SICOER to poznaniak z krwi i kości, który aktualnie mieszka w Krakowie. Jednak to nie miejsce zamieszkania go definiuje, a jego sztuka, która jest znana już dawno poza granicami naszego kraju. Jego prace pojawiły się m.in. w kultowym Urban Spree w Berlinie. Jego profil na IG śledzi ponad 80 tys. osób, a znane firmy z kraju, jak i z zagranicy chętnie proponują mu współpracę. Kocha ściany i płótna, ale dobrze też się czuje na skórze. Sztuka, którą najchętniej uprawia to calligraffiti, które łączy w sobie graffiti oraz kaligrafię. Jak sam twierdzi, nie lubi oceniać swoich prac, więc szukanie cech charakterystycznych pozostawia odbiorcom…
SAMO SKUPIENIE SIĘ NA ZGŁĘBIANIU NAJPROSTSZEJ FORMY GRAFFITI JAKĄ JEST TAG, WYDAJĘ MI SIĘ RUCHEM IDĄCYM W STRONĘ MINIMALIZMU. JEDNAK W MIARĘ ROZWOJU OKAZAŁO SIĘ, ŻE TAG W SWOJEJ FORMIE MOŻE BYĆ BARDZO ROZBUDOWANY, W SZCZEGÓLNOŚCI, GDY ZACZYNASZ ŁĄCZYĆ I MIKSOWAĆ NARZĘDZIA ORAZ STYLISTYKĘ ZNAKU – W TYM PRZYPADKU MÓWIĘ JUŻ O CALLIGRAFFITI, CZYLI FUZJI GRAFFITI Z KLASYCZNĄ KALIGRAFIĄ.
TO CO DLA MNIE WYDAJE SIĘ CZYMŚ BANALNIE PROSTYM, DLA ODBIORCY MOŻE WYDAWAĆ SIĘ CZYMŚ ZŁOŻONYM I NA ODWRÓT.
OD JAKIEGOŚ CZASU SKUPIAM SIĘ NA SAMEJ FORMIE, EKSPRESJI I KOMPOZYCJI ZNAKU LUB CIĄGU ZNAKÓW, BAZUJĄC NA MINIMALISTYCZNYCH ZESTAWACH KOLORÓW.
MYŚLĘ, ŻE ŻEBY COŚ BYŁO DOBRE, NIE MUSI MIEĆ TYSIĄCA KOLORÓW I EFEKTÓW SPECJALNYCH. NAJLEPSZYM DOWODEM NA TO JEST TO, CO MOŻNA ZOBACZYĆ W MUZEACH SZTUKI WSPÓŁCZESNEJ – PROSTE FORMY DOMINUJĄ OD DAWNA.
ŚCIANA POZWALA MI NA NAJWIĘKSZĄ EKSPRESJĘ RUCHU I NIE WYMAGA „WCISKANIA” SIĘ W FORMAT. NATOMIAST SPORYM WYZWANIEM, GDY ZACZĄŁEM MALOWAĆ NA PŁÓTNIE, BYŁO DLA MNIE ZMNIEJSZENIE ROZMIARU. OCZYWIŚCIE MÓGŁBYM MALOWAĆ PŁÓTNA WIELKOŚCI ŚCIAN, ALE TO JUŻ SPORE WYZWANIE LOGISTYCZNE, MAGAZYNOWE ITD. MAM NADZIEJĘ, ŻE JESZCZE PRZYJDZIE NA TO CZAS, BO MYŚLĘ, ŻE WŁAŚNIE W DUŻYCH FORMATACH CZUJĘ SIĘ NAJLEPIEJ.
Na zachodzie to norma, że dobrzy artyści z ulicy mają swoje wernisaże i wystawy. U nas jednak czały czas to kuleje. Uważasz, że to może niedocenienie?
To jest bardzo złożony temat. Na pewno nie jest to niedocenienie. Myślę, że to bardziej wynika z braku wiedzy wśród ludzi budujących rynek sztuki, jak i również społeczeństwa. Na zachodzie samo graffiti ma status kulturowy. Ludzie, którzy się tym zajmują od kilkudziesięciu lat, teraz są cenionymi artystami. Jest cala masa galerii robiących wystawy, na które przychodzą rzesze odbiorców. I nie mówię o dzieciakach jarających się wrzutami, tylko o poważnych kolekcjonerach sztuki. Niestety – jak ze wszystkim – wszystko dociera do nas dużo później. Może jest to efekt historii naszego kraju, ciężko jest mi to ocenić.
Dużym problemem jest brak odpowiednich galerii związanych z tym nurtem…
Właściwie jedyna w 100% profesjonalna i duża galeria Polsce to Brain Damage Gallery. Oczywiście jest też kilka mniejszych, ale niestety nie mają one takiej siły przebicia, żeby zaistnieć na większą skalę. Kolejnym powodem takiego stanu rzeczy jest umniejszanie i bagatelizowanie zjawiska samego graffiti i street artu przez środowiska akademickie i „wykształconych” artystów. Oczywiście są wyjątki od reguły, ale wiem ze swojego doświadczenia, że tego typu działania są traktowane po macoszemu i wrzucane do worka z napisem „bazgroły pijanej zbuntowanej młodzieży”. Na szczęście wszystko się zmienia.
Tak czy inaczej ja robię swoje. Działam od lat poza krajem i nie narzekam – wszystko idzie w dobrą stronę i mam nadzieję, że u nas też zmieni się to z czasem na lepsze.