Małgorzata Markiewicz

Bezresztkowa moda kontra fast fashion. Wywiad z kuratorką wystawy „Łataj! Ceruj! Długie życie ubrań”, Martą Smolińską

Marta Smolińska
18 kwi 2024
Natalia Bednarz

Ubrania z sieciówek mają wszystko, czego potrzebujemy – naśladują światowe wybiegi, dają namiastkę luksusu, a przy tym są relatywnie tanie i pod ręką. Nie zdążą się też znudzić, bo kolekcje pojawiają się jedna po drugiej, na chwilę, i znikają niczym baśniowy kwiat paproci. Niestety, jak wszystko na tym świecie, także i ten idylliczny obrazek ma swoją cenę – wyzysk szwaczek i szwaczy, często dzieci, a także hałdy niepotrzebnych ubrań piętrzące się w Afryce czy Ameryce Południowej. Czy pęd za modą i przynależnością jest wart dewastowania planety i niszczenia innym życia? Na to pytanie próbuje odpowiedzieć wystawa „Łataj! Ceruj! Długie życie ubrań” w CK Zamek. Będzie ją można obejrzeć od 13 kwietnia do 28 lipca. O wystawie, ubraniach i roli sztuki w zmianie mentalności rozmawiam z kuratorką wystawy, Martą Smolińską.

Skąd wziął się pomysł na wystawę?

Inicjatywa wyszła z CK Zamek od zespołu tej instytucji pod wodzą dyrektorek Anny Hryniewieckiej i Zofii Starkiewicz. Bardzo chętnie podjęłam się tego zadania, ponieważ temat wydał mi się bardzo aktualny i fascynujący. Umberto Eco powiedział kiedyś, że patrząc wstecz na swoje teksty za najlepsze uważa te, które napisał na zlecenie, sam nie wybierając tematu. Mam nadzieję, że tak będzie i w tym przypadku. Poza tym sądzę, że krytyczne podejście do fast fashion doskonale wpisuje się w strategię CK Zamek jako instytucji empatycznie zorientowanej na palące współczesne kwestie polityczno-społeczne i etyczne.

Jaki jest cel wystawy?

Wystawa jest zbudowana dwutorowo. Nie chodzi tylko o zdiagnozowanie problemu, lecz także o strategie i pomysły na to, jak można go próbować, przynajmniej z indywidualnej perspektywy, rozwiązać. Stąd też tytuł, który jest dla nas wyzwaniem. Zwraca się do wszystkich i do każdego z nas z osobna.

Kto rzuca nam to wyzwanie? Czyją twórczość zobaczymy?

Pokażemy prace takie jak np. obraz Szwaczki Anne Peschken i Marka Pisarsky’ego, który mówi o tym, że w ramach fast fashion mamy do czynienia z wykorzystywaniem taniej siły roboczej. Wielu ludzi pracujących w tej branży straciło pracę w czasie pandemii COVID-19 i ich życie, i tak już wcześniej prowadzone na granicy ubóstwa, jeszcze się pogorszyło. Z kolei Susanne Friedel pokazuje nam konkretne osoby z tych fabryk. Opowiadają nam one o swoim życiu, o tym, że nie mają prawa do przerwy, do życia rodzinnego, bo nie starcza im na to czasu, że są często molestowane seksualnie, pracują wiele godzin i są bardzo nisko wynagradzane. I o ile u Peschken i Pisarsky’ego widzimy wnętrze fabryki i mnóstwo szwaczek, to w przypadku pracy Susanne Friedel pojawiają się konkretne osoby, które opowiadają nam swoje historie. Agnieszka Kasztelowicz stworzyła z kolei swego rodzaju trójwymiarową infografikę, która pokazuje w jakim tempie rozkładają się poszczególne materiały. Paski tkanin organicznych, takich jak len czy jedwab są króciutkie, natomiast te z tkanin zawierających poliester i sztuczne włókna są coraz dłuższe. Natomiast najdłuższy, a w zasadzie nieskończony, powinien być pasek z cekinami, ponieważ te nie rozłożą się nigdy!

Niezwykle przytłaczający to obraz… czy zobaczymy także światełko w tunelu?

Tak! Bo nie chodzi tylko o diagnozę, ale także rozwiązania. I tutaj wkraczają takie artystki, jak Małgorzata Markiewicz, Paulina Poczęta i Anja Schwörer. Małgorzata Markiewicz z używanych ubrań szyje coś innego, często bezresztkowego – nowe, coraz bardziej fantazyjne ubrania. Często gra długością rękawów, asymetrią. Pyta też przy tym o naszą osobowość i o to, jak ubraniami można wyrazić międzyludzkie relacje. Zobaczymy m.in. jej ostatnie projekty, w których koncentruje się na współpracy z kobietami z Afryki, kierując naszą uwagę m.in. na cyrkulację towarów pomiędzy Afryką a Europą. Paulina Poczęta, jak sama się określa, jest z kolei wielbicielką „szmateksów”. Zwraca się w ten sposób przeciwko patriarchalnemu społeczeństwu, nie-ekologicznemu myśleniu. Artystka z używanych ubrań tworzy zupełnie nowe rzeczy – zarówno odzież, jak i obiekty, którymi możemy się przykryć, na których możemy usiąść, a więc kreatywne podejście i szeroką gamę możliwości wykorzystywania ubrań, które kiedyś noszono i wyrzucono. Anja Schwörer ma w swoim atelier w Berlinie ogromne krosno tkackie. Z resztek, które firma odzieżowa po prostu by wyrzuciła, utkała przepiękne, dekoracyjne kilimy z geometrycznymi wzorami na ścianę.

Czy często Pani sama kupuje, reperuje i przerabia ubrania?

Sama ceruję rajstopy, które niestety szybko się drą. Robię to bez znajomości techniki cerowania, stawiając raczej na wyrazisty efekt, ponieważ używam neonowo zielonej nici do zaszywania czarnych rajstop. Lubię w ten sposób manifestować fakt przedłużania życia moich ubrań. Mam płaszcz, który kupiłam na drugim roku studiów – wciąż go noszę i łatam w taki sposób, by każda nowa łata dodawała mu niepowtarzalnego charakteru. W liceum chętnie nosiłam też połatane jeansy, ubrania z lumpeksów i te należące kiedyś do moich rodziców. Obecnie mój partner podśmiewa się ze mnie, że noszę ubrania tak długo aż ze mnie spadną. Nie jestem jednak oczywiście nieskazitelna i też kupuję fast fashion, lecz – gdy już zgrzeszę – bardzo staram się długo używać tych rzeczy. Raczej ignoruję nowe trendy w modzie, więc to, co kupię, traktuję jako ponadczasowe.

Ile lat ma najstarszy „okaz” w Pani szafie? Jaka stoi za nim historia?

To właśnie ten wspomniany już płaszcz. Ma jakieś 28 lat. Kupiłam go w Poznaniu jako studentka i nosiłam bardzo często, aż się poprzecierał. Nie mogłam się z nim rozstać i zaczęłam go łatać. Pierwotnie był z czarnego aksamitu i haftkami, a obecnie pokrywają go kolorowe łaty. Jedna w kształcie pawia – niestety z cekinów, które są nieekologiczne. Tak więc z jednej strony ratuję ów płaszcz w nieskończoność, lecz sięgam też przy tym po nieekologiczne materiały, by uzyskać spektakularny efekt wizualny…

Na co dzień mieszka Pani w Berlinie, gdzie drugi obieg jest bardzo popularny. Czy ma Pani jakieś łupy z kartonów ZU VERSCHENKEN (do zabrania – przyp. red.)?

Z ulicy niedaleko mojego mieszkania ostatnio zebrałam dwa piękne talerze i wazonik. Młoda generacja nosi tu chętnie ubrania ze sklepów z używaną odzieżą, a 21-letnia córka mojego partnera ostatnio zachwycała się bluzą sportową, którą zabraliśmy dla niej z murku przy naszym śmietniku. Lubię tutejszą mentalność i krążenie rzeczy między ludźmi!

Małgorzata Markiewicz, jedna z osób artystycznych, których prace pojawiają się na wystawie, używa ubrań „jako metafory albo krytyki kondycji świata”. Co mówią o naszym świecie sieciówkowe ubrania?

Mówią o tym, że współczesny świat rozwinął nadprodukcję i nadpodaż prawie w każdej dziedzinie życia. Fast fashion napędza tę spiralę: kupujemy szybko i tanio, wyrzucamy po kilku użyciach i nie myślimy więcej o tym, że materiały, z których wykonana jest odzież z sieciówek, nie są naturalne i nie rozkładają się szybko, zalegając w Afryce czy na pustyni Atakama. Sieciówkowe ubrania to znak naszej ludzkiej krótkowzroczności i pożądania szybkiego zarobku, a także bycia trendy za niską cenę. Małgorzata Markiewicz już od 2004 roku zajmuje się recyklingiem ubrań, a więc podjęła to zagadnienie w momencie, gdy jeszcze nie było popularne. Dla tej artystki naprawianie ubrań to naprawianie świata, etyczne działanie w mikroskali.

Czy przychodzi Pani na myśl osoba publiczna, która ubiera się w przerobioną odzież? Ubiera się w second handach?

Konkretne nazwisko nie przychodzi mi do głowy, lecz z pewnością coraz bardziej widoczne są trendy zero waste, czyli szycie bezresztkowe i recykling odzieży używanej. Ja nawet wolę, żeby nikt konkretny nie robił na tym fenomenie kariery – preferuję sytuację, w ramach której taka postawa stałaby się powszechna.

Jak mogą działać na rzecz slow fashion osoby, które guzik może i przyszyją ale o skomplikowanych przeróbkach, doszywaniu rękawów i tworzeniu patchworków nie ma mowy?

Zawsze można iść do osób wykonujących takie usługi zawodowo i wesprzeć w ten sposób ich rzemiosło. Można też zapisać się do kółka osób dziergających, cerujących, szyjących itp., w którym można znaleźć wsparcie w nauce tych technik i przyjacielski krąg do dyskusji. Nie chodzi o mistrzostwo. Ważna jest chęć i możliwość nadania własnej odzieży indywidualnego charakteru, którym zamanifestujemy, że nie wyrzucamy odzieży, lecz zaprzyjaźniamy się z nią na dłużej.

Niedawno czytałam, że współczesne dzieci często nie wiedzą, jak wycisnąć klej z tubki, jak trzymać nożyczki, a nawet jak zapiąć guzik, o jego przyszyciu nie wspominając. Jak poradzą sobie z recyklingiem ubrań?

Myślę, że znajdą swój własny sposób na recykling – i to pewnie taki, którego teraz nie jesteśmy sobie w stanie nawet wyobrazić. Mimo wszystko wierzę w przyszłość i w efekty edukacji ekologicznej, które przyczynią się m.in. do wyhamowania machiny stojącej za fast fashion.

A skoro jesteśmy przy dzieciach. Czy wystawie będą towarzyszyć jakieś warsztaty czy wydarzenia?

Program edukacyjny będzie bardzo bogaty! Odbędą się warsztaty Fashion Hacks – Kreatywne triki dla miłośniczek/ków mody, podczas których będzie można np. doszyć kieszeń lub tworzyć wzory na T-shirtach. Zajęcia Handmade Fashion: Sztuka rękodzieła w modzie zostaną natomiast poświęcone szydełkowaniu. Na innych warsztatach osoby uczestniczące dowiedzą się m.in. o ściegach i możliwościach igły tkackiej, będą tworzyć gobeliny, a uczennice i uczniowie z Zespołu Szkół Odzieżowych wskrzeszą stare ubrania przekazane przez poznanianki i poznaniaków. Będzie pokaz i aukcja, z której dochód trafi do schroniska dla osób w kryzysie bezdomności. W przestrzeni wystawy mają też pojawić się osoby seniorskie potrafiące szyć. Od początku zależało mi, by w programie towarzyszącym podkreślić wymianę międzygeneracyjną: młodzi będą się uczyć od starszych i rozmawiać i możliwościach przedłużania życia ubraniom. Cerowanie za pogadanie łączy możliwość spotkania i dobrej rozmowy z „załataniem” domowego budżetu. Będą też specjalne oprowadzania z zasłoniętymi oczami w ramach Sztuki w ciemno czy Dotykalskie zwiedzanie przygotowane przez g/Głuchą edukatorkę.

Z jednej strony wyzwania środowiska i potrzeba slow fashion – z drugiej z haute couture, wielkie domy mody nieliczące się kosztami, pokazy będące „sztuką dla sztuki”, ubrania, których nikt więcej nie założy. Jak to pogodzić?

Myślę, że każda poszczególna osoba powinna szukać własnej drogi i przy każdym zakupie zastanawiać się nad tym, jakie mechanizmy i jacy ludzie stoją za wykonaniem poszczególnych ubrań. Obawiam się, że system kapitalistyczny jest tak rozpędzony, że trudno włożyć mu kij w szprychy, lecz trzeba próbować. Zacząć od siebie. Dlatego, gdy mnie stać na slow fashion, to pozwalam sobie na takie zakupy. Wciąż potrzebujemy pogłębionej edukacji związanej z tymi kwestiami. Zarówno w Polsce, jak i w Niemczech aspekty te nie są jeszcze dostatecznie akcentowane. Dlatego wystawa Łataj! Ceruj! Długie życie ubrań ma ważną edukacyjną rolę do odegrania!