Ania Dąbrowska jest świeżo po wydaniu swojej nowej płyty. Artystka mówi nam o udanych ścieżkach dźwiękowych i nieudanych interpretacjach, szczerości, ale przede wszystkim o swoim najnowszym dziecku pt. ?Dla naiwnych marzycieli?. Swój szósty album oddała pod opiekę hiphopowego producenta Olka Kowalskiego, znanego szerzej pod ksywą Czarny HIFI.
Mówiłaś nieraz, że tworzenie muzyki to spotkanie z samą sobą – ukrytymi myślami i uczuciami. Z kim spotkałaś się przy tym albumie?
Spotkałam się z kimś dobrze znanym, z kim przez lata mało się kontaktowałam. Trochę, jak kiedy Twoja najlepsza przyjaciółka rodzi dziecko i jest tak pochłonięta tym nowym życiem, że nie ma czasu na spotkanie. Tylko, że w tym przypadku tą przyjaciółką jestem dla siebie ja sama. I nie jedno dziecko, tylko dwoje sprawiło, że dopiero przy okazji pracy nad płytą miałam – pierwszy raz od kilku lat! -moment na to, żeby zapytać samą siebie: „co słychać”?
Płyta „Dla naiwnych marzycieli” powstawała przez półtora roku w czterech różnych warszawskich studiach i z udziałem kilkunastu muzyków. Jaki jest efekt tej pracy?
Spójny, ale nie monotonny. I o to chodziło. Natomiast innym pozytywem tego eksperymentu jest to, że wiem już, w których miejscach w przyszłości warto nagrywać, a do których już raczej nie wrócę. Jest też tak, że różne instrumenty brzmią różnie w różnych studiach. Zależało mi na tym, żeby uzyskać najlepsze brzmienia każdego z nich…i to się chyba udało.
„Dla naiwnych marzycieli” – czyli dla kogo?
To nie muszą być „pełnoetatowi” naiwni marzyciele. Ja na przykład zdecydowanie nie zaliczam się do tej grupy, marzycielką raczej bywam. Natomiast z pomocą tej płyty można wrócić do takiego stanu świadomości, kiedy wszystko wydaje się możliwe.
Jesteś bardzo szczera w swojej twórczości. Śpiewasz w pierwszej osobie, bez osłon poetyckich, metafor czy chórków. Czym jest dla Ciebie autentyczność?
To nie jest do końca prawda – wiele moich tekstów powstało z obserwacji innych ludzi albo pod wpływem obejrzenia jakiegoś filmu, który mnie szczególnie poruszył. Musi mnie coś mocno dotknąć, żebym poczuła potrzebę opisania tego w piosence. Autentyczne – w tym sensie – są emocje, które wzbudziła we mnie czyjaś historia. Natomiast – faktycznie – większość tekstów z tej płyty piszę w pierwszej osobie, lecz gdyby słuchacz zatrzymał się na domysłach, kogo lub czego w moim życiu dotyczy konkretny tekst, to pisanie nie miało by dużego sensu. Już lepiej wydać pamiętnik. A tak, niech każdy dopasuje sobie swoją własną historię (uśmiech).
Szczerzy artyści zwykle triumfują?
Szczerzy artyści zwykle trwają, a projekty obliczone na pewny sukces rzadko mają żywot dłuży niż jeden sezon. Zauważyłam to po sobie – kiedy pisałam piosenki na tzw. zamówienie , nie odnosiły one takiego sukcesu, jak te, które powstawały z wewnętrznej potrzeby. Publiczność doskonale odróżnia prawdę od fałszu.
Brzmienie krążka to również zasługa Aleksandra Kowalskiego, lepiej znanego jako Czarny HIFI. Jest on kojarzony przede wszystkim z hip-hopem. Jak połączyłaś to ze swoją romantyczną wrażliwością muzyczną?
W ogóle nie bałam się tej konfrontacji. Poza tym, mężczyźni też bywają romantyczni. Nastawiłam się na eksperymentalny kocioł, choć przyznam też, że zagwarantowałam sobie ostatnie słowo w każdej kwestii.
Wszystkie twoje płyty miały w sobie ładunek melancholii. To mianownik w Twojej twórczości?
To chyba po prostu mocna cecha mojej osobowości, co sama przyznaję z zaskoczeniem, bo w codziennym życiu jestem raczej konkretna.
Powiedziałaś kiedyś, że muzyka to dla Ciebie ciągły proces zakochiwania i odkochiwania się. Co jest bardziej twórcze?
Każda silna emocja jest dla mnie twórcza (uśmiech).
Czego sobie życzysz na przyszłość?
Może po prostu szczęścia?