
"Dobry album można nagrać w kilka dni"
Zeus
| Aleksandra Dobieżyn
Taka ot krótka, niebanalna historia o muzyce, emocjach i pasji, jednego z najbardziej popularnych łódzkich raperów ostatniej dekady. Wywiad, który mógłby się nigdy nie kończyć. O czym jeszcze udało mi się porozmawiać z Zeusem? Sprawdźcie sami!
Kilka tygodni temu mogliśmy usłyszeć Cię w poznańskim klubie „U Bazyla”. Był to Twój kolejny przystanek na trasie promującej płytę „Zeus. Nie żyje”. Jak oceniłbyś naszą lokalną publiczność? Frekwencja była całkiem niezła. Masz jakieś doświadczenia związane z Poznaniem? Gdzie według Ciebie panuje najlepszy klimat na granie takich imprez?
Pierwszy nasz koncert w Poznaniu zagraliśmy przy okazji promocji „Albumu Zeusa”, czyli mojej drugiej legalnej płyty, w styczniu 2010 roku. Zaskoczyła nas wtedy duża frekwencja i niesamowita atmosfera. Poznań zawsze wita nas świetną energią i tym razem było tak samo. Bardzo lubimy tu grać. Różnica była jednak kolosalna pod względem frekwencji. Pełen klub. Pół tysiąca osób. A trzeba dodać, że sporo osób odeszło spod klubu z przysłowiowym kwitkiem, nawet pomimo prób zapłacenia o wiele większej kwoty niż ta na bilecie. Nie udało im się dostać na koncert, ze względu na ograniczenia co do ilości osób w lokalu. Tego się nie spodziewaliśmy. Co do miejsc, w których graliśmy, w Poznaniu – uwielbiam grać koncerty, więc każdy wspominam dobrze. Mimo wszystko największy sentyment mam jednak do klubu Czytelnia, bo tu zagraliśmy po raz pierwszy nasz koncert w Poznaniu. Był to też jeden z pierwszych występów promujących „Album Zeusa”. Przyjęcie totalnie nas zaskoczyło. Było niesamowicie i tamten koncert będę pamiętał prawdopodobnie już zawsze. Chciałbym serdecznie pozdrowić DJ’a Tasa, który nas wtedy do Czytelni zaprosił!
Półtora roku – tyle trwało zanim wydałeś kolejną, naprawdę bezkonkurencyjną płytę. Czy według Ciebie to właśnie czas decyduje o jakości nagrania?
Nie. Moim zdaniem, dobry album można nagrać i w kilka dni. Nie ma reguł. Wszystko zależy od weny. „Album Zeusa” napisałem i nagrałem w jakiś miesiąc. Bardzo lubię ten album. W historii muzyki sporo jest przykładów przechodzących do klasyki płyt nagranych szybko. Czas nie ma tu moim zdaniem znaczenia. Czasem nawet potrafi działać na niekorzyść materiału. Niektóre rzeczy warto zostawić takie jakimi są, nawet jeżeli cechują je pewne niedoskonałości. Takie rzeczy potrafią być atutem. Nie ma reguł.
Autorskie bity, własne teksty. Żadnych featuringów i gościnnych występów. Czy takie działanie ma pokazać publiczności, że wolisz tworzyć sam, czy że po prostu umiesz zrobić dobry numer bez niczyjej pomocy?
Przy moim pierwszym legalnym albumie („Co nie ma sobie równych” - 2008 r) głównym założeniem było faktycznie pokazanie mojej niezależności. Było to dla mnie bardzo ważne wtedy. Po latach nagrywania niezależnie, w podziemiu, chciałem zawdzięczać wyjście na scenę legalną przede wszystkim samemu sobie. Przy kolejnych albumach nie miałem już takiego założenia. Tak po prostu wychodzi. Siadam i piszę. Mimo negatywów wiążących się z nagrywaniem solo jakimi są np. presja i odpowiedzialność za rzeczy które znajdują się na płycie, tworzenie w ten sposób daje ogromny komfort. Nie muszę na nikogo czekać. Nie muszę iść na kompromisy. Pozwala mi to na szybkie działanie. Nie mam na dziś dzień nic do gościnnych występów. Możliwe, że na kolejnej płycie jacyś goście się znajdą. Nie należy tez zapominać, że w moich utworach pojawiają się wokalistki, DJ’e i współproducenci. To też goście.
I standardowo, tytuł płyty: „Zeus. Nie żyje”. Dlaczego?
W moim życiu wydarzyło się wiele. Zaszło wiele drastycznych zmian, o których usłyszeć można na płycie i przeczytać w dołączonej do niej wkładce. Płyta jest zamknięciem pewnych etapów w moim życiu. Istniało tez prawdopodobieństwo, że będzie to mój ostatni, legalny album. Mam nadzieję, że tak się jednak nie stanie.
Czujesz presję pozostałych łódzkich znanych artystów (w tym raperów)? Jesteś lokalnym patriotą, czy wolisz działać globalnie, omijając to skąd pochodzisz?
Nie czuję presji. Chyba, że jako presję postrzegać moglibyśmy inspirację tym, co robią niektórzy koledzy po fachu, przykładowo Dwa Sławy. Słysząc dobre nagrania, sam wytwarzam w sobie presję, żeby nagrywać coraz lepsze. To chyba jedyna presja. Wewnętrzna. Jestem lokalnym patriotą ale uwielbiam podróżować i poznawać nowe miejsca. Absolutnie nie omijam faktu, że jestem z Łodzi. Jestem z tego dumny i mam wrażenie, że to miejsce wpłynęło ogromnie na mój charakter.
A gdybyś nie rapował…czym byś się zajmował?
Nie wiem. Kiedyś chciałem rysować komiksy. Lubię też pisać. Może pisałbym jakieś felietony? Bardzo interesuje mnie też montaż video i umiem to robić, w jakimś podstawowym zakresie. A tak poza tego typu zawodami – myślę, czasem że jakaś zwykła praca mogła by mnie zadowolić. W jakimś cieplejszym kraju mógłbym z przyjemnością i trawniki kosić. To jednak tylko gdybanie, bo nigdy nie potrafiłem zostawić muzyki. Mam nadzieję, że nie będę musiał.
Wróćmy na chwilę do początków. „Demo roku” – co wtedy czułeś, gdy dowiedziałeś się o takiej nominacji? Przeczuwałeś, że zostaniesz nagrodzony, czy taka decyzja jury była ogromnym zaskoczeniem?
Oczywiście, że było to dla mnie ogromne zaskoczenie i się tego nie spodziewałem. Czułem się niesamowicie. Pamiętam dokładnie że był słoneczny dzień, o wygranej dowiedziałem się przez telefon, jadąc tramwajem i musiałem wysiąść bo rozpierała mnie energia. Pomyślałem, że wreszcie mi się udało. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, jak długa droga przed mną.
Generalnie Twoje utwory można określić jako dość „ciężkie i szorstkie” – nie rapujesz zbyt często o dobrym melanżu, wypasionych furach czy grupie gorących lasek w wannie Twojej willi (uśmiech). Pokazujesz raczej gorszą , ciemniejszą stronę ludzkiego oblicza i polskiej rzeczywistości. A może się mylę? Jak więc sam określiłbyś swój styl?
Generalnie przez 3 lata w ogóle nie piłem alkoholu, teraz sporadycznie zdarza mi się sięgnąć po piwo czy wino. Nie mam fury ani willi. Chyba nie jestem materialistą. Od zawsze bardziej interesowały mnie te kwestie społeczne czy emocjonalne. Bardzo dużo we mnie melancholii i refleksji nad życiem w ogóle więc do stylu o jakim wspominasz na początku pytania, z natury mi po prostu chyba daleko. Kiedyś bardzo dużo piłem, szwędałem się po mieście ale nigdy chyba nie czułem się dobrze w klubach. Wolałem osiedlowe popijawy z kolegami. Jak określił bym mój styl? Jako wyrazisty i szczery. Czasami agresywny i złośliwy. Faktycznie dużo w nim emocji, przeżyć ale i sporo energii, motywacji. Z pewnością nie robię muzyki chilloutowej, lekkiej i nieinwazyjnej.
Nawiązując do Twoich wcześniejszych wywiadów: mówiłeś, że jakiś czas spędziłeś w Norwegii. Czy taki wyjazd miał duży wpływ na Twoją twórczość? Wiadomo - Skandynawia jest regionem zamkniętym na „obce” wpływy, często kojarzonym z depresją i długimi nocami polarnymi ( uśmiech). Co Cię najbardziej urzekło w tym kraju? Mógłbyś tam mieszkać?
W Norwegii spędziłem zaledwie kilka dni. W moim życiu, jeżeli chodzi o Skandynawię, kilkukrotnie byłem też w Szwecji. Czy w jakiś sposób wpłynęło to na moją muzykę? Chyba tak samo, jak reszta wyjazdów w moim życiu: Holandia, Anglia, Grecja, Tunezja. Obserwacja innych miejsc i zarazem nabieranie dystansu do miejsca z którego się pochodzi zawsze działają inspirująco. W Norwegii urzekło mnie powietrze i ilość świeżych owoców morza. To chyba najbardziej. Nie wiem, czy mógłbym mieszkać na stałe w Skandynawii. Boję się nocy polarnych. Podobno na to ogromny wpływ na ludzkie samopoczucie a biorąc pod uwagę moją skłonność do dołowania się... mogło by się to źle skończyć. Także, Skandynawia – z wielką ochotą ale... latem. Chociaż bywałem w Szwecji i zimą. Kiedyś nawet w gorączce, obudziłem się w środku nocy i wymyśliłem koncepcję jednego klipu. „Lubisz jeść”. Patrząc na odbiór tego klipu, chyba nie był to zbyt dobry pomysł (śmiech).
A gdybyś mógł wybrać, w jakim kraju chciałbyś się urodzić/mieszkać? I dlaczego?
Urodziłem się w Polsce i tego bym nie zmienił. Lubię moją „polskość”. Jedne z cech mnie bawią, inne imponują ale większość z nich bardzo lubię. Jedyną rzeczą, której nie lubię jest zawiść. Nie mówię, że sam jestem od niej całkowicie wolny ale staram się taki być. A gdybym miał mieszkać gdzieś indziej, nie wiem gdzie miałoby to być. Bliżej mi do podróżowania niż do chęci zatrzymania się na zawsze w jakimś miejscu. Chciałbym podróżować, mieszkając w każdym miejscu z pół roku, rok. To moje marzenie. Prawdopodobnie nigdy go nie spełnię. Ale nie wszystkie marzenia chyba trzeba spełniać.
Który swój utwór uważasz za najlepszy?
Nie mam jednego faworyta ale w czołówce na pewno znalazły by się takie utwory jak „Gwiazdy”, „Mr. Underground”, „Znasz mnie”, „Jesteśmy źli”, „Kilka słów o odwadze”, „Lato w mieście Łódź”, „Sayonara!”, „Lubisz jeść”, „Gracze” i to chyba dopiero początek listy. Trudno mi wybrać. Naprawdę lubię większość moich utworów, które znajdują się na albumach.
Jakie są Twoje plany na najbliższe miesiące? Kolejne miasta? Nowa płyta?
Przede wszystkim trasa promująca album „Zeus. Nie Żyje.”. Większość weekendów do wakacji zajmie nam właśnie granie koncertów i na tym się koncentruję. Teraz pracujemy nad albumem Joteste. Niedługo wychodzi też w końcu produkowana przez mnie EP’ka, na której rapuje człowiek z Bełchatowa – Hary. Poza tym staram się nagrywać sporo gościnnych zwrotek, żeby nie wychodzić z formy, po tym jak „rozpisałem się” przy okazji płyty. Kolejny album to na pewno nie będzie coś, z czym będę się spieszył ale cały czas działam, nowe rzeczy powstają.
Czy chciałbyś coś jeszcze przekazać czytelnikom FRESHMAGa?
Jeżeli spodobał Wam się któryś z moich utworów, zapraszam serdecznie na koncerty. Dajemy z siebie mnóstwo energii na scenie i myślę, że warto nas zobaczyć na żywo.
Bardzo dziękuję za poświęcony czas! FRESHMAG życzy Ci przede wszystkim kolejnych sukcesów, nowych inspiracji i ciągłej przyjemności z tworzenia tego, co jest Twoją pasją!
Dziękuję bardzo za zainteresowanie moją muzyką i za rozmowę. Pozdrawiam!