewnym pomostem do kolejnego, natomiast ewolucja i mijający czas pozwalają ci ocenić, jak długi jest ten pomost i jak go budujesz – czy jest to pomost z drewna, który zaraz się zawali i zapomnisz o poprzedniej płycie, a będziesz pod wpływem nowej, czy to pomost z żelaza, czyli dwie płyty są bardzo do siebie podobne. Myślę, że tu mamy do czynienia z takim pomostem drewniano-linowym, czyli zostawiamy „White Fog” za sobą i idziemy w nowe, szerokie myślenie na temat RusT’n’rolla - muzyki którą tworzymy, samych siebie, świata i tego co chcemy przekazać swoją muzyką.
- Pamiętam, że najpierw zapowiadaliście wejście do Funkhause Studio w Berlinie, ostatecznie nagrywaliście w Tonstudio w Hannoverze. Skąd ten pociąg do niemieckich studiów nagraniowych? Polskie nie spełniają waszych oczekiwań?
Jakub Martuzalski: Zmiany personalne, które nastąpiły w Funkhause Studio sprawiły, że ciężko było wrócić tam po raz kolejny, a w międzyczasie na swojej drodze spotkaliśmy przyjaciół, którzy zaoferowali nam nagrywanie w Tonstudio w MusikZentrum w Hannoverze. Zdecydowaliśmy się na nie głównie ze względów przestrzennych, bo było tam dobre pomieszczenie do nagrywania bębnów, a także mnóstwo instrumentów i ludzie tworzący fantastyczną atmosferę. Jakość polskich studiów nagraniowych nie ma z tym nic wspólnego, bo dziś są one również na światowym poziomie i nie ustępują niczym tym spoza kraju.
Michu: W wyborze studia kierowaliśmy się przede wszystkim pomieszczeniem, w którym zespół dobrze zabrzmi na setkę. Potrzebowaliśmy dwa na wzmacniacze gitarowe i basowe – każde z nich o innej wielkości i specyfikacji, a także trzecie, duże pomieszczenie do nagrania bębnów. Tonstudio okazało się najbardziej kompatybilne do osiągnięcia brzmienia, które mamy na płycie. Po wtóre mieliśmy do dyspozycji głośnik Leslie, organy Hammonda i szereg potrzebnych mikrofonów, których nie trzeba było specjalnie dokupywać do sesji.
- Jednym z pierwszych nowych numerów, które graliście na koncertach było „Fire”. Próżno jednak szukać go na płycie „Night Will Fall”. Dlaczego?
Jakub: Zależało nam, aby płyta była jak najbardziej spójna, stąd taka decyzja, choć obecnie nie wyobrażamy sobie zagrania koncertu bez tego kawałka. Parafrazując, jeśli maluję obraz, to użyte barwy muszą tworzyć symbiozę, natomiast „Fire” jest zbyt wyraziste w porównaniu z resztą płyty, która utrzymana jest w ciemniejszych, stonowanych barwach.
- Więc jest szansa, że kawałek zostanie zachowany na kolejną płytę?
Jakub: Tak, na pewno ujrzy światło dzienne – na kolejnej płycie albo jako pojedynczy singiel.
Michu: Na pewno nie rozstajemy się z nim na całe życie. Będzie grany na koncertach, bo jest tego wart. Płyta to jedno, a koncert to drugie.
- Czy podczas sesji zdarzyło się coś takiego, jak w przypadku pierwszej płyty, gdy tytułowe „White Fog” powstało dopiero w studio?
Michu: Znakomita większość płyty „White Fog” w momencie wejścia do studia była bardzo ograna. To były numery, które ewoluowały latami, były grane na koncertach i długo czekały na zarejestrowanie. Natomiast po odejściu Simona, którego zastąpił Michał Gołąbek, a następnie odejściu basisty Adasia Koterskiego, zastąpionego przez Marcin Zimmera, musieliśmy się wszyscy zazębić muzycznie, poczuć tę wspólną energię rock and rolla. W efekcie zdecydowaliśmy się zrobić trasę „Tribute to Led Zeppelin by Rust” i ten materiał bardzo zbliżył nas do siebie, a także pozwolił odpocząć od dwuletniego grania pierwszej płyty, zrobić przecinek, oddech przed tworzeniem nowej. Pojechaliśmy wtedy na tydzień do leśniczówki, zamknęliśmy się w niej na cztery spusty i przez cały ten czas graliśmy. Z tego psychodelicznego materiału udało się wybrać zarysy numerów na nową płytę.
Do Hannoveru, mając te utwory skomponowane w mniej więcej dziewięćdziesięciu procentach, pojechaliśmy z ambitnym planem zarejestrowania ich na setkę w dwa tygodnie, co nam nie wyszło, ale jedynie z rozsądku i szacunku do muzyki. Po prostu woleliśmy poświęcić więcej czasu na przygotowanie dobrego brzmienia, bo chcąc nagrywać na setkę, wyjściowe brzmienie musi być perfekcyjne. Ostatecznie na setkę zagraliśmy w podstawowej formie, czyli bas, bębny i riffy, a później w Polsce dograliśmy gitary, wokal, chórki i klawisze.
- Już przed premierą materiału jego dobrą recenzją był fakt, że zakwalifikował was na Dużą Scenę Pol'and'Rock Festivalu, choć jako zwycięzcy eliminacji sprzed pięciu lat, z pewnością przed jury mieliście poprzeczkę zawieszoną wyżej od innych.
Michu: Tak, poprzeczka była zawieszona wyżej, ale nowy materiał się obronił, choć z początku baliśmy się trochę, bo podeszliśmy do tematu od innej strony niż zwykle. Zawsze mamy taką tendencję, że chcemy od pierwszego momentu rozwalić wszystkich na kawałki. Tutaj natomiast chcieliśmy pokazać ambicje tej płyty. Było z tego powodu lekkie zawahanie, ale się udało, co zaowocowało koncertem w Kostrzynie tego samego dnia co Judas Priest.
- Podczas niedawnych koncertów, w tym właśnie w Kostrzynie, towarzyszył wam klawiszowiec. Czy ten instrument, i jeśli tak to w jakim stopniu, odcisnął piętno na "Night will Fall"? I czy odtąd możemy traktować klawisze jako pełnoprawną część instrumentarium Rust?
Kuba: Bardzo odcisnął piętno. „White Fog” było mocno gitarowe, instrumenty klawiszowe pełniły na nim marginalną rolę, natomiast nowa płyta w moim odczuciu jest bardziej „piosenkowa” - oczywiście w dobrym tego słowa znaczeniu. Jest pianino, fortepian, są organy Hammonda, co nadało większa paletę barw utworom. W studio pracowaliśmy na nich ja z Marcinem, natomiast na koncertach grupę zasilił Grzegorz Rdzak z zespołu Haarpagans. Na pierwszej próbie był wielkim znakiem zapytania, natomiast już po pierwszych minutach czuliśmy, że po wydaniu płyty będzie pełnoprawnym członkiem zespołu i kolejne rzeczy będziemy robić razem z nim.
- Nie jest tajemnicą, że polscy słuchacze zdecydowanie chętniej słuchają polskich zespołów śpiewających w języku ojczystym. Wy jednak twardo trzymacie się tekstów w języku Szekspira. Nie ma szans, że kiedykolwiek zrobicie wyjątek?
Michu: Jeśli chodzi o zespół RusT, to od wielu lat deklarujemy, że nie widzimy na to większych szans - chyba, że miałoby to związek z jakimś szczególnym wydarzeniem, np. uhonorowaniem kogoś. Tendencja i zamierzenie zespołu od samego początku są jednak takie, aby grać rock and rolla w uniwersalnym języku. Jesteśmy bliscy podpisania kontraktu z dużą agencją z Berlina, dzięki czemu „Night Will Fall” ujrzałoby światło dzienne w dystrybucji i promocji zagranicznej. Wierzymy, że to będzie ten krok milowy, do którego dążyliśmy przez ostatnie lata. Jeśli chodzi o mnie, jako wokalistę, to bardzo chętnie zaśpiewam coś po polsku, ale nie pod szyldem RusT, choćbyśmy mieli zrobić to jako grupa tych samych muzyków i przyjaciół. Takie mamy założenie na tę kapelę, to jest RusT’n’roll. Osobną sprawą jest, że ciężko się pisze teksty po polsku.
- Październik był czasem singli i premiery krążka, listopad promującej go trasy. Co dalej?
Michu: W grudniu odpoczywamy, a wraz z początkiem nowego roku intensyfikujemy siły, aby w marcu zagrać kolejną trasę w Polsce i pierwszą promującą „Night Will Fall” zagranicą. Czyli osiągnąć cel, do którego dążymy od lat.