
Yanch, czyli jak zadebiutować w czasach pandemii
Yanch
| Łukasz Kowalka, fot. Patrycja Przedwojska
Yanch to nowa postać na scenie klubowej w Poznaniu. Pierwszy raz usłyszeliśmy go w utworze „Joy”. Barwny teledysk do nagrania to jednocześnie jego manifest walki o tolerancję i pokaz celebracji życia poprzez zabawę. Producenckie szlify zbiera u Bartka Szczęsnego, otacza się ludźmi związanymi z lokalną sceną modową, a na Łazarzu współprowadzi pracownię fryzjerską - Nów. Warto go obserwować, bo ambicja i odwaga na pewno zaprowadzą go daleko!
Trudno się debiutuje w 2021?
Myślę, że ten rok wbrew pozorom daje dużo przestrzeni do debiutu. Stety, niestety spędzamy dużo czasu w mediach społecznościowych, mogąc śledzić właśnie takie debiuty. Bardzo lubię zabawę formą, a w tym wypadku pozwala mi to kreować to co kocham, czyli muzykę. Z każdym kolejnym utworem coraz bardziej chce mi się tworzyć. Przyjemna wizja.
W którym momencie pojawiła się myśl o starcie przygody z muzyką?
Gdyby technicznie ocenić, to na pierwszych zajęciach z rytmiki. Jako dziecko dołączyłem do zespołu pieśni i tańca Malwinki, w których swego czasu tańczyłem i śpiewałem w pierwszej parze. Przez grupy śpiewu, a później grupy instrumentalne, trafiłem niestety do szkoły muzycznej. Tam chyba po raz pierwszy nauczyłem się tego, czym jest dla mnie prawdziwa tyrka. To nie była tylko lekcja instrumentu w tygodniu. Duża ilość zajęć muzycznych, plus szkoła i nauka języka, to był ogrom zajęć dla nastolatka, który chciał również spędzać czas z przyjaciółmi. Wytrzymałem trzy lata i poddałem się na ostatniej prostej. Uciekłem wtedy trochę od świata kreacji muzyki i zacząłem jej słuchać. Z czasem coraz bardziej świadomie, w końcu pojawiło się marzenie o tym, co robię teraz. Gdy już ogarnąłem życie zawodowe, to w atmosferze spokoju mogłem zacząć realizować swoje pomysły. Przyjaciele na urodziny kupili mi Abletona, a potem poszedłem na kurs jego obsługi. Tak to trwa do teraz. Cały czas się uczę, ale jestem na dobrej drodze do coraz lepszych realizacji moich muzycznych myśli.
Kto miał na Ciebie największy wpływ?
Mam swoją konkretną grupę artystów, którzy mnie rzeźbili swoją muzyką. W ostatnich sekundach klipu „Joy” jest ich pełna lista. To twórcy bardzo dla mnie ważni w tej części mojego muzycznego ego. W kilku słowach mógłbym opisać mniej więcej mój sposób pojmowania tej inspiracji. Florence + Machine uwielbiam za to, że nauczyła mnie czytać emocje w muzyce. Ionalee za tworzenie pięknej i oddzielnej w każdym albumie estetyki, w którą ubiera całokształt przedstawiania danego albumu. Naszej poznańskiej Rebece za pokazanie, że świeże dźwięki muzyki elektronicznej mogą się też zawierać w muzyce pop, której alternatywny obszar miłuję najbardziej. Grimes za pokazanie, że ścieżka muzycznej kariery to zabawa z formą i z przyjaciółmi. Mógłbym tak długo mówić. Wiadomo. Przede wszystkim każdemu z tych artystów jestem wdzięczny za ich muzykę.
Poznań to dobre miejsce, żeby zaczynać?
Poznań to moje muzyczne gniazdo. Tutaj jako pisklak elektroniki zaczynałem na imprezach w Mięsnej, potem coraz częściej w 8Bitach i na ukochanych Off Garbarach, za którymi tęskni każdy, kto tam uczęszczał. Jednak całe te lata, zawzięcie i z miłością, podążałem za historią Tamy, w której tańczę już od blaszanego początku przy Garbarach. Chwilę wcześniej poznałem cudowną i bliską mojej duszy Joane. To prawdziwy anioł stróż poznańskiej kultury klubowej. Asia zawsze starała się, aby Poznań odwiedzali światowi muzycy, którzy w jej progach zawsze czuli się jak gwiazdy. Zawzięcie budowała historię, która doprowadziła ją do bycia matką idei i postaci mojego ulubionego klubu. Mam wielkie szczęście, że mogłem być świadkiem tej drogi, jednocześnie obcując z Asią i jej muzyką, która mocno wpłynęła na moje muzyczne ja. Pozdrawiam Asię, bo wiem, że pewnie się teraz uśmiecha, gdy to czyta. Nie mogę zapominać o moich pozostałych mentorach. Michał Gutkowski mocno przyczynił się do moich zwyczajów technicznych przy komponowaniu. Boarding Pass i Joana dbają o mój dj-ski kunszt. Wiele osób pomaga mi być dobrym muzykiem. Jestem za to bardzo wdzięczny życiu, że spotkaniem ich na swej drodze.
Poznań należy też do tych bardziej „otwartych” miast. Twój manifest poglądów, który głosisz od samego początku działalności muzycznej jest w dzisiejszych czasach dość odważny.
Nazywasz to odważnym. Dla mnie jest wymagającym. Lubię czuć się spełniony, a moje marzenia to wielkie igrzyska olimpijskie dla moich ambicji. To co robię to moje życie, które tak zbudowałem bardzo ciężką, ale jakże satysfakcjonującą pracą. Jeśli moja praca może mnie uszczęśliwić a komuś jeszcze sprawić jakieś dobro, to czego więcej mógłbym chcieć do szczęścia.
Jesteś nowym przedstawicielem techno, ale twoja estetyka odbiega od stereotypowych producentów tego gatunku.
Zgadzam się, że odbiega. Jestem tego świadomy. To skrajnie przyjemne odczucie dla mnie próbującego znaleźć swoje muzyczne ja. Lubię muzykę. Różnorodność brzmień poszerza moją świadomość i muzyczne możliwości. Buduję swój muzyczny grunt i mam wrażenie, że już wiem jak on brzmi. “Joy” jest na pewno osobliwą wyspą na mym, na razie, skromnym archipelagu utworów. Zaraz zabiorę was na kolejną wyspę utworu “Girls, Gays, People”, której estetyka już nie jest tą tylko do zabawy. Ale o tym już przekonacie się w bliskiej przyszłości (śmiech).
Na co dzień prowadzisz pracownię fryzjerską Nów. Klienci to Twoi wierni fani czy gremium sędziowskie?
Mój salon to ostoja mojej estetyki oraz planów związanych z tym miejscem. Moi klienci oraz ich historie to moje częste inspiracje do emocji, które chcę umieszczać w swoich utworach. Bardzo często rozmawiam z nimi, opowiadam o swoich wizjach, a oni opowiadają mi o swoich. Fryzjerstwo to ekstra zawód. Łączy proces kreacji, relacji oraz sprawiania przyjemności obu stronom. Tyle, co my czasem sobie pogadamy, to nikt nam tego nie odbierze. Jeśli razem jesteśmy zadowoleni z rezultatów usługi i pasji, którą świadczę, to już jest totalna przyjemność. Każdy fryzjer zrozumie to o czym mówię.
Twój pierwszy teledysk do “Joy” to feeria barw i modowych stylizacji. Moda, przede wszystkim lokalna, to ważny element w Twoim przekazie.
Sam czuję się trochę lokalny, dlatego najbardziej interesują mnie lokalni projektanci, ale oczywiście nie tylko. Od samego początku kiedy je zobaczyłem, to chciałem nosić rzeczy Edyty Jermacz. Mojej technomeduzy i przyjaciółki, która tworzy szalone i wyjątkowe projekty modowe. Poznań powinien się nią naprawdę chwalić! Na festiwale i ulicę najlepsze stylóweczki tworzy moja miłość w jego marce GirlLittleBoy. Ekscytuję się na myśl, jakie rzeczy tworzy właśnie dla mnie. Ma bardzo dobre wyczucie modowe. RagClothes Przemka Podolaka to też kawałek mojej historii. Sam miałem szczęście otwierać pokaz z okazji obrony pracy dyplomowej w School of Form, gdzie miało miejsce narodzenia jego marki. Później już jako fryzjer pokierowałem teamem, w pięknym techno pokazie, który odbył się w Tamie. Na samą myśl ile mogłem nawymyślać sobie fryzur z tymi kreacjami robi mi się miło. Nie mógłbym zapomnieć o marce To.Moje, Agnieszki Rogozińskiej. Skubana dobrze wie, jak wyglądają rejwy, więc tworzy moje ulubione techno worki, które nazywam workami Hermiony Granger. Nosze tam pół życia a one to trwale dźwigają, wyglądając przy tym tak jak lubię. Ekipa modowa tego miasta jest naprawdę duża i przepiękna. Poznań kreuję bardzo dobrą modę, którą wybieram dla siebie.
Galeria


