apraszamy do wywiadu z Grzegorzem Turnauem – pianistą, wokalistą, poetą. Rozmowę z artystą przeprowadziliśmy przed koncertem, któy odbył się 20 sierpnia na Dziedzińcu Masztalarni CK Zamek
FRESHMAG: Jest lato, czas urlopów… Czy Grzegorz Turnau ma czas na wakacje? Jak spędza Pan swój czas wolny?
Grzegorz Turnau: Nie będę specjalnie oryginalny mówiąc Pani, że większość roku spędzam w podróży. Tak jak dla wielu osób wakacje to podróż, tak dla mnie wymarzonym urlopem najczęściej jest pobyt w domu. Ale oczywiście ulegam presji i podróżuję. Bardzo lubię zwiedzać Polskę, w tym roku jak zwykle spędzimy tydzień na Mazurach. Umówiliśmy się też z przyjaciółmi na wspólny wynajem domu w lesie niedaleko Girony, w katalońskim Parku Narodowym. Mam nadzieję, że nie będzie tzw. „ładnej” pogody i spokojnie sobie poczytam. Wakacje kojarzą mi się ze spacerami i lekturą.
FM: W swoich tekstach często sięga Pan po utwory Michała Zabłockiego. Jak wygląda Panów współpraca? Czy to Pan wybiera wiersze Pana Michała i sięga Pan do „Multipoezji”?
G: Poznaliśmy się w końcu lat osiemdziesiątych – jesteśmy prawie rówieśnikami. Nasza współpraca zaczęła się, kiedy obaj byliśmy bardzo młodzi i „Multipoezja” miała się okazać dopiero znacznie późniejszym projektem Michała. Ja po prostu trafiłem na grubą teczkę, w której były jego wiersze, pisane raczej bez intencji wykorzystania ich jako utworów słowno-muzycznych. Zostawił je Piotrowi Skrzyneckiemu, a Piotr mi je podsunął. Miałem absolutnie wolną rękę, mogłem nimi żonglować… dzielić je, łączyć… i tak też się stało. Na przykład jedna z naszych bardziej znanych piosenek – „Naprawdę nie dzieje się nic” jest połączeniem dwóch wierszy. Byłem uprzywilejowany w tym sensie, że mogłem korzystać z jego młodzieńczego wtedy dorobku w sposób nieograniczony. I później, kiedy się poznaliśmy, zaczęliśmy lepiej rozumieć, o co nam chodzi w konstruowaniu piosenek. Michał już wtedy pisał trochę bardziej „pode mnie”, znając moją skłonność do takiej a nie innej urody tekstów, czy takich a nie innych motywów.
FM: Lista osób z którymi Pan współpracował jest imponująca… Jak tworzy się muzykę z takimi osobowościami jak Sikorowski, Umer, Zamachowski, Sojka czy Jopek?
G: W zajęciu, jakim jest śpiewanie, pisanie muzyki i piosenek bardzo istotny jest kontakt z osobami pracującymi w tej dziedzinie, możliwość brania czegoś od nich, ale też pewnie i dawania. To ta wzajemność jest najistotniejsza. Nikt nie rodzi się z pomysłem na całe życie, nikt nie rodzi się ze świadomością wszystkich kroków, które przyjdzie mu wykonać, czy decyzji, które przyjdzie mu podjąć. To wszystko jest zależne od drogi innych ludzi. Tych wspaniałych, kapitalnych ludzi było mnóstwo i do dzisiaj zresztą z wieloma z nich współpracuję. Zdradzę czytelnikom Freshmaga rzecz, o której jeszcze nigdzie nie mówiłem… Nagrywamy piosenkę, która ma uczcić 20-lecie Polskiej Akcji Humanitarnej, czyli dzieła Janiny Ochojskiej – fundacji, organizacji wspomagającej najbiedniejszych i najbardziej potrzebujących na całym świecie. Nagrywamy tę piosenkę w gronie kilkunastu solistów. Prace nad tym projektem dobiegają już końca. Z niektórymi z nich pracuję po raz pierwszy, z innymi miałem już mnóstwo okazji. I kolejny raz przekonuję się , że moja praca, moje śpiewanie, moja pasja, która trwa już prawie 30 lat, licząc od debiutu, polega przede wszystkim na spotkaniu z innymi ludźmi i na umiejętnym wykorzystaniu ich zdolności w tworzeniu wspólnego dzieła, a także na tym, aby czegoś się od nich nauczyć. Lista nazwisk osób współpracujących przy tej piosence jest długa. Niebawem poznają Państwo więcej szczegółów.
FM: Znamy Pana wczesne inspiracje, między innymi twórczością Grechuty, a współcześnie? Kto Pana inspiruje?
G: W życiu są rozdziały… życie nie jest tylko jakąś linearną kompozycją. Czasem jakieś drzwi się zamykają, czasem jakieś otwierają. W tej chwili na pewno bardziej interesuje mnie muzyka poważna, instrumentalna, a nie piosenki, tak jak to było za czasów młodości… Beatlesi, Queen… W tej chwili częściej słucham klasyki i jazzu, ale też i odkrywam nowych, młodych, utalentowanych twórców, którzy odwołując się do już sprawdzonych źródeł, nie odkrywając Ameryki, robią rzeczy świeże i piękne. Ostatnio byłem na koncercie pani Melody Gardot, która ma zaledwie 27 lat, a mistrzowsko porusza się w klimatach muzyki i amerykańskiej, i portugalskiej, brazylijskiej czy francuskiej. Byłem naprawdę pod wielkim wrażeniem jej występu. Niedawno zostałem zaproszony do udziału w projekcie Krzysztofa Herdzina, jednego z najwybitniejszych współczesnych muzyków polskich. Jest aranżerem, kompozytorem, pianistą, multiinstrumentalistą. Zaprosił mnie do wykonania swoich piosenek napisanych specjalnie z myślą o mnie do wierszy Gałczyńskiego, Tetmajera. To będzie poetycko-jazzowa płyta. W takim właśnie „sosie” jestem ostatnio…
FM: A to ja miałam Pana zapytać o najbliższe plany…
G: Tak, to są właśnie moje najbliższe plany: skończenie piosenki dla Polskiej Akcji Humanitarnej, nagranie płyty z Krzysiem Herdzinem i oczywiście myślenie cały czas o swojej następnej płycie, która – mam nadzieję, jeśli nic się nie zmieni – ukaże się w przyszłym roku.
FM: Muszę zapytać o Piwnicę pod Baranami. Jaka była dawniej. a jaka jest dzisiaj? Jak bardzo zmieniała się Piwnica z Pana artystycznego punktu widzenia?
G: W Piwnicy byłem prawie do końca życia pana Piotra Skrzyneckiego, a zacząłem tam być ze względu na jego osobę. Myślę, że mogę tak powiedzieć, bo to on zdecydował, że mogę dołączyć do tej kompanii. Nie „namówił”, bo w końcu byłem małym chłopcem, ale stworzył mi taką okazję przez lat… 6 + 7. To jest 13, tak?
FM: Tak…
G: (śmiech)… Potem już moje przygody z Piwnicą były sporadyczne. Nie miałem motywacji, żeby tam zostać. Nie oceniam Piwnicy, bo dziś to już nie jest moja Piwnica. Tych 13 lat (1984-1997) było kluczowe dla człowieka, który znalazł się jako licealista w towarzystwie – delikatnie mówiąc – oryginalnych postaci.
FM: Jakie to było przeżycie? Ciekawe, miłe? Czy trudne i tremujące?
G: To było wspaniałe przeżycie, ale wszystkie wymienione przymiotniki może Pani też tu wrzucić! Nie sądzę, żeby wielu osobom tak wcześnie debiutującym jak ja, dane było od razu trafić do takiego gremium, stać się członkiem takiej społeczności, która mnie ustawiła w pewnych swoich rygorach. Co innego być młodocianym laureatem, mieć przewrócone w głowie i lepiej czy gorzej śpiewać swoje piosenki, a co innego umieć znaleźć się w takiej społeczności, jaką był wtedy kabaret. Mówiąc najprościej – Piwnica mnie wychowała!
FM: Często w wywiadach wspomina Pan o swojej córce – Antoninie. Czy planuje Pan muzyczną współpracę z córką?
G: Antosia robi różne rzeczy, jest ewidentnie osobą obdarzoną pewnymi zdolnościami. Gdyby wybrała jakąś konkretną dziedzinę, to być może już by się w niej rozwijała, ale cały czas jest w okresie podejmowania decyzji. Na razie kończy studia magisterskie na polonistyce. Jednocześnie studiuje projektowanie ubioru, pracuje w TVP 2 w programie „Wszystko o kulturze”, gdzie omawia wydarzenia literackie. Dla mnie jest po prostu dobrym, serdecznym przyjacielem – jeżeli można tak powiedzieć o swoim dziecku. Pomaga mi, często mi podpowiada. Można powiedzieć, że dzieli nas coraz mniejsza różnica wieku. I tyle… a jak potoczy się jej życie? Raczej nie będzie piosenkarką, bo to nie jest jej domena. Kryminały już pisała… być może będzie robić coś zupełnie innego? Nie wiem. Jest dynamiczną, ciekawą osobą i życzę jej jak najlepiej, ale nie chcę jej wymyślać życia. To byłoby niemądre.
FM: Ma Pan oficjalną stronę internetową i profil na Facebook’u. Zagląda Pan tam czasem?
G: Stronę i profil na Facebooku prowadzi mój przyjaciel ze Słubic, Tomasz Pilarski, kapitalny facet zresztą, który sam śpiewa i komponuje. Facebook? Zerkam, zerkam… tak odruchowo zerkam (śmiech), z ciekawości czy ktoś o mnie jeszcze pamięta… Fakt, jestem próżny… zerkam.
FM: Z czym kojarzy się Panu Poznań?
G: Poznań kojarzy mi się z tysiącem rzeczy, nawet nie mogę sobie przypomnieć, ile razy już tutaj graliśmy. Myśmy w Poznaniu już zamęczyli wszystkich na śmierć! Mam stąd wiele wspomnień, ale takie jedno… Wie Pani?… chyba bym musiał przyznać się do wstydliwej skłonności… do okularów. Taki był tu sklep optyczny w roku 93 lub 94… jak się idzie prosto ulicą od strony Hotelu Rzymskiego…
FM: Znany optyk na ulicy Fredry…
G: No właśnie… Wszedłem tam i zobaczyłem okulary życia – takie jajowate „lennonki”. Długo, długo w nich występowałem. One były z Poznania i to chyba moje najbardziej intymne stąd wspomnienie…