Platynowa „Egzotyka” i sold outy w całej Polsce ? to tegoroczny bilans Quebonafide. Nie okłamiemy Was mówiąc, że obecnie jest to najgorętsza ksywa na polskiej scenie hip-hopowej. Spotkaliśmy się dzień po X-leciu BOR-u. Tydzień później w social mediach muzyka przeczytaliśmy: ?Znikam. Hasta la vista.? To jego ostatnia rozmowa przed zniknięciem. Kuba opowiedział nam między innymi o kulisach powstawania „Egzotyki”, eksploracyjnym ADHD i wielu innych rzeczach.
Spotkaliśmy się na koncercie w Szczecinie w 2014 roku. Próbowałem tam namówić Cię na rozmowę, ale powiedziałeś, że nie lubisz wywiadów. Zmieniłeś nastawienie od tamtego czasu?
Nie. Peszę się, trudno jest mi myśleć na bieżąco, dwa – bardzo szybko i łatwo można stać się niewolnikiem własnych słów, poza tym wszystko jest rejestrowane i to mnie trochę tremuje. Moje nastawienie chyba się nie zmieniło i unikam tego jak mogę, ale nie chciałbym tak pesymistycznym akcentem rozpocząć (śmiech).
Zagrałeś na X-leciu BOR. Przenosząc to wydarzenie na grunt Twojej wytwórni, powiedz czy spodziewałeś się, że QueQuality urośnie aż tak w ciągu dwóch lat?
Nie, nie spodziewałem się niczego, pośród wszystkich tych zbiegów okoliczności, które do mnie przyszły na przestrzeni ostatnich lat. Właściwie żadnego z nich się nie spodziewałem, to jest chyba tym większy powód żeby się nimi cieszyć. Pieniądze i tak dalej to są efekty uboczne, ja po prostu chciałem robić muzykę. To sprawiało mi ogromną frajdę i było dla mnie ucieczką od codzienności, od jakiegoś takiego marazmu. Nie spodziewam się nawet tego co stanie się za 5-10 minut. Raz, że nie chcę się tego spodziewać, dwa – że lubię być zaskakiwany.
Budując QueQuality opierasz się bardziej o zgrany team czy o kompetencje ludzi tworzących ten projekt?
Wydaje mi się, że nie stanowimy jakiejś takiej romantycznej wytwórni, że każdy z każdym się widuje. Są osoby, które znają się bardzo słabo, są nawet takie, z którymi ja się znam bardzo słabo. Jeżeli chodzi o samo funkcjonowanie wytwórni to skupiam się na tym, żeby ludzie, którzy są moim zdaniem utalentowani, otrzymali to na co zasługują w postaci rozpoznawalności. Od nikogo nie wymagam żeby się kochał wewnątrz labelu. Odpowiadając na Twoje pytanie – są to oczywiście kompetencje osób, które wydają, a efektem ubocznym jest to, że bardzo dużo bliskich znajomości zawiązało się wewnątrz QQ. Te dwie sfery się bardzo przenikają. To co mnie przyciąga do tych osób, to fakt, że myślą w ciekawy, moim zdaniem, sposób. To już generuje moją sympatie w ich kierunku.
Jaki masz obecnie wpływ na działanie QueQuality? Na dobór artystów, na projektowanie ubrań.
Na projektowanie ubrań mam niewielki wpływ, ale ostatnio byłem zapalnikiem pomysłów, które będą realizowane przy kolejnych dropach. Skupiam się raczej tylko na tym żeby pisać swoje rzeczy. Jeśli chodzi o działania wewnątrz wytwórni to jestem scoutem. Ja znajduje tych raperów, bo bardzo dużo digguje w undregroundzie. Od czasu do czasu rzucam jakiś pomysł jeśli chodzi o promocje. Jak wpadło mi coś do głowy, jak można przedstawić daną płytę w ciekawy sposób. to proponuje.
Czyli metodą kompromisu?
Zdecydowanie tak. Nikt tam nie stoi z batem, nikomu nie sugeruje, że ma być wydane w konkretny sposób. Decydujemy się na dialog i wspólnie dochodzimy do wniosków.
Widziałeś filmik, na którym MGK buja się do „Madagaskaru”?
Byłem zajarany, bardzo mi się to podobało. Machine Gun Kelly jest jednym z tych raperów, których słuchałem przed edycją XXL Freshman. Potężna postać jeśli chodzi o rapowe środowisko. Sama sytuacja była troszeczkę przypadkowa, zaczęli to grać kiedy on był na afterze. Sam fakt, że się przy tym bawił, a przy innych numerach był trochę bardziej statyczny, to już dla mnie jakaś tam ratyfikacja (śmiech). Przede wszystkim bardzo ucieszyło mnie to, że ludzie się również do tego bawili, to zawsze generuje fajną energię. Moi fani są tacy, że bardzo mocno mnie wspierają i to już kilka razy przyniosło fajne efekty. Była taka sytuacja, że mieliśmy w planach kawałek ze Sferą (włoski raper – przyp. red.), który potem mi mówił, że pytał o mnie kilku swoich znajomych Polaków i wypowiadali się o mnie bardzo dobrze. Ja jestem zwolennikiem tego, że jeśli ktoś zza granicy pyta mnie o jakieś dobre rzeczy z Polski, to ja faktycznie mówię o tych dobrych rzeczach ze zdwojoną mocą. Nie mam żadnego kompleksu polskości.
Zauważasz taki kompleks wśród polskiego słuchacza?
Bardzo często, w komentarzach jest mnóstwo jadu, ludzie często negują to co Polskie, to mnie strasznie drażni, bardzo tego nie lubię. W polskim rapie jest cała masa wartościowych rzeczy, jakkolwiek ktoś nie chciałby się przed tym bronić, to jest ich naprawdę bardzo dużo. I nie mówię tego z perspektywy twórcy, tylko na podstawie moich zagranicznych wojaży. Dla nich to my jesteśmy egzotyczni. Ludzie, którym za granicą pokazuje polskie rzeczy mówią, że to zajebiste i nie chodzi tylko o rap. Zdarza mi się widzieć komentarze na temat Lewandowskiego, gdzie ludzie krytykują go po całości, a gość jest jednym z najbardziej szanowanych piłkarzy na świecie. Mamy trochę takiego negowania w nawyku. Oczywiście, ta krytyka jest niczym w przypadku do skali pochwał na jego temat, ale dziwi mnie po prostu, że jakakolwiek krytyka się pojawia. Gość robi taką robotę, że nie ma całkowicie do czego się przyczepić.
W przypadku Lewandowskiego pojawiło się dużo krytyki po publikacji wywiadu dla Der Spiegel, w którym powiedział, że lojalność to piękne słowo, ale zarezerwowane raczej dla rodziny, nie dla piłki nożnej.
Tak połowicznie się z tym zgodzę, tacy piłkarze jak Totti, czy na przykład Lampard przez bardzo długi czas dodawali dużej dawki romantyzmu do futbolu. Chociaż wiadomo, że pieniądz to jest taki bodziec, który pozwala ludziom zmieniać przekonania, nie mówiąc już o barwach klubowych.
Pozostając w temacie – w Brazylii dużo graliście w piłkę?
Cały czas, codziennie. Cały wyjazd popłynął pod znakiem futbolu we wszystkich miejscach: na plażach, orlikach, stadionach, fawelach. Wszędzie i ze wszystkimi grupami społecznymi. Jak już przyjechaliśmy do samego Rio i się zaopatrzyliśmy w piłkę, to na każdym kroku ktoś ją wyrywał z zapytaniem: „Joga?”. Wydaje mi się, że co drugi Brazylijczyk nadałby się do tego, żeby tutaj pograć w niższej klasie rozgrywkowej. To jest ich religia i moim zdaniem, największy dorobek kulturowy.
Przeglądając Twoje social media na myśl przyszły mi dwa pytania. Pierwsze z nich to: jak się odniesiesz do zarzutów o małoletniość Twojego fanbasu?
Totalna bzdura. Widzę ludzi, którzy mnie rozpoznają, gdy chodzę po mieście. Potrafi mnie zaczepić pani w wieku 50 lat i potrafi mnie zaczepić dwunastoletnia dziewczynka. To nie jest coś, co w jakikolwiek sposób by się wiązało z moimi kompleksami. Jestem przeciwnikiem muzycznej komuny i targetowania słuchaczy pod względem wieku. Myślę, że moja osobowość jest na tyle złożona, że każdy może znaleźć w niej coś dla siebie.
Drugie: Na swoim instagramie pisałeś, że grałeś mini gig przed garstką ludzi w Madagaskarze. Opowiesz o tym?
Tak, chcieli nas ugotować w kotle (śmiech). Jechaliśmy na stopa przez cały kraj, wracaliśmy z pirackiej wyspy na północ Madagaskaru. Trafiliśmy akurat na jakieś lokalne obrzędy, gdzie grał miejscowy DJ w małej wioseczce. Wykorzystaliśmy okazje i zrobiliśmy sobie mały soundsystem, pokazaliśmy lokalnej społeczności to co my gramy.
Co im zagraliście? „Madagaskar” chyba jeszcze wtedy nie był gotowy.
Zagraliśmy „Madagaskar”, byłem już po napisaniu tego kawałka, to był jakiś piąty, szósty dzień na Madagaskarze.
Bujało nimi jak w Polsce?
Tak, dobrze się bawili, później bili brawo. Na koniec przyszedł burmistrz, wręczył nam po piwie i powiedział, że jak następnym razem znowu przyjedziemy to zagrać, to da nam krowę.
Publika miała jakąkolwiek świadomość, że gracie kawałek inspirowany tym miejscem?
Nie, trudno było im cokolwiek wytłumaczyć, bardzo dużo osób nie mówi ani po francusku, ani po angielsku. Mieliśmy taką sytuacje, że przez cztery dni próbowaliśmy im wytłumaczyć, że chcemy zobaczyć lemury, a oni nam pokazywali na psa. Nie kumali o co chodzi, ale refren kilka razy krzyczeli. Ciekawe czy w ogóle dotarło kogoś na Madagaskarze, że jest taki utwór.
Na każdym z Twoich koncertów jakie widziałem po „Egzotyce” zapowiadacie ten numer na sam koniec. W ten sposób budujesz napięcie podczas koncertu, żeby zakończyć z jak największym przytupem?
Jak wchodzi ten numer to ja już w ogóle odpinam wszystko, nie mam żadnych hamulców, zdzieram gardło na maksa i wiem, że przy tym kawałku mogę sobie pozwolić na najwięcej, plus jeszcze sama świadomość tego, że jest on bardzo energetyczny – to dodaje ochoty do grania. Oprócz tego jest kilka numerów, które również dobrze rozgrzewają.
To jest Wasz koncertowy as w rękawie?
Tak, to zdecydowanie mój ulubiony kawałek jeśli chodzi o koncerty.
Na żadnym z tych koncertów nie słyszałem „Zorzy”. Staracie się w festiwalowym sezonie jakoś żonglować utworami?
Głównie opieramy się o numery z „Egzotyki” i dwóch EPek, które wyszły, ale oprócz tego staramy się zagrać po jednym numerze ze starszych płyt. A „Zorze” zagraliśmy ostatnio w Bydgoszczy, bardzo fajnie wyszło. Dopiero zaczynamy ją grać z racji tego, że na samym odsłuchu zewnętrznym nie jestem w stanie tego zrobić, pierwszy raz musiałem użyć ucha, a nie lubię tego robić, bo to zawsze mi ogranicza kontakt z publiką. Postanowiliśmy jednak, że tylko na ten jeden numer będziemy to wykorzystywać. Z tego pianina łatwo można się wykoleić.
Jak znalazłeś to pianino?
Na początku mieliśmy lecieć na Grenlandię. Próbowałem do tego znaleźć jakiś najprostszy instrumental, który oddawałby chłodny klimat. Znalazłem ten instrumental na Youtubie, był dosyć często słuchany i miał tytuł „Cold” – to mnie zaciekawiło. Podczas słuchania to wszystko ze mnie wyleciało raz dwa, po napisaniu stwierdziłem, że może jednak zrealizujemy to na Islandii, bardziej mi pasowała widokowo. Tam dopisałem ostatnią czwórkę. Oczywiście w międzyczasie napisałem do Jorge Mendeza, jego odpowiedź była dosyć ciekawa. Napisał, że kojarzy rzeczy, które robię, co według mnie było nieprawdą, tylko jakąś grzecznością z jego strony. W ogóle totalnie nie widziałem tego na innym podkładzie. Pawbeats i jeszcze dwóch innych producentów podejmowali się próby zremiksowania, ale byłem tak emocjonalnie związany z tą pierwszą wersją, że dołożyłem wszelkich starań żeby otrzymać zgodę od Jorge Mendeza i wypuścić to w takiej formie.
Wracając do tematu social mediów. Starasz się oddzielać życie prywatne od publicznego?
Chyba nie do końca, bo jednak w ostatnim czasie bardzo dużo rzeczy z mojego codziennego życia gdzieś tam w social mediach się przenika, czasami jest to bardzo ekshibicjonistyczne, aż uważam, że za bardzo. To jest coś co na pewno chciałbym ograniczyć w najbliższym czasie. Chociaż z drugiej strony mam wrażenie, że ludzie wielu rzeczy nie wiedzą o mnie, to co gdzieś tam pod spodem siedzi jest dobrze ukryte.
Jednak słuchając Twoich kawałków można dowiedzieć się wielu rzeczy na temat Twojego życia.
W tę stronę chciałbym iść jeśli chodzi o kawałki, żeby ich treść była ekshibicjonistyczna, tylko, że moment pisania to jest coś trochę innego niż codzienność. Oczywiście staram się żeby wszystkie moje treści były bardzo szczere.
Pisanie jest dla Ciebie terapią?
Tak, na pewno. Wiele razy to była dla mnie terapia w dobrych i złych momentach życia. Te dobre też można przedawkować, jak jest ich za dużo to człowiek potrafi zgłupieć, więc w tym momencie też mi to pozwalało z powrotem stawać na ziemi.
Jak sądzisz ile „Egzotyka” może mieć wyświetleń w serwisie Youtbue? Wliczając epki.
Nie mam pojęcia, mam od tego wolną głowę. Wiem dobrze ile mają wyświetleń pojedyncze kawałki. Byłbym hipokrytą, gdybym powiedział, że tego nie widzę, ale tak żebym siedział i to wszystko sumował to nie. Jeśli chodzi o samą sprzedaż to od tego również staram się wyłączyć głowę, wiem tylko, że jestem zadowolony z tego co się dzieje i pozwala mi to funkcjonować w dalszym stopniu w takim samym rytmie, nie zawracam sobie głowy wszelkiego rodzaju biznesowymi kwestiami, skupiam się na tym żeby działania artystyczne szły w dobrą stronę.
220 mln to wynik, który na polskim Youtube rzadko się zdarza.
No tak, ale tutaj zabieg był troszeczkę niestandardowy, każdy kawałek ma klip i tego też nikt wcześniej nie zrobił.
Od początku był taki zamysł?
Tak, bardzo mi na tym zależało. Na początku ta płyta miała być krótsza, miała być EPką, nie spodziewałem się, że to wszystko pójdzie w taką stronę i, że będę mógł finansowo sobie na to pozwolić, dlatego mierząc siły na zamiary zdecydowałem, że „Egzotyka” będzie EPką siedmio-kawałkową. Każdy kawałek będzie miał swój obrazek na innym kontynencie. Tak wyszło, że w międzyczasie gdzieś pojawił się Redbull, który pomógł przy kilku klipach. Przy trzecim czy czwartym kawałku byłem do tego stopnia zahartowany i do tego stopnia też uzależniony od podróży i pisania w taki sposób, że postanowiłem rozszerzyć ten koncept. Fajnie się pisało.
Dostrzegałeś jakieś minusy życia w podróży?
Na pewno. Głównym minusem jest zachwianie takich codziennych więzi, które nas otaczają. Z mamą miałem świetną relacje, teraz również mam, ale wiadomo, że wyglądało to troszeczkę inaczej w momencie, w którym w ogóle mnie nie było. Trudniejsza była pielęgnacja tej relacji. Tak samo było z moją dziewczyną i przyjaciółmi. Jestem dosyć sentymentalnym człowiekiem, a byłem prawie półtora roku w podróży.
Większość czasu spędzałeś z ekipą, ale słychać, że pojawiały się momenty w których czułeś się samotny?
Oczywiście. Możesz być samotny będąc w tłumie, w otoczeniu ludzi. Wszyscy ludzie, z którymi podróżowałem, to są ludzie przy których się bardzo dobrze czuje, ale nie jest powiedziane, że nie brakowało mi tych, z którymi również się widywałem na co dzień. W pewnym stopniu to również jest zależne od tej adrenaliny związanej ze zmienianiem miejsc. Podróże dały mi trochę takiego eksploracyjnego ADHD. Kiedy siedzisz tydzień w domu, a przez dwa poprzednie lata budziłeś się gdzieś indziej, to psychika Ci podpowiada, że to może już za długo, że może czas się ruszyć z miejsca. Mam właściwie cały czas głowę przepełnioną myślami, że może gdzieś bym wyjechał.
Powiedziałeś, że podróże to Twoje jedyne uzależnienie, czy w związku z tym możemy spodziewać się kontynuacji tego travel rapu w Twoim wykonaniu?
Bardzo spodobało mi się to określenie, trafiłem na nie zupełnie przypadkowo i stwierdziłem, że zawsze chciałem mieć nazewnictwo na to co robię. Fajnie to hasło wygląda, mój rap jest podróżniczym. To jest coś takiego, że czuje, że jest moje. Nie oszukujmy się, nie ma wielu takich rzeczy, nie ma osób, które cały kontent oparły o podróżowanie, oczywiście takie rzeczy się zdarzały, ale nie na taką skalę.
W związku z tym czy dostrzegłeś jakiś projekt, który mógłby być podobny do Twojego pomysłu?
Na pewno, była kiedyś jakaś jazzowa rzecz, no i oczywiście była też ta płyta: Golin – „Miasta Krzywych Wież”, jednak myślę, że w żadnym stopniu nie było to ściągnięte przez Golina ze mnie, ani przeze mnie z Golina. Obie płyty pokrywały się dość mocno czasowo.
Zwracając uwagę na wyjątkowość tego projektu, widzisz dla „Egzotyki” jakieś specjalne miejsce w kontekście hip-hopu w Polsce. Myślisz, że może stać się płytą kultową?
To czas pokaże, nie wiem, kompletnie się nad tym nie zastanawiam (śmiech). Skupiam się na tym żeby robić kolejne rzeczy i być z siebie zadowolonym. Na razie nie doznałem jeszcze takiego stopnia samozadowolenia, żeby móc sobie dać spokój i osiąść na laurach – wręcz przeciwnie. To rozbudziło mój apetyt i teraz chce zająć się czymś co ludzie odbiorą jeszcze lepiej.
Galaktyka?
Taki pomysł też chodzi mi po głowie, ale obecnie mam na myśli bardzo dużo kooperacji zagranicznych. Chciałbym robić takie rzeczy, które mocno wyciągają polską muzykę ze wszelkiego rodzaju ramek.