Ilustradora „Nic nie jest czarno-białe” – rozmowa z Dorotą Piechocińską

Ilustradora - Dorota Piechocińska
15 cze 2021
Nicole Piotrowska

Jej prace możemy podziwiać na stronach polskich czasopism. W swojej sztuce nie boi się poruszać tematów społecznych oraz wyrażać poglądów, z którymi nie zawsze wszyscy muszą się zgadzać. O byciu dla siebie szefową, wybieraniu odpowiedniej drogi i wychodzeniu ze strefy komfortu. O artystycznych wyborach porozmawiałam z ilustratorką Dorotą Piechocińską. 

Z wykształcenia jesteś architektką, jednak od pewnego czasu z powodzeniem realizujesz się jako graficzka. Czy grafika to już Twoje ostatnie słowo i wiążesz z nią swoją przyszłość?

Wychodzi na to, że od trzech lat funkcjonuję w graficznym świecie. Jeszcze dwa lata temu pracowałam w agencji reklamowej, więc czas dzieliłam pomiędzy różne działania, a od roku praktycznie tylko ilustruję i pracuję nad swoimi projektami. Sporadycznie zdarza mi się robić wizualizacje architektoniczne wnętrz lub budynków. Na razie tu zostaję.

Kiedy zrozumiałaś, że grafika jest kierunkiem, w którym chciałabyś się realizować?

Rysuję od dziecka (śmiech). Wydaje mi się, że od zawsze miałam typowo graficzne myślenie i szybko byłam w stanie wiele rzeczy zwizualizować sobie w głowie. Nawet będąc na studiach architektonicznych na Politechnice, czułam, że dużo bardziej angażuję się w tematy stricte manualne – makiety, meble, kafle piecowe, rysunek sztalugowy. Chyba byłam na to skazana (śmiech). Przełomowym momentem, kiedy poczułam, że zawód ilustratora istnieje i można z niego żyć przenosząc rysunki nie tylko na papier, ale i inne nośniki, to Erasmus. We Włoszech miałam dostęp do różnorodnych wystaw. W Mediolanie w tym czasie odbywały się targi designu Salone del Mobile, więc ta wizualna sfera bardzo mnie w tamtym czasie zbombardowała i zachwyciła. Do tego okazało się, że ilustraDORA po hiszpańsku znaczy ilustratorka, więc potraktowałam to jako znak.

Żyjemy w bardzo wizualnych czasach, co daje nam możliwość komunikowania się praktycznie za pomocą samych obrazów.

Skąd w takim razie architektura, a nie od razu grafika? Potrzebowałaś czasu, aby dojrzeć do tej decyzji?

Wydawało mi się, że skoro nie poszłam do plastyka to nie mam szans, żeby się dostać na ASP. Byłam wychowana w duchu pewnej konsekwencji – skoro coś zaczęłam, wypada to skończyć. Zaangażowałam się bardziej w przygotowania pod ścisłe przedmioty, takie jak matematyka, więc ostatecznie zdawałam na architekturę. Żyjemy w czasach, kiedy wybrane zawody możesz realizować bez kierunkowego wykształcenia, więc ostatecznie jestem bardzo zadowolona z tego, jak to się potoczyło. Poza tym w praktyce okazałam się zbyt abstrakcyjna do wykonywania ścisłego zawodu. Ostatniego dnia na etacie architekta zrobiliśmy imprezę i oficjalnie znalazłam się w klubie NBA – Nie Będę Architektem. Za to jestem w kolektywie ilustratorskim Ilunasjest – to coś znacznie cenniejszego.

Czy jako ilustratorka uważasz, że samym obrazem jesteśmy w stanie przekazać komunikat czy wymaga on komentarza?

W momencie, w którym mam wykonać ilustrację do prasy, stanowi ona graficzny komentarz do tego, co zostało napisane w artykule. To pewnego rodzaju esencja. Żyjemy w bardzo wizualnych czasach, co daje nam możliwość komunikowania się praktycznie za pomocą samych obrazów. Przekazując treści, na przykład za pośrednictwem mediów społecznościowych, mamy ułamki sekund, aby zainteresować odbiorcę. To musi być coś, szybka synteza estetyki i przekazu – uwielbiam to.

Idąc tym tropem… Uważasz, że ilustracja to dobry nośnik do komunikowania tematów społecznych, politycznych – związanych z otaczającą nas rzeczywistością?

Bardziej plakat niż ilustracja, ale tak, zdecydowanie. Mam szczęście wykonywać zawód, który umożliwia mi czynne uczestnictwo w wydarzeniach, które dzieją się dookoła nas. Na Strajk Kobiet przygotowałam grafiki udostępnione dla strajkujących, a na wybory parlamentarne i prezydenckie plakaty zachęcające do głosowania. Cieszy mnie ta użytkowość.

 

Mam szczęście wykonywać zawód, który umożliwia mi czynne uczestnictwo w wydarzeniach, które dzieją się dookoła nas.

Spotkałaś się kiedykolwiek z nieprzyjemnościami zawodowymi, które były pokłosiem Twojego udziału w różnych społecznych inicjatywach?

Nigdy bezpośrednio nie doświadczyłam nieprzyjemności z powodu manifestowania swoich poglądów, ale odczułam niewielki spadek obserwatorów w social mediach. To sprawia, że zostają ze mną osoby, które utożsamiają się z tym co robię, więc taki układ mi odpowiada. Podobnie sytuacja wygląda, gdy wrzucam zbyt abstrakcyjne Stories, ale cenię sobie autentyczność i wolność wyrazu.

W jednym z Twoich bio znalazłam informację, o wychodzeniu przez Ciebie ze strefy komfortu. Czym jest dla Ciebie ten proces?

Cały zeszły rok był dla mnie mocno przełomowy, bo zgrał się idealnie z moim przejściem na freelance. Wzięłam dotację, założyłam firmę, pracuję w domu, jestem sama sobie szefową. Wyjście ze strefy komfortu to dla mnie ogrom wątków – od współpracy z księgową i podejmowania decyzji, które projekty przyjąć, a które nie, po ustalanie własnych godzin pracy. Robiąc to, co się kocha, łatwo wpaść w pracoholizm. Pilnuję, by nie ulegać pokusie pracowania w piżamie! Tą strefą komfortu jest dla mnie decydowanie o swojej pracy – o tym czy biorę zlecenie i zarywam noc. Wszystko to sprowadza się do satysfakcji, bo podejmuję się obecnie projektów, które dają mi radość i możliwość rozwoju.

Miałaś kiedykolwiek moment zwątpienia? Moment, w którym musiałaś podejmować się projektów, które nie dawały Ci pełnej satysfakcji, ale pozwalały zapłacić rachunki?

Jeszcze kilka lat temu myśląc o pracy ilustratorki, wyobrażałam sobie idyllę. Każdy zawód ma swoje ciemne strony. Mniej płatne zlecenia, z którymi mocno się utożsamiam przeplatają się lepiej płatnymi projektami, których nie czuję do końca. Są też sytuacje, gdy odnoszę sukcesy i czuję, że jestem na szczycie, a chwilę później muszę się procesować z klientem, który zamalowuje mój mural. Wtedy czuję, że moja praca nie jest doceniania. Mimo wszystko staram się zachować zdrowy rozsądek, bo nic nie jest czarno-białe.