To była miłość od pierwszego wejrzenia. W 1957 roku młody adept elektryki, Piotr Heinze, zobaczył fachowców wyginających szklane rurki, które rozbłyskują na różne kolory. Zachwycony, rzucił studia, udał się do państwowego zakładu REKLAMA i powiedział, że chce tu pracować. Choć jego dyrektor nie potrzebował rąk do pracy, postanowił dać mu szansę. Po kilku miesiącach w zaopatrzeniu, Heinze trafił w końcu na wymarzoną produkcję… i został tam do dziś, awansując, a w końcu stając na czele firmy.
Rozmawiamy w siedzibie firmy przy ul. Piotra Ściegiennego 25. Prowadzi do niej – a jakże – kolorowy neon. Biuro to po prostu duży pokój, dlatego błyskawicznie czujemy się jak w domu. Od progu wita nas nie tylko sam Piotr Heinze, ale także przyjemne retro dźwięki Radia Pogoda. Na stole czekają już albumy ukazujące kilka dekad kolorowych poznańskich neonów – większości z nich już nie ma, a zdjęcia to po nich jedyna pamiątka. Jeden rzut oka i już wiem, że mamy zbyt mało czasu, by je wszystkie przejrzeć. Urodziłem się elektrykiem – mówi na wstępie Piotr Heinze, a to, co powie dalej, to wspaniała historia pasji, najwyższego rzemiosła i wyjątkowej historii naszego miasta.
Gdy Heinze rozpoczął pracę w publicznym przedsiębiorstwie REKLAMA w roku 1957, polskie ulice wzorem zachodnich miast zaczęły rozjaśniać się kolorowymi neonami. Z miesiąca na miesiąc stawały się coraz popularniejsze, lecz prawdziwy boom miał dopiero nadejść. W latach 60. ruszyła tzw. neonizacja Poznania, czyli akcja masowego umieszczania neonów w przestrzeni publicznej, głównie przy głównych arteriach. Najwięcej neonów podziwiać było można na ulicy Głogowskiej, Placu Wolności czy św. Marcinie, gdzie wielkie neony ozdobiły wieżowce „Alfy”. P.S.S., MHD, Dom Usług, Miasto Projekt oraz Meramont – starsi poznaniacy z pewnością potrafią wymówić te nazwy na jednym wydechu.
W połowie lat 70. na poznańskich ulicach było już jasno prawie jak w dzień, a neony działały jak miejskie latarnie. Niestety, przyszedł kryzys, a wraz z nim wzrost cen prądu, co zmusiło większość właścicieli neonów do ich wyłączenia, czy też – co gorsza – zdemontowania. Nie lepiej było w latach 80., lecz Poznań miał wtedy ogromne szczęście. Gdy w całej Polsce szklane rurki gasły, prezydent Poznania Andrzej Wituski, prawdziwy fan neonów, pozwolił im świecić się codziennie od 21:00 do 23:00.
Neony były niemalże dziełami sztuki – funkcja informacyjna czy reklamowa schodziła na drugi plan, ustępując estetyce. Świetlne reklamy projektowali wybitni artyści, jak Zbigniew Kaja czy Ryszard Kulm. Szklane rurki ozdabiały kawiarnie, hotele, punkty usługowe, kina i teatry, a także… ratajskie osiedla, wykraczając tym samym poza ścisłe centrum. Instalacji świetlnej na osiedlu Rusa często przytrafiał się, z małą pomocą mieszkańców, neonowy figiel w postaci gasnącej litery R. I tak RUSA zmieniało się w USA, pozwalając choć na chwilę uciec myślami za Ocean.
Czy są projekty, których nie da się zrealizować? Heinze niemalże się oburza.
„Rzeczy niemożliwe wykonujemy w tygodniu, a trudne rzeczy może w dwa miesiące”
Na przestrzeni dekad z jego zakładu wyszło ponad 2500 (!) neonów o różnym poziomie skomplikowania. Mam wrażenie, że Heinze pamięta każdy, każdą jedną rurkę, która najpierw została ręcznie uformowana w określony kształt, a następnie wyżarzała się w pracowni przez kilka dni. Zaczynam rozumieć, gdy na stół trafia stary notes, który Heinze prowadzi od początku pracy. W odręcznie narysowanych rubrykach zapisano każdy zrealizowany projekt.
Które z nich były największe? Na pewno ten dla WBK. Każda z 3 liter miała 8 metrów szerokości i 3 metry wysokości, zajmując całą szerokość budynku. Wykonanie neonu trwało około 2 miesięcy. Imponujący był także neon zdobiący klub Adria z drugiej połowy lat 70. XX wieku – tak wysoki, że by zmieścić literę A, trzeba było… dobudować piętro, a konkretniej jego fasadę. Neon był nie tylko animowany (przez 154 elektryczne programatory), lecz także trójwymiarowy – kolejno rozświetlały się różne strony neonu, front i boki, dając wrażenie przestrzenności. W 1974 roku powstał także wielki neon Nowego Zoo. Średnica litery O miała 8 metrów – wszystko po to, by neon był doskonale widoczny z ulicy Zamenhofa.
Największa siła neonu? Jego trwałość. O ile nie zostanie zbity, być może przeżyje swojego twórcę. Jako przykład podaje jedno z niedawnych zleceń – restaurację neonu Stock z… 1937 roku. Dekady w piwnicy zaszkodziły jego elektrycznej części – gdy ją naprawiono, szklane rurki rozświetliły się ponownie. Klasyczne neony są dużo trwalsze niż ich LED-owe odpowiedniki, które zresztą Heinze uważa za profanację.
Choć neony, które kilka dekad temu zdemontowano, w większości przepadły, jeśli zachował się projekt, można je odtworzyć. Tak było chociażby z neonem Kina Muza, który po latach wrócił na fasadę najstarszego studyjnego kina w Poznaniu. Piotr Heinze skrupulatnie odtworzył stary projekt, przedłużając jedynie białe rurki pod sufitem pasażu niemal do samych drzwi wejściowych. Już wkrótce neon Muzy odzyska dawnego sąsiada – słynnego kota z reklamy Kociaka. Kultowa kawiarnia wraca jeszcze w tym miesiącu, a świecący kot tak, jak przed kilkoma dekadami, będzie nocą popijał lemoniadę przez kolorową słomkę.
Nad poznańskie jezioro wrócił kultowy neon Strzeszynek Wypoczynek – co prawda w mniejszej kopii, ale odtworzony zgodnie z oryginałem, na którym kolejno rozświetlały się słońce, fale czy żaglówka. Przywrócono także neon Poznańskich Słowików. Jako że projektant nie ustalił sekwencji pojawiania się nut, Heinze chciał, by rozpisał ją sam dyrygent Słowików, Stefan Stuligrosz. Plan się nie powiódł, lecz neon powrócił w wielkim stylu… i cieszyłby oko nadal, gdyby rok temu nie zabrakło środków na jego działanie i konserwację. Podobny los spotkał miejski zegar, który przez dekady świecił na placu Wiosny Ludów. Utrzymanie jego odpowiednika na Placu Wolności wziął na siebie właściciel budynku, a Politechnika Poznańska zdecydowała się zostawić swój jako wizytówkę, pod warunkiem, że zacznie pokazywać także temperaturę. Heinze osobiście udowodnił, że da się ją wyświetlić w formie 4 znaków, a tym samym ocalił zegar.
Neony wracają do łask… i mogą liczyć na łaskawsze podejście. Nie muszą spełniać aż tylu wytycznych, co kiedyś, a jeśli nie zgadza się na nie konserwator zabytków, często wystarczy powiesić je za szybą okna wystawowego. Neony zdecydowanie rzadziej wychodzą spod rąk artystów, a nierzadko projektuje je sam Heinze na bazie tego, czego chce klient i jego szkiców. Bywa, że zgłasza swoje uwagi, doradzając rozwiązania, które jego zdaniem lepiej się sprawdzą, lub wręcz rysuje je sam. Jak widać, cienka jest granica między elektrykiem, a artystą, a w przypadku Piotra Heinze najwyraźniej już dawno się zatarła.
Co nowego w kwestii neonów w Poznaniu? Oprócz Kociaka, który czeka na zamontowanie, dwa nowe neony zawisnęły niedawno na dwóch wejściach do Kupca Poznańskiego – ich zadaniem jest nawigować przechodniów ze Starego Rynku na Półwiejską oraz odwrotnie. W Starym Browarze kusi także nowa instalacja świetlna w food court’cie.
Miasto wydaje się być średnio zainteresowane swoją neonową spuścizną. Ambitny plan restauracji poznańskich instalacji, po jednej na rok, zakończył się na jednym – tym znad Strzeszynka. Przyszłość leży więc w naszych rękach. Za neonami przemawia nie tylko estetyka, lecz także niezmiernie istotna ostatnimi laty ekologia. Szklana rurka to rozwiązanie lepsze i trwalsze niż plastik. No i ten nostalgiczny look sprzed kilku dekad… To w nim zakochał się Piotr Heinze i możecie zakochać się Wy. Zacznijcie od odwiedzin na Facebooku Reklama NEONY Poznań oraz Instagrama @piotrekheinze. Inspiracje pojawią się same.