Od Dębieckiej piaskownicy do włąsnej marki odzieżowej – 10 urodziny Deep Trip

Moda
15 wrz 2022
Bartłomiej Kmieciak

Mówi się, że lepiej nie mieszać przyjaźni z biznesem i pewnie dużo w tym słuszności. Od każdej reguły są jednak wyjątki. Idealnym przykładem takiegoż są Ela i Gosia – rodowite mieszkanki Dębca, które przyjaźnią się ze sobą od podstawówki, a w tym roku świętują 10-lecie swojej marki odzieżowej, Deep Trip. Z tej okazji przeprowadziliśmy z dziewczynami wywiad, który okazał się inspirującą opowieścią o przyjaźni, marzeniach, sukcesie i ideałach, dzięki którym świat staje się lepszy.

Deep Trip – przyznam, że intrygująca nazwa dla brandu odzieżowego. Czyżby pojawiła się ona w drodze powrotnej z wycieczki do Peru?

Chyba mówisz o tym Peru leżącym w szyszynce? Niby to tylko nazwa brandu odzieżowego, ale ma głęboką moc. Każdy odczytuje ją inaczej. Był czas, że mocno walczyłyśmy z Google, żeby nie poprawiało słowa ‘trip’ na ‘throat’. W nazwie, Deep Trip, przede wszystkim zawarty jest element podróży – nie tylko tej fizycznej, ale też tej metafizycznej. Z początku byłyśmy mocno zafascynowane kosmosem i morskimi głębinami – tym co niewidoczne i tajemnicze. W pierwszych projektach pojawiły się fraktale. Były też legginsy z printem, na którym ukazane było egzotyczne, morskie dno z jego domownikami, ale wycofałyśmy się z tego, bo kto normalny chciałby nosić legginsy w ryby? Wracając do nazwy, tak teraz, jak i 10 lat temu, fascynacja głęboką podróżą nie minęła.

Zacznijmy jednak od początku. Jak narodził się pomysł stworzenia Deep Trip’a?

Trzy 22-latki, kumpelki z dębieckiego podwórka – Weronika, Gosia i Ela. Święte trio. Ile my miałyśmy wtedy energii i pomysłów! Na początku działałyśmy troszkę po omacku, bez żadnego planu. Był pomysł, żeby przerabiać ciuchy z lumpeksów, później żeby robić biżuterię z koralików, aż w końcu padł najlepszy pomysł – nadrukujmy na ubraniach to, co mamy w głowach! Absolutnie żadnych ograniczeń! Wariactwo!

I tu pewnie zaczęły się schody, bo niby skąd 3 studentki miały mieć pieniądze na zainwestowanie w swój pomysł?

Zgadza się. Na tym etapie były już potrzebne pieniądze. Będąc studentkami na własnym garnuszku, budżet miałyśmy mocno ograniczony. Po zbadaniu rynku i przedstawieniu pomysłu jednej z mam, ta uwierzyła w naszą piękną wizję i pożyczyła wielkie, jak na tamte czasy, pieniądze – równe 500 zł. Kupiłyśmy za nie pierwszą belkę materiału, która miała dotrzeć do nas z Włoch.

A co z wiedzą technologiczną na temat produkcji ubrań? Wiedziałyście co zrobić, kiedy już materiał do Was dotrze?

W Polsce temat sublimacji nie był jeszcze na tyle znany, więc informacje głównie googlowałyśmy na zagranicznych stronach. I rzeczywiście, kiedy przyszła belka białego materiału, zadałyśmy sobie pytanie – co dalej? Przecież trzeba mieć jakiś wykrój. Zrobiłyśmy screen monitora, oglądając jakieś fashion tv czy inny program, gdzie pokazywano jak gwiazdy tworzą odzież. Screen powiększyłyśmy do wielkości średniego wzrostu człowieka i tak powstał szablon, gotowy do zadruku, a z niego pierwsza, testowa para. Nad krojem musiałyśmy się jednak jeszcze pochylić. Najtrudniej było znaleźć drukarnię, która pozwoliłaby nam wydrukować jedną parę legginsów. Minimalna ilość zaczynała się od około 150 sztuk. I tu wielkie podziękowania dla firmy TODO, z którą współpracujemy po dziś dzień. Dzięki ich uprzejmości i ciekawości powstała pierwsza para legginsów, która była początkiem naszej głębokiej podróży.

Dzisiaj jednak siedzicie tu we dwie. Co stało się z trzecią matką założycielką?

Święte trio nadal istnieje, jednak już tylko na stopie przyjacielskiej. Po pewnym czasie Weronika po prostu poczuła, że to nie jej droga i chce spełniać się artystycznie na innych polach, co z resztą świetnie jej wychodzi. Koniec końców, zostałyśmy we dwie – Ela i Gosia, Gosia i Ela. Dwie zupełnie inne osobowości, które jednak świetnie uzupełniają się w pracy i poza nią. Do naszego teamu niewiele później dołączyła niezastąpiona Agusia, z którą, co zabawne, również znamy się już od dzieciństwa. Aga odpowiada za to, żeby wszystkie zamówienia trafiły do odpowiednich rąk.

fot. Magdalena Wójcicka

I wychodzi na to, że w tym kameralnym składzie jesteście w dużej mierze samowystarczalne. Przecież wszystkie wizualne materiały promocyjne to od A do Z Wasza robota.

Zdecydowana większość, ale po latach dojrzałyśmy do tego, że pracą warto dzielić się z innymi zdolnymi ludźmi, choć nadal nie przychodzi nam to łatwo. Niemniej jednak, fakty są takie, że Deep Trip obudził w nas głęboko skrywane talenty, które mocno ułatwiły nam pracę. Ela odkryła w sobie dryg do fotografii, a Gosia do modelingu. Do dziś korzystamy z tego, że jedna ma obiektyw w oku, a druga nogi do nieba. Pierwsze zdjęcia pstrykałyśmy w prowizorycznym, domowym studiu – pokoju w kamienicy na Kwiatowej, gdzie okna zasłonięte były kolorowymi kocami w delfiny.

A co ze zdjęciami w malowniczych, egzotycznych sceneriach? Przyznam, że robią piorunujące wrażenie!

No tak. Przebyłyśmy długą drogę od delfinów na starych kocach, do delfinów płynących w morzu obok jachtu. Dzięki znajomym, którzy zajmują się żeglarstwem, miałyśmy możliwość zwiedzenia kawałka świata, co z kolei było świetną okazją do zrobienia zdjęć naszych ciuchów w różnych, malowniczych sceneriach. Z reguły pozowały nam wtedy koleżanki, które były na rejsie razem z nami, a sesje miały totalnie luźny vibe. Ach, aż się rozmarzyłyśmy na wspomnienie greckich plaż…

Właśnie! Jak doszło do przebiegunowania ze słonecznej Grecji do mroźnych szczytów w Livigno? Skąd pomysł na poszerzenie asortymentu o rzeczy snowboard’owe?

Rozwijającemu się Deep Tripowi zawsze towarzyszył sport. Zimą jeździłyśmy na wyjazdy z Integrą – firmą organizującą studenckie wyjazdy. Wtedy byłyśmy ich klientkami, a dziś są naszymi partnerami biznesowymi i przyjaciółmi. Pewnego razu na stoku, zrobiłyśmy sobie przerwę w barze. Pech chciał, że Ela wylała na swoje pożyczone, białe spodnie bombardinio. Spojrzałyśmy na żółte plamy i eureka! Przecież jeśli softshell zadrukujemy kolorowym printem, plamy nie będą aż tak widoczne. To był moment, w którym uznałyśmy, że pora poszerzyć asortyment o odzież snowboardową. I tak też zrobiłyśmy. Łza pojawia się w oku za każdym razem, kiedy na stokach ludzie w Deep Tripach przybijają sobie piątki, rozpoznając „swoich”. Tym samym, narodziła się społeczność Deep Trip – ludzi kochających kolor i sport, chcących się wyróżnić.

fot. Magdalena Wójcicka

Wzory to rzeczywiście Wasz mocny punkt. Na koncie macie przecież współpracę, m.in. z jednym z najbardziej rozpoznawalnych, poznańskich street art’owców, Noriakim. Jak doszło do tego crossoveru? 

Dzięki ludziom. Na swojej drodze spotkałyśmy mnóstwo wartościowych i ciekawych osób. Od słowa do słowa, od biforów po aftery, od wyjazdów zimowych po te letnie, nabywałyśmy coraz więcej pewności siebie i zawierałyśmy znajomości, które owocowały bardzo fajnymi kooperacjami. Z Noriakim okazało się, że mamy wspólnych znajomych, a kultowe miszmasze aż same prosiły się, aby ulokować je na jakiejś fancy garderobie. Takich współprac, które przerodziły się w dobre znajomości i dobrych znajomości, które przerodziły się we współprace, mamy sporo. Wielka piątka dla OwwWee, Żółtej Żarówki, Integry czy Sailing Delight.

OD ZAWSZE NASZYM HASŁEM BYŁO: LOVE – COLOUR – FUN. NIC SIĘ W TEJ KWESTII NIE ZMIENIŁO

Wnioskuję po tym, że Deep Trip to jednak nie tylko ubrania. Za Waszą marką kryją się konkretne wartości i postawa życiowa.

Od zawsze naszym hasłem było: LOVE – COLOUR – FUN. Nic się w tej kwestii nie zmieniło, ale dołączyłyśmy do tego kolejne ważne kwestie. Jesteśmy członkiniami grupy Fur Free Retailer i kluczowe jest dla nas, aby nasz produkt nikomu nie robił krzywdy. Skór czy zamszy u nas nie znajdziecie. Nasze materiały pochodzą tylko ze sprawdzonego źródła, najczęściej od polskich producentów. Same staramy się dbać o planetę, dlatego i w pracy zwracamy na to uwagę. Etykietki, ulotki, kartoniki – zero plastiku. Inne wartości, które nas opisują to autentyczność i wdzięczność. Tworzymy ubrania w zgodzie ze sobą. W zasadzie od początku robimy je dla siebie, a to, że podobają się też innym, to efekt uboczny naszej twórczej spuścizny. Robimy to co lubimy i jesteśmy wdzięczne, że jest to naszą pracą. Btw, uwielbiamy poniedziałki. Zazwyczaj pojawia się wtedy najwięcej zamówień, a każda z nas przynosi do biura świeże ploteczki nagromadzone przez weekend.

Pójdźmy zatem tropem ploteczek i poplotkujmy o dziewczynach. Kim są Deep Trip Girls i co trzeba zrobić żeby dołączyć do tego elitarnego grona?

Piękne, utalentowane dziewczyny, tzw. zajawkowiczki. Albo wariatki – te pozytywne oczywiście. Tytuł DT Girl otrzymuje każda dziewczyna, która odnalazła pasję w życiu. Jeśli skaczesz ze spadochronem, tańczysz jakby jutro miało nie być czy okiełznałaś dzikie fale Bałtyku, to śmiało możesz się nazwać DT Girl.

A co z Deep Trip Boys? Posiadacie w swoim asortymencie coś dla panów?

Neeeeext! A tak na serio, kiedy pojawiły się koszule i seksowne kiecki, podjęłyśmy próby stworzenia czegoś dla panów, ale szczerze mówiąc, nie czujemy się w modzie męskiej. Zdecydowanie wolimy pozostać przy tym, na czym się znamy. Ale uwaga, uwaga – praca szuka człowieka! Jeśli znajdzie się jakaś twórcza dusza, chętna stworzyć męskie wzory, chętnie zaprosimy ją do nas na ciacho i kawusię.

fot. Mateusz Rydzewski

W tym roku obchodzicie 10-lecie działalności. Sto lat! Jakim sposobem Deep Trip stał się tak rozpoznawalną marką?

Na pewno trochę szczęścia, ale przede wszystkim wiara, zajawka na robienie czegoś pierwszy raz i spokój ducha. Na samym początku, kiedy Instagram nie był jeszcze popularny, a Facebook dopiero raczkował, wrzuciłyśmy konkurs, w którym można było wygrać parę legginsów. W jedną noc przybyło nam kilkanaście tysięcy obserwatorów! Platforma SHWRM zaproponowała nam sprzedaż poprzez swój portal i to było pierwsze miejsce, gdzie można było nabyć Deep Tripy online. Później zaczęłyśmy jeździć na targi do Warszawy, które też mocno otworzyły nam drzwi do promowania marki. Wywiad w Glamour, wzmianki w magazynach mody. Nasze legginsy znalazły się nawet w serialu “Ojciec Mateusz”! Prawdą jednak jest, że to nie gwiazdy noszące DT przyniosły sukces marce, a zwyczajne dziewczyny takie jak my, które pokochały Deep Tripa i dumnie nosiły nasze ubrania. To one stały się żywą reklamą. Pojawiały się też zaproszenia do telewizyjnych programów śniadaniowych, ale na początku powstania marki powiedziałyśmy sobie jasno: bądźmy jak Daft Punk – albo w kartonie na głowie, albo wcale.

To dość niespotykane podejście. Z reguły artyści, a do takich zaliczyć można też projektantów ubrań, nie chcą być anonimowi. Boicie się paparazzi?

Nie wynikało to raczej z obawy przed fotoreporterami, a bardziej z nieśmiałości. I tak też jest do dzisiaj. Po cichutku, skromnie klikamy sobie w naszym bezpiecznym azylu przy ul. Kasprzaka.

Jakich kolejnych kroków możemy spodziewać się ze strony dębieckiego duetu?

Na naszej ścianie od roku wisi kartka z hasłem, „ROZWÓJ”. Podczas wspólnej burzy mózgów zapisywałyśmy nasze pomysły i wizje na najbliższy rok, zachwycając się, co to będzie, jeśli wszystkie wypalą! Jak to jednak mamy w zwyczaju, robimy wszystko w swoim tempie, bez zbędnego pośpiechu. Poprzednio letnią kolekcję wypuściłyśmy zimą i opatrzyłyśmy ją entuzjastycznym hasłem: „przecież gdzieś na świecie zawsze jest lato”! W tym roku kolekcje wypuszczamy już zgodnie z aktualnie panującym sezonem. Na tej kartce na ścianie jest sporo o wejściu z przytupem na rynek europejski, o powiększeniu teamu i ograniczeniu słodkiego do kawki.

Życzę zatem pełnej pomyślności w działaniach. Chciałybyście na koniec przekazać coś naszym czytelnikom?

Have a good Deep Trip!