Renata Przemyk podczas swojej trasy koncertowej zawitała także do Poznania. Udało nam się z nią spotkać i porozmawiać o nowej płycie oraz zadaniach, z jakimi miała okazję zmierzyć się w trakcie swojej kariery.
Freshmag: Z ogromnym podziwem spogląda się na listę artystów, z którymi Pani współpracowała. Co determinuje do podejmowania tego typu przedsięwzięć? Czy to chęć spróbowania czegoś nowego, czy też osobiste preferencje muzyczne?
Renata Przemyk: Spotykałam wielu na poziomie partnerskim muzyków, z którymi współpracowałam dość sporo. U mnie wspinanie się po kolejnych szczeblach kariery przebiegało nieco wolniej, od płyty do płyty, dawanie o sobie znać w różny sposób.. Tak naprawdę dopiero jako dojrzały artysta zaczęłam przyjmować zaproszenie do duetów.
FM: ..np. szczególnie znanego duetu z Katarzyną Nosowską. Czy jest ktoś lub coś, co szczególnie inspiruje Panią w działalności muzycznej?
RP: Samo życie jest najlepszym nauczycielem, najlepszą inspiracją oraz sam proces dojrzewania. Wszyscy ludzie stanowią inspirację. Nie tylko Ci najbardziej znani. Najważniejsze są emocje, przeżycia, to, co się dzieje w nas samych przy spotkaniu z kimś i to, jak przeżywamy każde wydarzenie. Myślę, że ja też dość nietypowo zabieram się do komponowania, bo zaczynam od czytania. Zaczynam od wprawienia się w nastrój trochę odrealniony, żeby zwolnić tempo. Literatura jest sztuką, która pozwala nam na nieco inne postrzeganie rzeczywistości. Uwielbiam skojarzenia na zasadzie podkoloryzowania tego, co się dzieje wokół i przeżywania tego na swój sposób. Pewnie dlatego też w moich tekstach też jest zawsze jakieś drugie dno. Podoba mi się też jak piosenka zagrana raz mocniej, raz akustycznie, przy minimalnym wykorzystaniu instrumentów staje się zupełnie inną piosenką, też głęboką, też często wzruszającą, ale ma zupełnie inny wymiar. Bardzo zawsze pociągało mnie to, jak przez taką prostą formę można komuś wiele dać. Piosenka to nie jest jakieś skomplikowane dzieło. Trwa trzy, cztery minuty, ma zwrotkę i refren, a jest to taka mała pigułka emocjonalna, którą można albo kogoś wprowadzić w dobry nastrój, albo zdołować. Ja staram się przede wszystkim wzruszyć, poruszyć, zaciekawić, sprowokować.
FM: Jeśli chodzi o akustyczne brzmienie to od 2009 roku trwa projekt Akustik Trio. Skąd wziął się pomysł na takie przedsięwzięcie?
RP: Już od dawna marzyła mi się taką formuła, która nadawałby się do malutkich klubów, intymna, prywatna, żeby było maksymalnie dwóch muzyków, żeby to było pozbawione barier, wysokości sceny. Przez długie lata śpiewałam z dużymi składami. Publiczność jest oddalona, co wiążę się ze względami bezpieczeństwa, ale tworzy też duży dystans. Wydawało mi się, że dojrzewam do tego, by ten dystans skrócić. Pojawiło się wiele różnych rzeczy, które przeważyły, sprawiły, że zdecydowałam- to już jest ten moment. Bardzo dużą rolę odgrywają moje doświadczenia teatralne. Od 2002 roku jestem kompozytorem teatralnym, tak to szumnie brzmi (śmiech). Zaczęło się od muzyki do Balladyny, potem pojawiło się jeszcze kilka. W międzyczasie była też rola teatralna. I właśnie na tyle mnie to otworzyło i rozwinęło, że zdecydowałam się na taki projekt. Tak dużo było zadań aktorskich, gdzie trzeba było grać, partnerować, były dialogi, było śpiewanie w trudnych warunkach, bo jeżdżąc w wannie po kawałkach sztucznej trawy, gdzie mną telepało, musiałam ustać na sztywnych nogach i grać diwę strasznie wyniosłą, więc nie mogłam sobie pozwolić na jakiś zabłąkany uśmiech, bo akurat ktoś mną szarpnął za mocno. Był też występ w czerwonym gorsecie, na szpilkach, w dekolcie niemal do pasa, a na koniec musiałam jeszcze zemdleć. Działo się tak wiele naraz. Wcześniej wychodziłam tylko na scenę i miałam do zaśpiewania kilka piosenek. Miałam do zrobienia jedną rzecz w jednym czasie. Po tych doświadczeniach teatralnych doszłam do wniosku, że chyba jestem gotowa do podjęcia projektu, gdzie nie tylko śpiewam, ale jeszcze gram. Początkowo były tylko bębny. Potem rozrastało się to o różne egzotyczne instrumenty i rekwizyty, które miały pomóc w opowiadaniu pewnej historii między piosenkami. Założyłam sobie, też nie na początku, tylko ten pomysł we mnie dojrzewał, że warto by coś poopowiadać przy okazji. Nie da się opowiedzieć takiej historii jak przy spektaklach, więc wyznaczam sobie pewien schemat historii i resztę pozostawiam skojarzeniom, potokowi myśli. Wydaje mi się, że dzięki temu to jest jeszcze bardziej prywatne. Duże znaczenie miało także to, że trafiłam na dwóch muzyków, którym zaufałam. Żeby pozwolić sobie na improwizację, trzeba znaleźć naprawdę kogoś, komu się zaufa.
FM:…pamiętam ten nagłówek Zaufałam dwóm mężczyznom…
…bo to mi się rzadko zdarza, muszę przyznać. Przez lata zmagałam się z pewnego rodzaju niezrozumieniem ze strony kolegów – musiałam wszystko im tłumaczyć, bardzo długo, w jaki sposób mają coś zagrać, jak to ma wyglądać. Dawali mi ten akord A tylko, że on brzmiał zupełnie inaczej niż u mnie. U mnie miał być prosty, miał mieć bardzo konkretne brzmienie. Gdy ja zaczęłam coś kombinować, to też nie w taki sposób, jak oni mieli to wtłoczone po uczelniach muzycznych, więc trochę trwało, zanim się dotarliśmy. A tutaj z Maćkiem i Błażejem poszło nam to na tyle szybko, że mamy ustalone- taka niepisana umowa- że jak puścimy wodze fantazji, przedłużymy jakiś utwór i zaczniemy improwizować, to ja wiem, że to pójdzie w takim kierunku, jaki akceptujemy wszyscy troje. To było najistotniejsze. Ja też zaczęłam dzięki temu rozwijać się jako muzyk. Bo wcześniej wychodziłam z założenia, że skoro nie umiem na niczym grać, to nie warto brać nawet instrumentu do ręki na scenie, bo nikt nie wie jak wygląda i jak długo mi zajmuje to, co robię w domu. (śmiech)
FM: W jednym z wywiadów powiedziała Pani, że w zamyśle ma być to paraspektakl, który nawiązuje bliskość z publicznością. Jak zatem zareagowała publiczność na tak nowatorski projekt?
RP: Fantastycznie zareagowała. Jest taka wymiana energii, że wzajemnie się zasilamy. To jest fantastyczne uczucie! Nie wiem, jak określić taką formułę inaczej, niż paraspektakl. To po prostu jest kreacyjne. Wiadomo, że czegoś mi tam będzie brakowało. To nie jest perfekcyjne, odegrane co do milimetra. Jest to intuicyjne i jednak bardzo prywatne i kiedy się pomylę, coś mi upadnie, zdarzy się tak na bębenku z jakimiś brzęczołami, muszę się schylić. Nawet te błędy są wliczane. Czasem one są, czasem ich nie ma. Robię wiele rzeczy naraz. Zdarzały się sytuacje takie, że statyw był źle dokręcony i opadał w trakcie śpiewania, trzeba było dośpiewać jednocześnie grając na bębenku, więc nie było jak go przytrzymać. Wczoraj na koncercie zdarzyło się tak, że rama, na której perkaszyny wisiały, były na tyle ciężkie, że ona zaczęła się uginać i zaczęły się z niej ześlizgiwać, także trzeba było je poprawiać. Jest w tym coś takiego nieporadnego. Sama się z tego śmieję. Kiedyś to było dla mnie wielkie przeżycie, że coś mi nie wychodzi, że coś się psuje, coś odmawia mi posłuszeństwa. Teraz zupełnie inaczej do tego podchodzę, bo te wszystkie drobne rzeczy wyjaskrawiają mocną stronę, która jest w tej chwili najważniejsza.
FM: Cały projekt Akustik Trio opiera się na spontaniczności. Selekcja piosenek dokonywała się na koncertach, gdzie dobieraliście także odpowiednie aranżacje utworów na kanwie reakcji publiczności…
RP: …i tego też jak się czujemy w danym utworze. Była baza utworów. Śmiejemy się, że ja coraz więcej gadam, więc tych utworów nie może być za dużo. Koncert w końcu nie może trwać 2-3 godziny, chociaż przy tej koncepcji nie jest to tak bardzo męczące, więc ja bym mogła. Dojrzeliśmy do tego – zresztą na życzenie publiczności – że możemy nagrać ten materiał mając na uwadze, iż nie jest to jeszcze skończony proces. Stwierdziliśmy, że warto to zarejestrować z całą świadomością, że piosenki i tak na koncertach będą żyły własnym życiem, tak jak żyją teraz. Zwłaszcza, że powstają nowe piosenki, które też będę chciała na koncercie pokazywać, więc znów trzeba będzie dokonać pewnej selekcji, bo te stare będą musiały zejść na drugi plan na chwilę.
FM: Ostatecznie doszło do nagrania płyty. Czy to prawda, że została ona nagrana bez żadnych poprawek na tzw.setkę?
RP: Z takimi drobnymi dogrywkami. Maciek zaczął przynosić maleńkie gitarki, które brzmią egzotycznie, naprawdę cudownie, strasznie lubię takie instrumenty, które brzmią jak z bajki. Dogrywaliśmy też instrumenty perkusyjne.
FM: Wszystkie utwory na tej płycie są aranżacją akustyczną piosenek z Pani repertuaru. Powstała jednak nowa piosenka Jakby nie miało być o bardzo nastrojowej muzyce, głębokim tekście i surowym teledysku, który wzmaga intensywność przekazu. Wydawać by się mogło, że jest piosenką łączącą wielu ludzi. Opowiada ona bowiem historię wielu z nas…
RP: Też jestem zachwycona teledyskiem, który był pomysłem reżysera. Na pewno większość moich piosenek ma wymiar uniwersalny. Ja nigdy nie uprawiałam publicystyki. Zawsze było to coś, co się w głębi duszy gnieździ i dotyczy w zasadzie każdego. Każdy w życiu na swój sposób przeżywa smutek, radość, miłość, wzloty i upadki i ma przemyślenia egzystencjalne. Myślę, że te piosenki dają szansę odpowiadania sobie na swoje pytania i interpretacji według uznania, a przynajmniej tego, żeby słuchać to jako coś, co jest nam nieobce.
FM: Z wykształcenia jest Pani bohemistką, znaną nam jako znamienita piosenkarka, ale muzyka nie jest Pani jedyną pasją, bo pojawiła się też kariera aktorki teatralnej, o której Pani wspominała.
RP: Nie nazwałabym tego karierą. To były moje przygody. Muzyka zawsze będzie główną pasją. Muzyka łączy się z teatrem. Jako kompozytor byłam już tak blisko teatru, że poznaje się ludzi, zaprzyjaźniamy się, okazuje się, że podobnie myślimy, więc nadawałabyś mi się do tego…wszystko się zazębia. W tworzeniu spektaklu biorą udział tak naprawdę wszystkie rodzaje sztuki, bo jest i scenografia, którą trzeba stworzyć, jest muzyka, jest słowo, które na początku jest napisane, potem pokazywane. Także to jest taka kolebka twórczości artystycznej szeroko pojętej.
FM: Obecnie jest Pani także felietonistką.
RP: (śmiech) Niech będzie. W moim przypadku jest to zawsze szalenie prywatne. Nie mam aspiracji przekazywania większych mądrości. To są jedynie moje przemyślenia, wspomagane przeczytanymi książkami, na które raz mam więcej czasu, raz mniej. I zawsze jest to dzielenie się jakimś kawałkiem siebie. To są krótkie felietoniki w bezpłatnej gazecie, która przeznaczona jest dla ludzi, którzy mają czas na przeczytanie takiego przemyślenia. Dostawałam propozycje z dużych pism i nie czułam się kompletnie predestynowana do pisania na tak poważnych łamach. Nie jestem profesjonalistą.. szczerze mówiąc w niczym. Śmieję się, że należę do grona amatorów, ale w rozumieniu amatora jako pasjonata. W końcu jestem filologiem, a z polskiego miałam 5, w czasach, gdy nie było jeszcze 6 (śmiech). Musiałam być namawiana dość długo. Wróciłam po latach do pisania. Było to małe pismo, tworzone przez grupę przyjaciół, pasjonatów, zapaleńców i na zasadzie pomocy zostałam poproszona o to. To było dla mnie ważne, że stanowimy grupę. Napisałam coś na Święta. Okazało się, że tak się to spodobało ludziom, że poproszono mnie, żebym napisała coś na Nowy Rok i tak w Boże Narodzenie minie 3 lata. Sprawia mi to dużo frajdy, przyznaję.
FM: Wiele płyt, dużo czasu w trasie koncertowej, jak zatem Pani odpoczywa? Co stanowi dla Pani azyl?
RP: Na szczęście to nie jest tak, że cały czas jestem w pracy. Są takie sezony, które są bardzo nasycone pracą. W grudniu, styczniu, w wakacje nie mamy tak dużo pracy. W tygodniu na ogół jestem w domu. Staram się nadrobić inne zaległości. Nic regularnego w tej branży nie ma, niestety. Nigdy moje życie nie miało regularności i chyba już nie będzie miało. Wszystko jest na zasadzie łapania chwili i może wtedy też łatwiej się nią cieszyć, wtedy, kiedy człowiek się orientuje, że trzeba ją łapać. To coś takiego niecodziennego, niezaprogramowanego. Troszkę inaczej się też patrzy na to, co się ma. Jak wyjeżdżam nigdy nie zdążę doprowadzić domu do porządku, zostawiam też zaczętą pracę nad nową płytą, która będzie musiała zaczekać do mojego powrotu. Każdą wolną chwilę staram się spędzić z rodziną.
FM: Dziękuję bardzo za wywiad! Cały zespół Freshmaga życzy powodzenia.