W okolicach placu Wielkopolskiego mieszkam od niedawna, ale to miejsce zawsze było dla mnie zagadką. Samo centrum miasta. Obok leciwego targowiska znajduje się kilka pawilonów w morskim odcieniu. W prawie każdym z nich kwiaciarnia. Jeden zajmuje Angelo –
52-letni Włoch z Werony, który prowadzi tu malutką knajpę.
Zanim udało nam się spotkać, zaliczyłem kilka nieskutecznych podejść. Po 17 u Angelo jest mały tłum, który w Pansa Piena potrafi stworzyć grupka przyjaciół (zimą, bo latem wszyscy siedzą przy stolikach na zewnątrz). W końcu trafiam na dzień, w którym ruch jest niewielki i udaje nam się stanąć naprzeciw. Mój polish–english vs italian–english z polskimi wstawkami. Głównym bohaterem tego dialogu zostaje również ogromny ekspres do kawy, który co jakiś czas wcina się w zdanie, gdy ktoś przychodzi po espresso lub americano.
Pansa Piena
Angelo nie przyjechał tutaj specjalnie, by prowadzić własny biznes. Pojawił się w Polsce 6 lat temu, żeby zacząć pracę w lodziarni, którą otworzył jego znajomy. Niestety, podobnie, jak polskich kierowców, Włocha zaskoczyła zima. Klienteli brakło, a werończyk został na lodzie. Lokal przy pl. Wielkopolskim był wyjściem z sytuacji. Na początku serwowano tu tylko kawę. Później Angelo zainwestował w piec i zaczął kręcić placki – chwyciło. Na tyle, że nigdy nie reklamował swojego miejsca, a ludzie zawsze przychodzili:
– Jeśli ciężko pracujesz, nie musisz robić reklamy. Ludzie i tak przyjdą. Ktoś zajrzy,zamówi pizze, zasmakuje mu i powie swojemu przyjacielowi. Potem przyjdą we dwójkę. Mógłbym inwestować w reklamę i miałbym klientów przez 2 tygodnie, ale co potem? Chciałbym, żeby ludzie przychodzili tu z sympatii. Do mojego jedzenia, do mnie, do tego miejsca – mówi nam Angelo.
Dotychczas jego włoska fantazja nigdy nie pozwalała na wprowadzenie sztywnych godzin otwarcia, ale jeśli wszystko poszło zgodnie z planem, to w momencie czytania tego tekstu Pansa Piena powinna być otwarta od 8 do 21 przez 7 dni w tygodniu.
Pizza
Placek, który zjecie u Włocha to przepis pochodzący prosto z jego domu rodzinnego w Weronie. Podobnie jak nazwa – Kiedy dobrze zjesz, masz Pansa Piene. Pełny brzuszek – zdradza mi Angelo z uśmiechem na twarzy. Werończyk jednak zaznacza, że to włoska pizza z polskim akcentem, bo wszystkie składniki pochodzą stąd. Wyjątkiem są jedynie sytuacje, w których jakiś towar nie jest u nas dostępny. Po przyjeździe do Polski Angelo zauważył, że ceny pizzy w Poznaniu są zawyżone. Nie podobają mu się również miejsca, które tworzą z wyłącznie włoskich składników. – Mozzarella di bufala, parmezan – okej. Ale mąka? Nie różni się tyle od polskiej, żeby fatygować się po nią do Włoch. Robiąc pizze w Polsce, ostatnie, o co musisz się martwić to mąka – zwracą uwagę nasz rozmówca. Włoska receptura i polska cena – to specjalność szefa kuchni. Podobno to miejsce nie zebrało jeszcze negatywnej recenzji, ale właściciel jest otwarty na konstruktywną krytykę. Mimo polskich akcentów na włoskim placku, Angelo ma granice, których nigdy nie przekroczy: hawajska i sos czosnkowy.
Angelo
Pochodzi z Werony. Ma 52 lata. Prywatnie jest kibicem tamtejszego Hellasu. Pansa Piena odgrywa główną rolę w jego życiu i prawdopodobnie tak pozostanie. Kocha Poznań. Sąsiedztwo Starego Rynku przypadło mu sczególnie do gustu, ponieważ przypomina dom, a konkretniej Mercato delle erbe – słynny plac miejski otoczony przepiękną architekturą i malutkimi kawiarenkami. Uważa, że pawilon nr 8 znajduje się w idealnym miejscu, które określa jako malutką wioseczkę w środku wielkiego miasta.
Rozmawiając o tym miejscu, nieraz słyszałem plotki, że właściciel jest doktorem fizyki. Jeśli liczyliście, że ten tekst postawi kropkę nad i w tej dziedzinie, to muszę was zmartwić – nie zburzę miejskiej legendy. Angelo to człowiek, który sprawia, że w środku miasta można odpocząć od zgiełku i poczuć się, jak na wakacjach. Żaden tytuł naukowy nie ma na to najmniejszego wpływu.
Przychodźcie do pawilonu nr 8 i zróbmy tu sobie małą Italię.